Rząd premiera Morawieckiego słusznie zrobił zamykając – na samym początku swoich działań „prewencyjnych” przeciwko koronawirusowi – wszystkie kluby muzyczne i odwołując imprezy masowe i rozrywkowe. Wraz z muzyką, szczególnie muzyką alternatywną, roznosi się wirus. Wirus, którego nie docenił generał Jaruzelski wprowadzając stan wojenny. Wirus wolności
Ekipa Jaruzelskiego dość szybko poluzowała restrykcje stanu wojennego dla muzyków i klubów studenckich grających muzykę alternatywną. Oczywiście nie tak bardzo, żeby je wpuszczać do publicznego radia czy telewizji. Ale próby i koncerty mogły się odbywać dość swobodnie. Później nawet doszedł ogólnopolski „Jarocin”.
W kalkulacji partyjnych urzędników, muzyka alternatywna miała być „wentylem bezpieczeństwa” dla młodzieży, szczególnie tej najbardziej zbuntowanej. Trzeba ją było odciągnąć od protestów, manifestacji, rozrzucania ulotek i drukowania bibuły. To kompletnie nie wyszło. W ekipie, z którą byłem związany w najtrudniejszym czasie stanu wojennego, co najmniej sześć osób wywodziło się ze środowiska „załogi”. Grupy ludzi bywających na tych samych koncertach (Atak, Kryzys, Poland, SS-20, Tilt), słuchających podobnej muzyki, palących i pijących w tych samych kanciapach, w tych samych knajpkach albo przed nimi.
Grzegorz Kalinowski, pamiętający te realia nie tylko z relacji, napisał o tym książkę „Załoga”. Próbuje w niej pokazać, jak pomimo różnych prób, nie udało się tego środowiska zinfiltrować ani nim manipulować przez administrację stanu wojennego i trochę późniejszego. Próbowano różnych pokus: lepsze sale prób, profesjonalny sprzęt nagłaśniający, obietnice tras koncertowych czy nawet singli. Nie udało się jednak wykreować zespołu, który skupiłby uwagę młodych ludzi o nietypowych ubraniach i fryzurach, niewątpliwie zarażonych wirusem wolności tak, aby chociaż trochę bardziej polubili realia, w których żyją.
Okazuje się, że dla stworzenia ekipy, która podbiłaby serca wiernych bywalców imprez klubowych, nie wystarczy kilku sprawnych muzyków, charyzmatyczny lider, trochę sprzętu i sala prób. Potrzeba jest jeszcze więź wynikająca z przyjaźni, wspólnych poglądów, przyjemności z przebywania w tej samej grupie, podobne emocje. Bez tego nawet Służba Bezpieczeństwa nie potrafiłaby zmontować zespołu.
„Załogę” czytałem z wypiekami na twarzy, bo nawiązuje do miejsc, w których bywałem, do osób, które znałem (niektórych znam do teraz), do imprez na których byłem, do zdarzeń, o które się otarłem. Nie wiem jednak czy moje refleksje na temat próby manipulowania środowiskiem „punków” i „rastamanów” można w ogóle nazwać recenzją książki. Raczej luźnymi dywagacjami.
Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie, o czym jest książka Grzegorza Kalinowskiego, możliwie najkrócej (nie tylko o skórzanych kurtkach, glanach, pasach z ćwiekami, pieszczochach i odjechanych fryzach), to musiałbym stwierdzić, że o silnych emocjach: miłości, przyjaźni, solidarności, ale przede wszystkim o… hipokryzji. Tego wątku jednak rozwinąć bardziej nie mogę, bo nie chcę spojlerować.
O autorze
Piotr Niemczyk
W latach 90. dyrektor Biura Analiz i Informacji Urzędu Ochrony Państwa, wiceszef zarządu wywiadu UOP. Wieloletni ekspert Sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. Współorganizator Krajowego Centrum Informacji Kryminalnej. Członek Rady Konsultacyjnej przy ośrodku szkolenia ABW w Emowie. Obecnie jest niezależnym ekspertem ds. bezpieczeństwa