Opozycja uliczna to piękna nazwa nas wszystkich, którzy przez ostatnie osiem lat (za PRL miarą czasu były pięciolatki, teraz będą ośmiolatki?) zdzieraliśmy gardła i podeszwy w różnistych protestach. Robiliśmy to pod sztandarami swoich organizacji (KOD, OSK, ORP …) albo całkiem w pojedynkę, jak Beata Katkowska przed sądem w Gryficach, czy Gabrysia Lazarek na rynku w Cieszynie
Są wśród nas także bohaterowie, którzy nawet nie potrafią zliczyć, ile razy pisowska policja stawiała ich przed sądami, jak członkowie Lotnej Brygady Opozycji. Do legendy przejdą gigantyczne protesty Czarnych Parasolek, czy pierwsze marsze KODu. I choć to nie byli oddolnie samoorganizujący się „ulicznicy”, ale to oni masowo poszli w „marszach Tuska” 4 czerwca i 1 października.
Tu trzeba jednak dodać, że te nasze ulicznikowskie protesty z każdym rokiem były słabsze, mniej liczne, bo widzieliśmy, jak PiS nauczył się je ignorować. I nie wiadomo jak by się to protestowanie potoczyło dalej, gdyby 15 października nie wydarzyło się coś, co wydawało się coraz mniej prawdopodobne – wygraliśmy wybory parlamentarne. Czy to głównie zasługa nas, uliczników? – w jakimś stopniu tak, ale niewielkim; nie przypisujmy sobie tego zwycięstwa.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Obywatele nie mogą iść spać
Data 15.10.23 zapisze się zapewne złotymi zgłoskami w najnowszej historii Polski, ale – niestety – nie zmieniła nas, Polaków. Jesteśmy społeczeństwem populistów, czego dowiedli w swojej książce o takim właśnie tytule Przemysław Sadura i Sławomir Sierakowski. Nie ufamy państwu, jego instytucjom i – co znacznie gorsze – sobie nawzajem. Tak, to odnosi się także do nas, uliczników. Nie potrafiliśmy się dogadać między sobą (KOD, OSK, ORP…). Chodziliśmy omal wyłącznie tylko na własne protesty; rzadko kiedy podpisywaliśmy petycje napisane przez innych. Owszem, powstawały różne wspólne byty (jak Porozumienie dla Praworządności), ale przeważnie rozpadały się szybciej niż powstawały. Przygnębiająca była publiczna wymiana ciosów między liderami ORP i KOD ws. Obywatelskiej Kontroli Wyborów.
Już teraz podnoszą się głosy po naszej (dotąd) opozycyjnej stronie, że nowa większość parlamentarna będzie rządzić, ale z różnych powodów nie będzie w stanie zrealizować większości wymienionych tu postulatów – o ile zrealizuje którykolwiek. (…) W rzeczywistości to jest wojna o polityczną władzę, a nie o żaden z tych postulatów, bo wszystkie one są w rękach polityków instrumentem, a nie celem samym w sobie (to słowa prominentnego, wybitnego „ulicznika”).
Już niesie się okrzyk: będziemy patrzeć władzy na ręce, każdej władzy! Pełna zgoda, trzeba patrzeć, ale czy to będzie samo patrzenie, kontestowanie, wytykanie błędów? Czy za chwilę wrócimy na ulice protestować, tyle że nie przeciwko Kaczyńskiemu, a Tuskowi? Nieśmiało zwracam uwagę, że tej władzy nawet jeszcze nie ma.
Po dewastujących Rzeczpospolitą rządach PiS trzeba się pilnie zabrać za sprzątanie tego bajzlu. To będzie gigantyczna robota. Czy my, ulicznicy, potrafimy tylko bohatersko protestować, czy także sprzątać, budować? Wspomniani autorzy, Sadura i Sierakowski, zarzucają dużym ruchom protestu, że nie potrafiły masowych zrywów wykorzystać do zbudowania trwałych struktur. Konkretnie wymieniają OSK, ale – moim zdaniem – nie dotyczy to tylko OSK. Czy zatem tym ruchom grozi rozpad; czy będą potrafić zaproponować swoim zwolennikom, sympatykom nowe, porywające cele?
Jeśli my, nasze ruchy/organizacje nie będziemy potrafili teraz organizować społecznej aktywności, to jednak ktoś to musi zrobić. Ktoś musi odbudować zaufanie, bez którego nie ma mowy o kapitale społecznym, niezbędnym budulcu społeczeństwa obywatelskiego.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Obywatele RP przyjmą nową formę organizacyjną. W ruchu trwa intensywna dyskusja
W moim przekonaniu będą to społeczności lokalne, małe grupy i tworzone przez nich NGOsy. Jeśli nowa władza dostrzeże ich ogromny potencjał i wesprze finansowo poprzez łatwo dostępne minigranty, to właśnie oni skutecznie pomogą w sprzątaniu po PiSie. Bo sprzątać trzeba nie tylko w stolicy, siedzibie władzy wszelakiej, ale także, a może przede wszystkim w każdym najodleglejszym zakątku Polski. A co możemy zrobić my, na ogół dobrze wykształceni, doświadczeni w bojach ulicznicy? Po prostu wesprzeć tych lokalnych, czynnie włączyć się w ich społeczności. No i poszukać odpowiedzi na egzystencjalne teraz dla nas pytanie: Ulico, co dalej?
fot. Pixabay