15.09.22. O poszukiwaniu organizacyjnej alternatywy dla świata, w którym żyjemy...

Wskazany wyżej problem stanowi przedmiot rozważań wydanej w połowie sierpnia kolejnej książki Mikołaja Marceli – Patoposłuszeństwo. Jak szkoła, rodzina i państwo uczą nas bezradności i co z tym zrobić? (Wydawnictwo Znak, Kraków 2022, ss. 320). O poprzednich – Selekcje. Jak szkoła niszczy ludzi, społeczeństwa i świat oraz opracowanej we współautorstwie z Zytą Czechowską Jak nie zgubić dziecka w sieci – była w tych Zapiskach mowa w roku ubiegłym (zob. tekst Mądrość praktyczna z 19.08.2021).

Warto od razu zaznaczyć, że książki te dotyczą właściwie stale tego samego problemu, to jest relacji między przemocą i wolnością oraz najrozmaitszych źródeł związanej z tym opresji, a także jej niwelowania w przełożeniu na organizację społecznego życia. Poglądy wyrażane w tych książkach są, jak się zdaje, reprezentatywne dla przeświadczeń ludzi z pokolenia, które dostrzega kryzys wyuczonych kiedyś wyobrażeń o świecie i wychodzi z założenia, że „czas, by się tego oduczyć” (Patoposłuszeństwo, s. 25).

Wymienione książki różni jednak zakres kontekstów uruchamianych z intencją naświetlenia kwestii przemocy i wolności. Wprawdzie nieodmiennie znacząca jest dla nich edukacja, ale jeśli w pracach wcześniejszych w centrum uwagi była głównie nasza współczesna szkoła jako przestrzeń najrozmaitszych patologii, to w Patoposłuszeństwie ukazywana jest tylko jako jeden z ważnych elementów wpływających na permanentne ubezwłasnowolnianie pojedynczych osób, rodzin i całych społeczności ludzi określanych jako naród, zorganizowanych jako państwo i postrzeganych jako jego obywatele. Ubezwłasnowolnianie to kończy się na przeświadczeniu, że nic od nas tak naprawdę nie zależy, na nic nie mamy wpływu, jesteśmy bezradni, choć podobno żyjemy w świecie respektującym reguły demokracji i utrzymywani jesteśmy w przekonaniu o jej niepodrabialnych walorach każdemu z osobna zapewniających wolność. Najmocniej zdaje się tę wolność potwierdzać dostęp do przestrzeni cyfrowej i jakoś nieoczekiwanie ginie przy tym z oczu wszystko, co napędza inwigilację…

Odpowiada za taki stan rzeczy, przeczytamy w Patoposłuszeństwie, przede wszystkim wizja człowieka charakteryzowanego jako homo oeconomicus i utopijne przeświadczenie, że żyjemy w naszym najlepszym ze światów, w którym o wszystkim decyduje ekonomia, co się przekłada na dążenie do pomnażania zysków i skuteczną tej tendencji realizację.

W konsekwencji na wszelkie możliwe sposoby od wczesnego dzieciństwa przygotowuje się nas i wręcz tresuje do akceptacji takich wyobrażeń i akceptacji takiego stanu, a to równa się przemocy zarówno systemowej, jak strukturalnej i oczywiście symbolicznej. Bywa też, że skutkuje przemocą fizyczną. Służy temu zaś państwo, jego prawa i instytucje. Służy stale rozbudowywana biurokracja i utwierdzające ją algorytmy. Służy wolny rynek. Służy język. W tym na przykład sposób definiowania rodziny z pominięciem źródłosłowu pojęcia familia – pochodzącego od łacińskiego famula, czyli  „służąca, niewolnica” (Patoposłuszeństwo, s. 103). Służą temu wszelkie hierarchie, w tym religijne. Służy kultywowanie rozmaitych mitologii i związanej z nimi symboliki. Służy pruski model szkoły i paradoks prawa do obowiązkowej, więc przymusowej edukacji, której zakres i formę może wyznaczyć z politycznej perspektywy aktualny minister oświaty. Wyniki eksperymentu Milgrama, ukazujące ludzką gotowość do posłusznego poddawania się oczekiwaniom autorytetów, stanowią pryzmat, który ujawnia nasze skłonności.

