Komentarz dnia: zatrzymaj się w biegu

Medialne "jedynki" - tematy z nagłówków gazet - znikają w zapomnieniu w ciągu dnia. Nikt nie kontynuuje wątków, nie pamięta o sprawach rozgrzewających emocje jeszcze wczoraj. Nie ma dyskusji, refleksji, szans utrzymania rwących się wątków. Glupiejemy. Po obu stronach polskiej politycznej wojny. Tu przynajmniej możesz się cofnąć. Zatrzymać przez chwilę i przeczytać, o czym nie przeczytasz gdzie indziej.

Kup abonament na demokrację

Jest wart co najmniej tyle, ile abonament Netflixa. Albo karnet na siłownię. Obywatele RP i powołana przez nich redakcja Obywatele.News usiłują tu stworzyć ni mniej ni więcej tylko społeczne medium publiczne. Nie tylko dlatego, że PiS przejął TVP, Polskie Radio i kontynuuje ofensywę. Również dlatego, że świat wariuje i bez tego. Media społecznościowe w rękach prywatnych korporacji kształtują naszą wiedzę, gusta, nawet wartości. Nie tylko polityka, również po prostu cywilizacja potrzebuje zerwać z obłędnym tempem narzuconym przez świat komercji, z interesami korporacji i dziczejącej polityki. Pomóż nam w budowie obywatelskiej telewizji publicznej.
Wesprzyj nas

Komentarz dnia: zatrzymaj się w biegu

Tusk liderem kobiet?

Po nagrodzie Kongresu Kobiet dla Donalda Tuska trwa burza. Jedna z wielu burz środowiskowych, które wybuchają na krótko, przemijają, powodując najwyżej, że znowu ktoś kogoś zablokuje na Facebooku czy gdzieś. A jednak temat tej inby jest poważny, więc może choć parę słów w poszukiwaniu sensu.

Tusk powiedział mianowicie, że na listach PO (nie jest jasne, czy na listach KO, albo wręcz szerszej koalicji, na którą wielu, ja również, ma wciąż nadzieję) nie będzie miejsca dla tych, którzy nie poprą aborcji bez ograniczeń innych niż tylko do 12 tygodnia. Sam mam w tej krytycznej dla Polski sprawie pogląd dziwaczny. Uważam – inaczej niż moje przyjaciółki, za którymi stanę w tej sprawie zawsze – że aborcja nie jest niczym obojętnym etycznie, choć oczywiście nie jest żadną zbrodnią, nawet wykroczeniem i nie wolno myśleć o niej w ten sposób. Uważam także, że pogląd o życiu od poczęcia – choć jest jawnie absurdalny, nie jest jednak absurdalny bardziej od odmawiania życia i człowieczeństwa płodom w każdej fazie rozwoju. Przede wszystkim jestem pewien, jaki porządek prawny jest właściwy w demokracji. Skoro nie da się powołać np. sądu, który by orzekał o racjonalności lub nieracjonalności jakichkolwiek poglądów – np. religijnych, a obrońcom konstytucji przypominam art. 48 i 53 – bo byłby to urząd z ducha bolszewicki, to również poglądu o życiu od poczęcia nie da się unieważnić i wykluczyć z życia publicznego na bazie jego irracjonalności. Pomimo tych „dziaderskich” uwag opowiadam się twardo za „aborcją na życzenie” – bez żadnych ograniczeń: ani do 12 tygodnia ciąży, ani później. Każda aborcja ma swój powód, każdy z nich jest wystarczająco ważny, a żadnej państwowej instytucji nie wolno z butami wchodzić w sfery aż tak intymne i tak silnie naznaczone dramatami, których żadne prawo uchwalane dla wszystkich w jednolity sposób wchodzić nie może. Etycznie wypadam więc może nie jak Ordo Iuris, bo kiedy słyszę o zbrodni aborcji uchodzi ze mnie pacyfizm i mam ochotę walić w pysk – ale i tak mój pogląd byłby w mojej „rewolucyjnej bańce” skrajnie konserwatywny. Prawnie natomiast jestem „ekstremistą” – jak Abortion Dream Team albo nawet bardziej i mam ogromy szacunek dla tej inicjatywy, uważając, że honor, i to wielki, należy się przede wszystkim jej mądrym i dzielnym aktywistkom.

