Obrazy z Kapitolu wstrząsnęły wszystkimi. Mną również. Ale wśród głosów przerażonego oburzenia, które wypowiadają wszyscy – poza np. Dudą – i które są oczywiste, chciałbym powiedzieć niestety również coś z pewnością niepopularnego.
Po pierwsze rację mają ci, którzy np. na Facebooku biadolą – sam też biadoliłem – że w Polsce może być podobnie, jeśli Kaczyński straci władzę. Ogromna większość tego jest typowym polskim biadoleniem. Przede wszystkim władzy Kaczyński nie straci głównie z tego powodu, że totalna opozycja – według zapożyczonego od Schetyny języka prawaków – nie pali się, by władzę przejąć. To zapewne w trosce o uniknięcie rozlewu krwi – jak należy mniemać…
A jednak są te komentarze prawdziwe, nawet jeśli w sposób niezamierzony przez komentujących. Jeśli bowiem prawicowi komentatorzy zajmowali się np. brutalnością francuskiej policji, to czynili to oczywiście zawsze z perspektywy „praw człowieka”. Kiedy zaś Duda mówi dzisiaj, że wydarzenia na Kapitolu są wewnętrzną sprawą broniących demokracji Amerykanów, to daje typowy przykład podwójnych standardów obowiązujących na prawicy. Prawo do przemocy ma ten, kto jest „nasz” i ma rację.
Wypada jednak pomyśleć również o innym scenariuszu. Nie o Kaczyńskim i brygadach ONR szturmujących Sejm, w którym prawica straci większość, ale o nas samych szturmujących Sejm po jawnie sfałszowanych wyborach, w których PiS władzę zachowa. Powybijamy wtedy szyby, czy co zrobimy? Bo oczywiście racja będzie nasza. Czy to znaczy, że wolno nam będzie wszystko?
W 2015 roku, kiedy zaczęły się wielkie demonstracje KOD, słyszałem prawicowe komentarze brzmiące podobnie do tych wypowiadanych dziś przez nas o Trumpie. To PO miała nie uznawać demokratycznego werdyktu, który odebrał jej władzę. O tyle bzdurne były te prawackie teksty, że demonstrujący w żaden sposób nie stosowali przemocy i nie łamali żadnego prawa, a tylko występowali właśnie w jego w obronie. W żaden sposób nie unieważniając wyborów i norm Konstytucji. Jednak bardzo wątpliwe nuty dało się znaleźć w powszechnych wówczas po demokratycznej stronie komentarzach o tym, że PiS zyskał władzę głosami 19% uprawnionych wyborców. To oczywiście była prawda, ale w niczym nie zmienia to faktu, że wybory były legalne i uczciwe oraz, że nie da się bronić Konstytucji, kwestionując równocześnie tamten ich rezultat. Podejrzenie – nieuzasadnione zresztą, jak się wkrótce okazało – że większość jest przeciw władzy nie znosi jej legitymacji: na tym polega konstytucyjny porządek demokracji. Myślenie Kalego nie jest wyłącznie prawacką specjalnością.
Przestrzeganie prawa jest już dziś co do zasady niemożliwe, skoro mamy do czynienia z nielegalnymi przepisami. Niezależnie jednak od tego legalizm protestów nie jest sam w sobie jednoznacznym kryterium oceny. Prawo – nie tylko złe, niekonstytucyjne i niesłuszne – wolno łamać w imię racji w ramach obywatelskiego nieposłuszeństwa i zachowanie takie spełnia najbardziej nawet wyśrubowane standardy praworządności, jeśli towarzyszy mu nie tylko bezwzględny pacyfizm, ale też i gotowość poniesienia bez skargi wszelkich konsekwencji takiego działania. Tym, co dyskwalifikuje, jest przemoc. Ale nie tylko.
Wolno np. lżyć urzędującego prezydenta, sam robiłem to wielokrotnie. Jeśli się jednak tę wolność wywodzi z zasady wolności słowa, albo z faktu, że Duda na obelgi zasługuje, to wypada pamiętać, że podobnie myśleli i postępowali ci, którzy nazywając Komorowskiego Komoruskim, zdrajcą, sprzedawczykiem, czy wreszcie ścierwem, uważali, że mają do tego prawo. Byli pewni, że Komorowski to rzeczywiście ruski agent oraz, że wolno im ten „pogląd” wypowiadać, bo gwarantuje to Konstytucja. Otóż nie gwarantuje – za „ścierwo” powinno się iść siedzieć, nieważne zresztą, czy rzuci się nim w prezydenta, czy w kogokolwiek. Da się „lżyć praworządnie” – wtedy i tylko wtedy jednak, kiedy się jest gotowym ponieść odpowiedzialność.
Wracając do hipotetycznego naszego szturmu na Sejm, w którym PiS trzyma władzę po wyborczym fałszerstwie. Znam wielu takich, którzy „polski Majdan” wyobrażali sobie właśnie w ten sposób. O wybijaniu sejmowych szyb marzy wielu. I nie żadna praworządność ich powstrzymuje, tylko zwykły lęk. Sam brałem udział w akcji przeciw sejmowym zakazom. Pamiętam rozmowy o tym, że w ramach tej akcji rygorystycznie przestrzegamy ograniczeń. Nie wchodzimy mianowicie do wnętrza i nie próbujemy w żaden sposób zakłócić posiedzeń. Po prostu dlatego, że samo przekonanie o racjach nie wystarczy. Nie chcemy, by kiedyś „w rewanżu” wdzierały się na sejmową salę brygady ONR, podobnie przekonane do własnych racji. W odpowiedzi bezustannie słyszałem, że Sejm jest przecież nielegalny i żadnych jego zasad nie należy szanować. No, jest nielegalny. Gdzie w takim razie postawić granicę? Co wolno, a czego nie wolno w proteście?
Zdjęcia z Kapitolu pokazują, gdzie szukać odpowiedzi i jak bardzo jest to trudne. Kiedy się walczy o prawa dla siebie, trzeba mieć świadomość, że to będą również „ich” prawa. Ta prosta myśl jest bardzo wyraźnym i silnym powodem, by własne prawa bardzo rygorystycznie ograniczać. Nie robiąc „im” tego, czego nie chcielibyśmy dla siebie z ich strony. Uczestnicy „ludowego szturmu” na Kapitol byli przekonani, że racja jest po ich stronie. I musiało to być silne przekonanie. Cztery osoby nie żyją, to ryzyko było oczywiste dla szturmujących. „Lud” walczył jednak w świętej sprawie z zaczipowanymi spiskowcami, fałszerzami knującymi podle przeciw „jedynemu sprawiedliwemu”. To tylko Trump nie umiał zaakceptować porażki i otwarcie wystąpił przeciw konstytucyjnemu porządkowi, którego przysięgał strzec. Szturmujący w swoim mniemaniu tego porządku bronili.
Nie same racje decydują więc o ocenach, nie przesądza o nich nawet samo tylko łamanie prawa – jeśli istnieje tu jakieś kryterium, to jest nim przemoc oraz zaprzeczenie zasady Kalego.
Wszystko to piszę ze świadomością, jak rozchwiane są wszelkie tego rodzaju normy w Polsce. O ile mam wciąż kilka pomysłów na zwycięstwo nad PiS, to – muszę przyznać otwarcie – nie mam żadnego na zerwanie z pogłębiającą się gotowością bolszewickiej rewolucji w imię słusznej sprawy.