Istotne w tym kontekście, wskazuje Marcela,  są wszystkie prace Davida Graebera, więc Dług. Pierwsze pięć tysięcy lat – w tych Zapiskach była już o tym mowa (zob. tekst Język spraw ludzkich z 4.02.2021), a także opublikowane przez Wydawnictwo Krytyki Politycznej książki: Utopia regulaminów. O technologii, tępocie i ukrytych rozkoszach biurokracji (przeł. Marek Jedliński, Warszawa 2016) i Praca bez sensu (przeł. Mikołaj Denderski, Warszawa 2019).

Konkluzje są jednoznaczne: „W rzeczywistości fundamenty, na których oparliśmy nasz świat, prowadzą do przepracowania i wyzysku, a w konsekwencji do utraty różnych form naszej wolności […]”, jak pisze Marcela (Patoposłuszeństwo, s. 196). Państwo zaś…

Po pierwsze, rości sobie prawo do użycia przemocy na danym terytorium, gdyż uznajemy, że ostatecznie jest właścicielem tego terenu […] Tak naprawdę „właściciel” ziemi w Polsce niewiele może zrobić bez zgody państwa. Potrzebuje zezwolenia na postawienie własnego domu na własnym gruncie i za własne pieniądze. Niezbędna jest też zgoda urzędnika, gdzie i co można zbudować, on może również skontrolować, czy wolno zamieszkać w postawionym przez nas domu. Nie jesteśmy też właścicielami złóż, ponieważ wszystkie kopaliny znajdujące się na „naszym” terenie tak naprawdę należą do skarbu państwa. […]
Po drugie, państwo rości sobie prawo do kontroli informacji. […] Biurokracja jest niczym innym jak olbrzymią maszynerią gromadzącą informacje na temat naszego zdrowia, pracy, seksualności czy moralności. Szkoły, szpitale, kliniki, więzienia, armia, urzędy pracy i urzędy skarbowe – wszystkie te instytucje są kopalniami wiedzy na nasz temat, a wiedza ta staje się formą władzy. […]
Po trzecie, współczesne państwo w dużej mierze opiera się na indywidualnej charyzmie. Jest uzależnione od tego, co nazywamy „przywództwem”. Problem leży jednak gdzie indziej – oparcie polityki na charyzmie zamienia tę pierwszą w grę zwycięzców i przegranych, w której zwycięzcy forsują swoje rozwiązania i program, nie licząc się z przegranymi. Oczywiście mogą to zrobić, ale nie muszą. A efektem tej formy dominacji jest utwierdzenie nas w przekonaniu, że „zwycięzcy” wyborów mogą wprowadzać swe pomysły w życie bez uwzględniania głosu „przegranych”, uznając ich jednocześnie za swoich antagonistów – co znamy bardzo dobrze z polskich realiów. Podsyca ona też naszą wiarę w hierarchię społeczną oraz w to, że władza powinna być nad nami sprawowana, a nie że decyzje mogą być wypracowywane wspólnie na zasadzie konsensusu.  (Patoposłuszeństwo, s. 188-190).

Taka charakterystyka świata, w którym żyjemy, wywołuje pytanie o możliwość zaistnienia i funkcjonowania innych modeli czy choćby tylko wyobrażeń o alternatywnych formach organizacji życia ludzkich wspólnot. Wywołuje też pytanie o związaną z rozważanymi opcjami opozycję między swoimi i obcymi, zwłaszcza że bywa ona pojmowana jako różnica między „cywilizacją” i „dzikością”. Świadczą o tym na przykład bulwersujące odkrycia dotyczące kulturowego wykorzeniania dzieci w kanadyjskich, misyjnych szkołach z internatem. Wstrząsająco opowiada o nich przywoływany przez Marcelę reportaż Joanny Gierak-Onoszko 27 śmierci Toby’ego Obeda (Wydawnictwo Dowody na Istnienie, Warszawa 2019, ss. 344). Przy okazji warto zaś może wspomnieć, że dosłownie parę dni temu ukazała się w polskim tłumaczeniu powieść Pięcioro małych Indian Michelle Good – pisarki, która jako prawniczka zajmuje się dochodzeniem praw osób ocalałych z systemu tych szkół i której matka przeszła przez piekło jednej z nich (przeł. Elżbieta Janota, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2022, ss. 366).