Tę własną perspektywę ujawniam próbując mówić uczciwie – każdy jakąś perspektywę ma, co często bardzo fałszuje rzekomo obiektywne racje, więc kiedy rozmawiamy, dobrze jest wiedzieć, jakie potencjalne „aksjologiczne skrzywienia” mogą się kryć za wypowiadanymi w tej sprawie poglądami. Nie piszę też tego, by okazać zrozumienie dla „konserwatyzmu Tuska”, bo tego zrozumienia we mnie nie ma i przede wszystkim nie sądzę, żeby się Tusk kierował własnymi przekonaniami w rodzaju tych, które sam przed chwilą wyjawiłem.

Tusk kieruje się raczej sondażami. O tak postępujących politykach w mojej bańce myśli się często źle. Że są jak chorągiewki, że nie mają poglądów, a jedynie chęć kariery, że zrobią i powiedzą wszystko, byleby tylko powierzono im władzę, splendor i tytuły, do których aspirują. Cóż, z punktu widzenia demokracji realizującej „wolę ludu” facet wsłuchany w sondaże jest prawdopodobnie lepszy od niezłomnego idealisty, który – jak Marek Jurek swego czasu – gotów jest w imię pryncypiów trzasnąć drzwiami, porzucić apanaże władzy i skazać się na polityczny niebyt już trwale. Jurka żadna wola ludu nie przekona, Tuska – owszem i to się właśnie stało w kwestii aborcji. Czy to źle?

Wiele kobiecych aktywistek bardzo zabiegało, by postulat uwolnienia aborcji nie zapisał się do lewicowego wyznania wiary, ale raczej do politycznego mainstreamu – i kiedy do Sejmu po raz kolejny złożono obywatelski projekt w tej sprawie, ważne było, by żadna z partii nie „przejęła go na własność”. Dlatego stanowisko PO (KO) było tak ważne i tak cenne. Bardzo słusznie. Wyzwolenie kobiet – podobnie jak antyfaszyzm – nie może być lewicowym postulatem: musi się stać elementem tożsamości przyzwoitego człowieka, elementarnym warunkiem koniecznym po prostu humanizmu.

Sam Tusk – na ile można sądzić – uważa raczej, że „światopoglądowa ofensywa”, obojętnie w jak bardzo słusznej sprawie, jest zadaniem raczej organizacji społecznych niż partii, które liczą na poparcie wystarczające, by rządzić. Rolą polityków jest natomiast – sądzi Tusk prawdopodobnie, na ile można to wyczytać z tego, co mówi i pisze – rozpoznać moment i poprzeć te postulaty, które w społecznej skali mają szansę zdobyć legitymację i poparcie większości. Partie, które chcą stanąć „w awangardzie” i kształtować opinię publiczną, wyprzedzając ją, są w tak widzianej optyce awangardowe właśnie w nieco leninowskim stylu i przez to niebezpieczne. To jeden z rysów konserwatywno-liberalnej krytyki lewicy, którą liberałowie – i Tusk też – obarczają odpowiedzialnością za alt-prawicową kontrrewolucję tych wszystkich, dla których „sprawy zaszły za daleko” bez ich udziału i zgody. Ten pogląd da się zrozumieć. Tusk, choć sam mam kłopoty z wiarygodnością jego samego i całej jego formacji, może dzisiaj pokazać dowody, że te jego przekonania są rzeczywiste i potrafi ich bronić niezależnie od sondażowych koniunktur. Zrobił to „idąc w zaparte” w sprawie sześciolatków w szkołach i wieku emerytalnego. Nie w imię poglądów – bo tu uważa, że nie wolno być awangardą – a w imię zwykłej racjonalności i odpowiedzialności za przyszłość, bo tu uważał, że tak trzeba. Zapłacił za to utratą władzy, wiedząc przecież dobrze, że właśnie tym ryzykuje.

Nie trzeba podzielać tych poglądów – sam uważam je za groźną bzdurę, ale to osobny i trudny temat. W dzisiejszej emocjonującej wszystkich sprawie wystarczy zauważyć, że czy się jest „radykalną feministką”, czy „konserwatywnym kunktatorem” o poglądach, które tu usiłuję rekonstruować – w sprawie aborcji jesteśmy w Polsce na dobrej drodze. Każdy swoje już zrobił, czekamy na rozstrzygnięcie, spodziewając się dobrego rezultatu i próbując się upewnić, że naprawdę taki będzie.