W książce Marceli odwołanie do „kanadyjskich” przykładów bezwzględnego rugowania przez kolonizatorów wszelkich odmienności w pojmowaniu i zagospodarowywaniu świata ma poza wszystkim znaczenie jako przykład zderzenia z całkiem odmienną niż europejska organizacją tubylczych wspólnot. Taką organizacją, w której ceniona była „[a]utonomia i wolność zamiast autorytetu i posłuszeństwa” (Patoposłuszeństwo, s. 55). Przywoływane są w tym kontekście dialogi pewnego Francuza z siedemnastowiecznym głównym strategiem jednego z rdzennych plemion kanadyjskich. Gościł on mianowicie we Francji jako ambasador konfederacji tych plemion i poddał krytyce wszelkie rozwiązania fundujące ówczesny porządek w Europie, w tym ideę „suwerenności władzy i posłuszeństwa, jakiego władza ta oczekuje od swoich poddanych” (Patoposłuszeństwo, s. 56-58).

Tak prowadzona refleksja znaczące miejsce wyznacza w książce Marceli także innym przykładom, które dowodzą możliwości odmiennego widzenia świata niż rozwiązania, do akceptacji których jesteśmy systematycznie wdrażani. Idą za tym przykłady realizacji idei „naprawiania” świata w ramach najrozmaitszych tzw. komun. Te nie mają raczej szans utrwalenia w opowieściach o „wielkiej historii”, tj. historii imperiów, potężnych władców czy ich podbojów. Okazuje się jednak, że zarówno w czasach najdawniejszych, o czym zdają się świadczyć odkrycia archeologiczne, jak i całkiem współcześnie, zarówno w odległych zakątkach naszego globu, jak i całkiem niedaleko ludzie podejmowali i stale podejmują rozmaite próby „wymyślania świata na nowo”. Marcela z takim rozmachem się do tych prób odwołuje, że przestrzeń i czas czy rozmaitość i wielość aspektów charakteryzujących tego rodzaju rozwiązania nie stanowią dla niego przeszkód. Traktowane jako oczywistość skłaniają do szybkich uogólnień. Zainteresowany podejmowanymi problemami czytelnik znajdzie jednak towarzyszący tej refleksji arcybogaty wachlarz bibliograficznych odniesień. Te oferują na ogół bardziej detaliczne prezentacje poszczególnych zagadnień i mogą służyć jako przewodniki w indywidualnym zgłębianiu poszczególnych problemów.

Do takich należy choćby dostępny bez kłopotu reportaż Urszuli Jabłońskiej Światy wzniesiemy nowe, przedstawiany w okładkowej nocie jako „osobista opowieść reporterki, która zmęczona bezsilnością wobec sytuacji na świecie wyrusza w podróż po europejskich społecznościach intencjonalnych – tych, które istnieją, i tych, którym nie udało się przetrwać” (Wydawnictwo Dowody na Istnienie, Warszawa 2021, ss. 298). Autorka sama zresztą charakteryzuje we wstępie przyczyny, które stały się dla niej impulsem do opisywanych w reportażu poszukiwań i w rezultacie otworzyły ją na możliwość konfrontacji z rozmaitymi formami „alternatywnych światów” oraz sposobów pojmowania demokracji, religii, rodziny, globalnego kapitalizmu i ekologii. Tak o tym pisze:

Całe lato tego i poprzedniego roku krzyczałam na protestach w obronie niezależności Sądu Najwyższego, nosiłam transparenty, zapalałam lampiony, wieszałam w oknach plakaty z napisem „KonsTytucJa”. Bezradnie obserwuję, jak Polska powoli pęka na pół. Są oni i jesteśmy my. Oni są w Sejmie, my – na ulicach. Mamy oddzielne media, oddzielne autorytety i mnóstwo pogardy dla siebie nawzajem. Rodziny kłócą się przy świątecznych stołach, rozpadają się małżeństwa. Nie potrafimy się porozumieć. Nie potrafimy rozmawiać (Światy wzniesiemy nowe, s. 10).