Dość łatwo zrozumieć również, dlaczego Kongres Kobiet uznał, że nagrodzić z powodu tej wielkiej zmiany należy raczej Tuska niż np. Abortion Dream Team albo choćby Strajk Kobiet. Tusk jest liderem politycznego mainstreamu, a jego deklaracje budzą słyszalny opór nie tylko w innych partiach, bo również w jego własnej. Nie jest od rzeczy próbować go wesprzeć albo zmusić do potwierdzenia własnych deklaracji. Uczynić co się da, żeby została dobrze zapamiętana i żeby zwiększyć polityczny koszt wciąż możliwej i wciąż groźnej politycznej wolty w tej sprawie. Gdyby nawet – tak tylko marzę – kobiety „wybiły się na niepodległość”, wyłoniły własną polityczną reprezentację zamiast powierzać się Tuskowi i własny los oddawać raczej w jego samcze ręce, to i tak powinny wiedzieć, że bez PO i bez Tuska dzisiaj wygrać się nie da niczego. To nie jest deklaracja. To obserwacja.

Problemów i tak pozostaje kilka. Czy Tusk i PO, którzy są koniecznym warunkiem każdego możliwego dzisiaj zwycięstwa, są równocześnie warunkiem wystarczającym, w jakich dokładnie sprawach i czy prawa kobiet na pewno są jedną z nich – to jedno z pytań i jeden z problemów. Moim zdaniem odpowiedź jest oczywiście negatywna. Związane z tym pytanie drugie brzmi, czy kobiety zechcą spróbować „wybić się na niepodległość” i wystąpić w polityce autonomicznie, czy może zadowolą się przywództwem „odmienionego Tuska”. Pytanie, czy ruchy obywatelskie będą „wspierać”, czy zdobędą się na własny głos, jest dzisiaj kluczowe.

Moim zdaniem pracować dzisiaj trzeba – i da się liczyć na rezultaty – by było jasne, że nie tylko bez Tuska nie da się wygrać, ale również bez kobiet. Ważne jest według mnie na przykład – i tu oczywiście mówię nie tylko o aborcji i nie przede wszystkim o niej – nie to, jaka i jak szeroka będzie opozycyjna koalicja, która pójdzie po zwycięstwo. Ważne jest, kto będzie jej gospodarzem. Czy Tusk i jego najsilniejsza partia dzisiejszej opozycji, czy może ponadpartyjnych ruch społeczny. Z tego punktu widzenia na nagrodę dla Tuska patrzę z mieszanymi uczuciami, choć jestem jak najdalszy od tego, by w niej widzieć „zdradę ideałów” albo chociaż błąd.

Rozmawiajmy na temat. Trzeźwo.

 

Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.pl

O autorze

4 thoughts on “Tusk liderem kobiet?

  1. Trochę nie podzielam, czy nawet nie potrafię zrozumieć Pana podejścia, czy światopoglądu mówiącego w pewnym uproszczeniu, że „aborcja to zło, ale w imię wolności kogokolwiek zaakceptujmy i zalegalizujmy to zło”.

    Aborcja jest dla mnie jednym kilku antropologiczno-aksjomatycznych zagadnień, można powiedzieć „dogmatycznych” i „niedyskutowalnych” tematów, w których przyjęcie jakiegoś zasadniczego poglądu (dogmatu) o naturze człowieka i człowieczeństwa z automatu wyklucza lub drastycznie ogranicza pewne modele postępowania.

    Są takie zagadnienia już chyba ostatecznie rozwiązane przez ogół ludzkości, jak np. kanibalizm, czy problem niewolnictwa, choć ten drugi czasem się odradza w zawoalowanych, patologicznych formach (handel organami ludzkimi i ludźmi). Są takie, które są częściowo lub lokalnie rozwiązane, jak np. kara śmierci, której zakaz w zachodniej cywilizacji stał się niemal powszechnym ustrojowym dogmatem (z wyjątkami USA, Białoruś), ale w innych cywilizacjach jest ona nadal szeroko stosowana. Problem aborcji jest chyba jeszcze bardziej „otwarty” na dzisiaj, co nie zmienia faktu, że jest to problem tej samej kategorii, jak powyższe, a wnioski zależą od przyjęcia definicji natury człowieczeństwa i elementarnych praw człowieka.