Wracając zaś do Patoposłuszeństwa, warto zauważyć, że to, co u innych stanowi przyczynę podejmowania akcji reporterskich, tu zdają się zastępować systematyczne i niezwykle liczne odniesienia do rozmaitych tekstów określanych zwykle jako reprezentacje popkultury, więc do komiksów, filmów i seriali. Autor Patoposłuszeństwa jest ich biegłym znawcą i wychodzi z założenia, że to one właśnie oraz kreowani w nich bohaterowie charakteryzują nas najwyraźniej. W takim kontekście wskazuje między innymi na rolę kultu superbohaterów, jak Batman, Superman czy Wonder Woman. Marcela wychodzi, zdaje się, z założenia, że literatura tzw. wysokiego obiegu nie ma przy nich specjalnych szans. Chciałoby się jednak wyraźnie podkreślić, że te popkulturowe kreacje nie tyle jednak są refleksem naszych autentycznych pragnień i wyobrażeń, co fikcjami tworzonymi celowo jako jeden z elementów podporządkowujących ludzką wyobraźnię „jedynie prawdziwej” wizji otaczającego świata. Mówiąc Gombrowiczem, służą upupianiu odbiorców i zarabianiu pieniędzy. Marcela pisze:

Opowieści o superbohaterach w założeniu mają […] więc dać nam jedną ważną lekcję: czas głębokich zmian minął bezpowrotnie, dziś nic i nikt nie jest – i nie powinien być – w stanie naruszyć podstawowych struktur obecnego porządku. W świecie, w którym odmieniamy przez wszystkie przypadki twórcze i kreatywne myślenie, innowacyjność czy nowatorstwo, zarówno młodzi, jak i dorośli ludzie otrzymują sprzeczny z tym oczekiwaniem komunikat: „wyobraźnia i bunt wiodą do przemocy”. Natomiast jedyną dopuszczalną – i konieczną formą przemocy powinna być ta wymierzona właśnie w wyobraźnię i bunt, w innym wypadku czeka nas katastrofa (Patoposłuszeństwo, s. 69).

W szczególności diagnoza taka dotyczy, ma się rozumieć, szkoły, w której na analizę i interpretację tego rodzaju tekstów kultury miejsca całkiem się nie przewiduje.

Na przekór oficjalnym stanowiskom dobrze i chyba coraz lepiej nawet ma się u nas edukacja niepubliczna, domowa, prowadzona w tzw. szkołach demokratycznych czy kształtowana z odniesieniem do rozwiązań stworzonych kiedyś przez Marię Montessori lub w nawiązaniu do przykładów wykluczających rozmaite formy edukacyjnego przymusu stosowanych aktualnie w innych krajach. O tym także Marcela pisze. W tytule ostatniego rozdziału swej książki w jedną formułę wpisuje natomiast zarówno postulat, jak pytanie: „Cała władza w ręce wyobraźni?” I trzeba to chyba uznać za chwalebny akt ostrożności, bo przecież wyobraźnia też niejedno miewa imię…

Nie ulega w każdym razie wątpliwości, że sposoby edukacji należą do rejestru tych, które najwyższa byłaby pora gruntownie przemyśleć i przedefiniować. Literatura wbrew łatwym lamentom na temat nieczytania, może być przy tym niewątpliwie pomocna. Rzecz w tym jednak, by wyraźnie uświadamiać sobie, po co, jak i co czytać, a przede wszystkim, jak o przeczytanym rozmawiać. W szkole właśnie. Wydaje się bowiem, że trudno o lepszą ekspozycję relacji między przymusem / przemocą i wolnością, o którą chodzi w przedstawianej książce Marceli, jak ta, o której czytamy w powieści Johna Steinbecka Na wschód od Edenu (przeł. Bronisław Zieliński, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2000)…

 Kluczem do zrozumienia ludzkiej kondycji jest w tym utworze hebrajskie pojęcie timszel. W historii biblijnej Pan wyznacza nim los Kaina. Fragment z Genesis, w którym się ono pojawia, u Steinbecka stanowi przedmiot dyskusji dwóch bohaterów – Samuela i Li. Rozmowa ta na długie lata określa zainteresowania drugiego z nich. Odkrywa on mianowicie, iż w różnych przekładach Biblii tłumaczenie słowa timszel brzmi odmiennie. Raz przypisuje mu się więc znaczenie będziesz, innym razem masz – zawsze w połączeniu z panować. Mamy zatem do czynienia bądź z obietnicą, bądź z rozkazem – wnioskuje Li. Ten rozrzut znaczeniowy tak go fascynuje, iż podejmuje studia nad hebrajskim i konsultuje rzecz z pewnymi uczonymi starcami. Po dziesięciu latach przypomina Samuelowi pierwszą rozmowę na ten temat. Cieszy się już wtedy odkryciem, iż słowo timszel znaczy możesz. I tak je komentuje:

Kto wie, czy to nie najważniejsze słowo na świecie. Mówi ono, że droga jest otwarta. Przenosi odpowiedzialność na człowieka. Bo jeśli możesz, to znaczy również możesz nie” (Na wschód od Edenu, T. II, s. 429-434).