    Podejrzewam, że oburzy się Pan strasznie na pogląd „zróbmy sondaże, panele obywatelskie, referenda na temat przywrócenia kary śmierci. Przecież straszni zbrodniarze, zdrajcy, terroryści to nie ludzie, pozbawili się oni sami prawa do życia, więc niech naród zadecyduje”. A badania pokazują raczej, że opinia publiczna w tym temacie idzie bardzo pod włos niedawno, lecz powszechnie przyjętemu dogmatowi o niestosowności oraz zakazie kary śmierci.

    Ale w sprawie aborcji ten tok rozumowania Pan stosuje nie zważając na chyba najbardziej elementarne prawo człowieka, jakim jest prawo do życia.

    Podejrzewam, że oburzy się Pan strasznie na pogląd „Zalegalizujmy prawo do niewolnictwa Murzynów. W końcu te czarnuchy, to nie wiadomo czy to pełnowartościowi ludzie, a w wolnym społeczeństwie nikt nikogo nie będzie do kupowania Murzynów jako niewolników zmuszał. Ktoś zechce to sobie kupi niewolnika, a kto nie uznaje rasizmu i niewolnictwa, nie będzie po prostu kupował Murzynów. Zasada wolności wyboru i światopoglądu będzie zachowana”.

    Na pewno uzna Pan ten argument za absurdalny, nawet haniebny, ale w dyskusjach na temat aborcji ten tok rozumowania jest u „lewaków” i „feministów” dominujący i notorycznie powtarzany. Również w Pańskim tekście wyczuwa się lekko te tony.

    Dla mnie centralnym problemem w temacie aborcji, jak również w reszcie podobnych tematów, jest to, czy my ludzie, jako jednostki, grupy ludzi, społeczeństwa, cywilizacje mamy kompetencje i prawo do arbitralnego decydowania według jakichkolwiek kryteriów, kto jest człowiekiem, a kto nim nie jest, komu przysługuje godność bycia człowiekiem, kto jest nadczłowiekiem, a kto podczłowiekiem, kto zasługuje na prawa elementarne do życia, do wolności, do myślenia i wyrażania swych myśli, do decydowania i uczestnictwa w życiu jego społeczności. Jeśli mamy czelność przyznawać sobie takie prawo, to otwieramy puszkę Pandory ze zbrodniami, niewolnikami, kanibalami, zniewalanymi lub anihilowanymi klasami społecznymi, rasami, narodami, grupami wiekowymi i płciami.

    Jeśli my ludzie sobie przyznajemy prawo do takich decyzji, to arbitralność, fałszywość i podłość takich decyzji nie będzie miała granic. Z historii znamy miliardy takich przykładów. Zaryzykuję twierdzenie, że to też jest część (ta bardziej nieludzka i dzika) ludzkiej natury, i dlatego tak ważne są blokujące tę część ludzkiej natury dogmaty. Jednym z podstawowych takich dogmatów powinno być odebranie sobie prawa do arbitralnego decydowania, które życie człowieka zasługuje na uszanowanie godności człowieka i korzystania z podstawowych ludzkich praw.

    1. Nie da się porównać prawa o aborcji z regulacją dot. wyroków śmierci. Regulacja w tej drugiej sprawie istnieje — wymuszona zresztą międzynarodowymi zobowiązaniami — i nie jest kwestionowana (choć istotnie sondaże mówią, co mówią). Tymczasem prawo o aborcji wymaga regulacji. Choćby dlatego, że tak bardzo powszechnie kwestionowany jest obecny stan rzeczy o dlatego, że ustawa jest dziurawa po orzeczeniu Przyłębskiej. Pytanie brzmi, kto i jak ma prawo decyzji w tej sprawie, która — jak by nie patrzeć — dotyczy wyboru pomiędzy dwiema podstawowymi wartościami w konflikcie.

      Swego czasu wspomniany w tekście Marek Jurek oświadczał, że „etyki się nie głosuje”, odmawiając sensu głosowaniu tych rzeczy w parlamencie. Dzisiaj kobiety mówią — mając na myśli referendum, którego nie chcą — że „nikt nie będzie głosował, czy jestem człowiekiem”. Oba zdania mają pozory oczywistości, a są dość symetryczne i do niczego nie prowadzą. Dla mnie jest jasne, że rozstrzygnięcie tak podstawowe musi mieć szczególny status i zmieniać je wolno pod rygorami charakterystycznymi dla konstytucji niż dla zwykłej ustawy. To samo dotyczyć musi rzecz jasna kary śmierci, oczywiście niewolnictwa, ale też prawdopodobnie wielu innych praw podstawowych, choć one nie są aż na takim ostrzu noża usadowione. Ale ktoś musi te wartości wybrać i potwierdzić.

      Niewolnictwo jest w Polsce egzotycznie odległe. Ale zakaz pracy dzieci (i jego pochodne, jak obowiązek szkolny, będący nieco dziwacznie ale konsekwentnie realizacją zarówno prawa do nauki jak i właśnie zakazu pracy) są stosunkowo świeże — w niektórych aspektach okazuje się, że ta regulacja bynajmniej nie jest pusta, niezupełnie konsekwentnie jest powszechnie uznawana za oczywiście słuszną itd. Ewentualne prawo do bezpieczeństwa socjalnego (np. dochód gwarantowany, gwarantowany dach nad głową i inne postulaty lewicowe, jeśli je uznać za słuszne i zrealizować) musiałyby zyskać podobny status, choćby dlatego, że zmiany w tym zakresie wywracałyby ludzkie życie do góry nogami.

      Dogmaty, o których Pan pisze, to jakiś rodzaj „prawa naturalnego”. Prawa kobiet — w tym prawa wyborcze, o których Szwajcarzy (faceci) zdecydowali w referendum (ktoś musiał, a tylko oni legalnie mogli) dopiero w 1972 roku, kara śmierci, niewolnictwo — wszystkie te „naturalne prawa” kiedyś (czasem całkiem niedawno) naturalnymi nie były i ktoś o tym decydował, w ślad za kulturowymi procesami. W dzisiejszych czasach to bywa proces demokratyczny. Ponad większością i jej wolą stoją sądy, których prymat w tym zakresie oraz niezawisłość rozumiana i realizowana tak, że ich powoływanie nie jest klasycznym procesem demokratycznego wyboru, w którym decyzuje większość — to jest z tego punktu widzenia relikt władzy monarszej i właśnie prawa naturalnego.

      Sądy, owszem, dyskrecjonalnie decydują, które życie zasługuje na uszanowanie, a które niekoniecznie, rozstrzygając w sprawach użycia broni, aborcji właśnie i wielu przypadkach nie dającego się ściśle i z góry uregulować konfliktu chronionych prawnie wartości. Jak często mówią prawnicy — kultura prawna i kultura orzecznicza to coś innego niż samo prawo. Sądy bywają więc czasem źródłem i motorem zmian, a czasem bywają konserwatywną siłą hamującą, „broniąc wartości” czasem wbrew woli większości.

      W sprawie aborcji za dobre uważam rozwiązanie kanadyjskie, w którym nie ma po prostu prawnej regulacji. To o tyle ryzykowne, że każdy przypadek aborcji może się spotkać z oskarżeniem o zabójstwo i takie przypadki się zdarzały, a nawet całe kampanie idące w tym kierunku. Ale generalnie, jeśli to sąd jest właściwy np. w rozróżnianiu uzasadnionej i nieuzasadnionej obrony koniecznej, to i tutaj mógłby. Podobnie zresztą — uważam — rzecz się ma z adopcją przez pary jednopłciowe. Nawet jeśli uznawać, że coś może być nie tak dla dziecka w takiej rodzinie, to z całą pewnością generalizacje w takich sprawach są rażąco krzywdzące i miałyby niemal norymbersko dyskryminujący charakter. Sąd zaś i tak w każdym postępowaniu rodzinnym i adopcyjnym (albo rozwodowym, gdzie trzeba podjąć decyzje o opiece) ma się kierować „dobrem dziecka” w konkretnej sytuacji — chodzi zawsze o konkretne dziecko i konkretnych dorosłych. Wszelkie argumenty o ewentualnej domniemanej krzywdzie da się w takim postępowaniu zwyczajnie sprawdzić, stosując to do konkretnych ludzi i nie widzę żadnego powodu, dla którego miałoby się to postępowanie różnić ze względu na ich płeć. No, ale to wszystko jest sprawą dalszą. Po pierwsze, nawet jeśli uznać te rzeczy za „prawo naturalne”, czy niedebatowalny dogmat, ktoś tę decyzję podjąć musi.