Mamy tu więc opis zmagań z pojęciem, którego znaczenie zawiera zapowiedź ludzkiej możliwości kreacji własnego losu. Słowo timszel wyraża oczywiście istotę wolności. Nie na darmo jednak Karol Irzykowski pisał w Pałubie:

Jeżeli się […] zacznie porównywać na serio to, co życie przynosi, z nazwami zaczerpniętymi ze skarbnicy słów, natenczas okazują się liczne ułamki, niedokładności, fałsze. Życie, płynne życie na każdym kroku rozsadza konwencje słów i wykazuje ich nierównoległość. W świecie zewnętrznym jeszcze jako tako przystają określniki do rzeczy, ale gdy idzie o rzeczy psychiczne lub skomplikowane stosunki, powstałe z krzyżowania się działań wewnętrznych z zewnętrznymi, wówczas powstają dowolności, kontrabandy, żeglowanie pod cudzymi flagami (Pałuba, WL, Kraków 1976, s. 436-437).

Celowo przywołuję w tym miejscu autocytat z książki pisanej dwadzieścia lat temu (Przymus i wolność. Projektowanie procesu kształcenia kulturowej kompetencji, WE, Kraków 2003, s. 75-77). Ta historia z poszukiwaniem znaczenia słowa timszel naprowadza bowiem na pytanie, dlaczego przy całym buncie wobec realiów zmieniającego się gwałtownie świata, wobec nawoływań do weryfikacji i modyfikacji idei pruskiej szkoły, jak gdyby nigdy nic powielane są bez najmniejszego zająknięcia, także w książce Marceli, stereotypy na temat „realizacji podstawy programowej”, która niczym się nie różni od peerelowskich programów, bo oznacza wyliczanie najrozmaitszych obligacji do wyuczenia oraz posłusznej repetycji i nie zakłada nawet cienia namysłu nad tym, co właściwie oznacza słowo podstawa.

Może warto by w takim razie pomyśleć w końcu, że skoro uwiera nas pojęcie homo oeconomicus i uzasadniana przez nie rywalizacja oraz koncentracja na pomnażaniu zysku, to trzeba określić w podstawie programowej inne pojęcie człowieczeństwa. Takie, które wyznaczy całkowicie inne myślenie zarówno o uczniach, nauczycielach i proponowanych w szkole obszarach uczenia się. Takie, przy których istotne okażą się odnoszone zarówno do nauczycielstwa, jak i do uczniostwa możesz i możesz nie. To od przyjmowanej koncepcji człowieka zależy przecież cała reszta…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O autorze

Zapiski na marginesach starych i nowych lektur

Fot. Wikimedia

Fot. Franciszek Vetulani

Zofia Agnieszka Kłakówna – mieszka w Krakowie, polonistka, literaturoznawczyni, od zawsze i stale zajmuje się problemami edukacji — w teorii i w praktyce, w różnych rolach, w różnych szkołach, w różnych miejscach, w Polsce i poza jej granicami, jest autorką paru książek na ten temat, współautorką koncepcji edukacyjnej i odpowiadających jej podręczników pod nazwą To lubię! Sztuka pisania, przez wiele lat redagowała czasopismo „Nowa Polszczyzna”. Zdaniem recenzentów jej prac – „skrajna indywidualistka, która przedziwnym sposobem prawie zawsze pracuje w zespole”. 

Wszystkie zapiski

12.09.24. O geopolitycznych grach…

Na czele autokratycznego państwa „stoi złoczyńca, który kontroluje armię i policję. Wojsko i służby nieustannie grożą społeczeństwu zastosowaniem przemocy. Wśród obywateli są zarówno podli kolaboranci, jak i dzielni opozycjoniści.
(…) W XXI wieku taki obrazek niewiele ma wspólnego z rzeczywistością.

Czytaj »