      Co zaś do etycznych zasad, osobisty wątek. Jak napisałem, dla mie aborcja jest złem. Mam natomiast autystyczne dziecko, które nie mówi i które nigdy nie będzie samodzielne według wszelkiego prawdopodobieństwa. Jestem starym rodzicem, a poważna choroba mojej sporo młodszej żony, odebrała mi pewność, co do długiej przyszłości naszej opieki nad nim. Najgorszemu z wrogów nie życzę, by choć raz przeżył sen, który mnie systematycznie dręczy — nas już nie ma, a nasz kapitalny, superinteligentny, śliczny i kochany chłopak trafia po prostu do DPS-u. To koszmar, z którym — otwarcie mówiąc — nie umiem sobie poradzić. Autyzmu nie da się zobaczyć w badaniach prenatalnych. Gdyby się dało i gdybyśmy wiedzieli, to choć oboje aborcji zdecydowanie „nie lubimy” i choć oboje dalibyśmy się pokroić za naszego ukochanego, niemówiącego dzieciaka, wiemy, że aborcja byłaby bardzo prawdopodobnym skutkiem informacji o autyzmie. Za nieludzkie, a nie humanistyczne, uważam odbieranie komukolwiek tej możliwości.

  2. Dziękuję za obszerną i wielce elokwentną odpowiedź. Bardzo Panu sprawności w pisaniu zazdroszczę. Obawiam się jednak, że ominął Pan sedno mojej wypowiedzi. Aborcja jest akurat prawnie uregulowana. Więc nie rozumiem postulatu, by była w końcu uregulowana. Sedno sprawy polega chyba na tym jak jest uregulowana. Z nadrzędnością prawa do życia, czy z nadrzędnością wolności do odbierania komuś życia. Stąd był ten przykład od niewolnictwie, gdzie też był kiedyś spór, czy nadrzędna jest wolność do posiadania niewolnika, czy też nadrzędne jest prawo każdego człowieka do wolności i zakaz wszelakiego niewolnictwa.

    Niektóre sprawy są tak oczywiste, że nie wymagają żadnych regulacji prawnych. Np. kanibalizm. Sprawdziłem, że żaden przepis prawny w Polsce nie zakazuje kanibalizmu. Zapewne takie przepisy by się pojawiły, gdyby powstawały liberalne, prokanibalistyczne ruchy obywatelskie, praktyki kanibalistyczne, albo nowoczesne dylematy, które stają się bardzo realne współcześnie z typu: „Czy można organy ludzkie wyhodowane z komórek macierzystych wykorzystywać w przemyśle kulinarno-spożywczym”.

    Chcę tylko wskazać istotą problemu nie są regulacje prawne, lecz to w jakich hierarchiach wartości funkcjonuje praktyka lub regulacje prawne. Oraz jaką w tym rolę grają arbitralne decyzje człowieka. To było sednem mojej wypowiedzi.

    1. Pewnie, że aborcja jest regulowana. Progresywista powiedziałby prawdopodobnie — choć polscy progresywiści zdają się o tym (intencjonalnie?) nie pamiętać — że podobnie uregulowane było prawo wyborcze kobiet w Szwajcarii przed rokiem 1972. Potrzeba zmiany tej regulacji jest jednak paląca — co uznać muszą również konserwatyści, bo nie tylko sondaże, ale i tłumy cyklicznie na ulicach… Nie jestem pewny, czy orzeczenie Przyłębskiej nie tworzy w Polsce prawnych sprzeczności — wydaje mi się, że tworzy, ale to nie jest główny problem. Pytanie moim zdaniem dotyczy tego, kto ma prawo (jeśli rzeczywiście ktokolwiek — no, ale jeżeli nikt, to co począć i skąd wziąć prawo, skoro Bóg się nie kwapi, a króla nie ma) decydować o rzeczach aż tak podstawowych.

      Co do kanibalizmu, to oczywiście da się go znaleźć w przepisach, choć nie pod tą nazwą. Nie wolno zabijać w ogóle (nie tylko w celach spożywczych), nie wolo profanować zwłok (nie tylko przez ćwiartowanie i obróbkę cieplną). Można się powygłupiać i wskazać także przepisy sanitarne.

      Sedno znowu trafiło tu w nawias. To jest ta „niedebatowalność” tego rodzaju wyborów. No, feministki — Pan ich nie lubi, a ja lubię, jak każdego emancypatora — mają rozmaite skłonności, które im Pan wytyka, ale moim zdaniem ich grzech najcięższy polega właśnie na tym, że one również — symetrycznie w stosunku do Marka Jurka — uważają, że prawo do aborcji powinno być może spłynąć na nas z niebios. Uważają je także za „naturalne” w podobny sposób. Pogląd o życiu od poczęcia jest dla nich jawnie absurdalny i jako taki nadający się do wykluczenia w obiegu publicznym. Krzyczą „wypierdalać”, ilekroć powiedzieć, że nie da się żadnego poglądu wykluczyć na bazie „irracjonalności” nie popadając w bolszewizm i nie ustanawiając instytucji, która orzeknie, co jest, a co nie jest racjonalne i wobec tego dozwolone.

      Tak czy owak będziemy się chyba zawsze zmagać z jedną lub drugą arbitralnością. Dla mnie wciąż pytaniem zasadniczym jest w tej sprawie, kto decyduje, kiedy rzecz się znajdzie na ostrzu noża — jak się właśnie znalazła. Proszę mi wierzyć — mój zdecydowanie proaborcyjny pogląd nie ma tu wielkiego znaczenia. Wiem — bardziej niż moje w tym względzie zdecydowanie mniej radykalne przyjaciółki — że sprawę i sposób jej rozwiązania trzeba koniecznie uzgodnić z ludźmi myślącymi odwrotnie, umówić się na wybór wartości. W sprawie aborcji to wbrew pozorom nie jest trudne — co zresztą wiele razy zdołałem sprawdzić. Jeśli zgodzimy się, że aborcja nie jest etycznie obojętna, to w przeciwdziałaniu jej zakaz jest równie skuteczny jak alkoholowa prohibicja. Fundamentalni katolicy, którzy aborcji zakazują z powodów religijnych (moim zdaniem mylnie pojętych, ale to osobna sprawa), są w stanie zgodzić się na taki „relatywizujący zło permisywizm”, jeśli zobaczą, że jest skuteczne, a trwanie przy zakazie jest jak krzyk faryzeuszy na ulicach z Kazania na Górze. No, ale los takiej debaty — kompletnie dzisiaj fantastycznej przecież — jest również sprawą dalszą. Pierwszym pytaniem pozostaje, kto decyduje, jeśli zdecydować trzeba.

Comments are closed.

Starsze komentarze dnia

Ludzka uwaga jest dziś ulotna

Chwila prawdy o nas: Google Trends - zestawienie częstości wyszukiwania haseł "seks", "dieta" i "Andrzej Duda".

Pomóż budować społeczne media

Medialne "jedynki" - tematy z nagłówków gazet - znikają w zapomnieniu w ciągu dnia. Nikt nie kontynuuje wątków, nie pamięta o sprawach rozgrzewających emocje jeszcze wczoraj. Nie ma dyskusji, refleksji, szans utrzymania rwących się wątków. Glupiejemy. Po obu stronach polskiej politycznej wojny

Kup abonament na demokrację

Jest wart co najmniej tyle, ile abonament Netflixa. Albo karnet na siłownię. Obywatele RP i powołana przez nich redakcja Obywatele.News usiłują tu stworzyć ni mniej ni więcej tylko społeczne medium publiczne. Nie tylko dlatego, że PiS przejął TVP, Polskie Radio i kontynuuje ofensywę. Również dlatego, że świat wariuje i bez tego. Media społecznościowe w rękach prywatnych korporacji kształtują naszą wiedzę, gusta, nawet wartości. Nie tylko polityka, również po prostu cywilizacja potrzebuje zerwać z obłędnym tempem narzuconym przez świat komercji, z interesami korporacji i dziczejącej polityki. Pomóż nam w budowie obywatelskiej telewizji publicznej.
Wesprzyj nas