16.11.23 Ciemne miejsca historii

Miesiąc temu mniej więcej – jakby dla przypomnienia słów Cypriana Kamila Norwida „Przeszłość to d z i ś, tylko cokolwiek dalej” – ukazało się Kongo w Polsce. Włóczęgi z Josephem Conradem Maxa Cegielskiego (Agora, Warszawa 2023). Książka warta uwagi choćby ze względu na obserwowane u nas ostatnio rozmaite polityczne wzmożenia typu Marsz Niepodległości i prezentowane przy tej okazji przekonania i symbole, ale też w związku z sejmowymi popisami odchodzącej właśnie władzy i jej konkretnych przedstawicieli, a nade wszystko wobec tego, co dzieje się w Ukrainie oraz na polsko-białoruskiej granicy, co w Gazie i Izraelu, w ogóle zaś wobec tendencji do prze-pisywania historii i wobec tego, o czym się mówi, a o czym z jakichś powodów milczy. Czyta się tę książkę gładko, ale prawda wynika z niej raczej bolesna…

Tytuł książki Cegielskiego i  graficzny projekt jej okładki da się czytać jako zapowiedź relacji z motywowanych indywidualnie (nazwisko autora nie bez przyczyny stanowi w tym rozwiązaniu dominantę) bliższych oraz dalszych wędrówek odbywanych pod patronatem Conrada (fotografia  twarzy pisarza w tle) po ciemnych miejscach naszej historii („Kongo w Polsce”), co stanowi  oczywiście jednoznaczne nawiązanie do Jądra ciemności (w oryginale: Heart of Darkness) i  afrykańskiej wyprawy Conrada.

Skłonność do zapowiadanych w tytule włóczęg jako firmowy znak autorskiej osobowości określają przy tym początkowe zdania: „Kiedy byłem małym chłopczykiem, miałem namiętność do map. […] Byłem małym specjalistą od stolic państw i terytoriów, godzinami notowałem je w zeszycie (Kongo w Polsce…, s. 9-10). Zderza je Cegielski nieco dalej z odpowiadającymi tej autocharakterystyce słowami Charliego Marlowa z Jądra ciemności właśnie: „Otóż, kiedy byłem małym chłopczykiem, miałem namiętność do map. Wpatrywałem się godzinami w Południową Amerykę i Afrykę lub Australię, pogrążając się we wspaniałościach odkrywczych podróży” (jw., s. 11, tekst w przekładzie Anieli Zagórskiej). Takiemu zestawieniu towarzyszy wyznanie:

Kiedy po latach przeczytałem to zdanie wypowiedziane przez Charliego Marlowa, poczułem, że odkryłem zaginionego brata, wręcz literackiego sobowtóra. Pomyślałem, że na pewno rysował swoje mapy, może nie tylko te realne? Nie sprawiał wrażenia groźnego doppelgängera, tylko starszego, doświadczonego przyjaciela, który przeniknął już dręczące mnie sprawy i teraz może przeprowadzić jako przewodnik przez kolejne granice. Nie tylko te oznaczone na mapach, nie tylko jako przemytnik w geograficznych wielu wymiarach (jw., s. 11-12).

Cegielski od razu jednak zaznacza, że w zestawianiu celów jego własnej włóczęgi z biografią oraz najważniejszą książką Conrada (Jądro ciemności) nie tyle chodzi o konkretne miejsca, co o wynikające z Conradowej opowieści sensy, jakimi naznaczone zostały wydarzenia, do których w swoim czasie w owych miejscach doszło i do których ciągle gdzieś dochodzi (jw., s. 13).  Ważne będzie, wynika z tego, poszukiwanie ciemnych miejsc ludzkich / tu: polskich  działań.

Warto zresztą nadmienić, że nie pierwszy Cegielski – co jest zresztą starannie w  książkowej narracji odnotowywane – korzysta w ten sposób z historii przez Conrada-Marlowa opowiedzianej. Bo też „tropikalne Kongo” (jw., s. 21) do różnych  sfer ciemności daje się odnieść. W 1972 roku powstał oto film Wernera Herzoga Aguirre, gniew boży, w którym reżyser opisywaną w Jądrze ciemności akcję przeniósł do XVI wieku, w czasy podboju Ameryki Południowej. Później nieco, w roku 1979, Francis Ford Coppola nakręcił Czas Apokalipsy, ukazując wojnę w Wietnamie jako wydarzenia porównywalne z afrykańską ciemnością. W jednym z artykułów zamieszczonych w tomie wydanym u nas w 2017 roku jako element obchodów Roku Conrada (160. rocznica urodzin) przeczytamy zaś:

Podobno  Jądro ciemności chciał kiedyś zekranizować Andrzej Wajda. Akcja miała się dziać w III Rzeszy. Oto mamy dwóch przyjaciół, z których w pewnym momencie, już podczas wojny, jeden znika. Podobno udał się na Wschód. Drugi wyrusza na poszukiwania i znajduje swego druha pełniącego obowiązki komendanta obozu koncentracyjnego.  Dla dopełnienia obrazu warto zaznaczyć, że pomysł Wajdy narodził się przed Czasem Apokalipsy. Szkoda, że ekranizacja nie została zrealizowana. W istocie bowiem moglibyśmy wtedy dotknąć „jądra ciemności” w sposób o wiele mniej abstrakcyjny. Film odwołujący się jakoś do naszych geograficznych realiów, do zbiorowej pamięci historycznej, byłby nam bliższy niż film Coppoli (Szymon Hiżycki OSB, Jądro ciemności Josepha Conrada albo Księga anty-rodzaju, w: Oddać sprawiedliwość widzialnemu światu. Eseje o twórczości Josepha Conrada, NCN, Warszawa, s. 243).

W takim razie można chyba powiedzieć, że Cegielski nadrabia w swej książce sygnalizowany przez Hiżyckiego brak. Lektura jego podróżnego eseju pozwala bowiem „dotknąć jądra ciemności” w przestrzeni polskich, dobrze nam znanych, realiów geograficznych i uzupełnić albo odświeżyć naszą zbiorową historyczną pamięć. Wrócimy do tego za chwilę. Najpierw przydadzą się może drobne przypomnienia…

 Joseph Conrad jest literackim pseudonimem urodzonego w Berdyczowie Józefa Teodora Konrada Korzeniowskiego (1857-1924), autora Jądra ciemności, które w podróżach Cegielskiego stanowi swoisty przewodnik. To „Polak, który został angielskim pisarzem; zawodowy oficer marynarki, który w dojrzałym wieku porzucił żeglugę i zabrał się do literatury” – czytamy w poprzedzającym Wybór prozy Conrada wstępie Zdzisława Najdera (Ossolineum, Wrocław 2015, BN II/259, s. V). Jądro ciemności napisał w 1899 roku w rezultacie  niedługiego, ale brzemiennego dla niego w skutki, zarówno intelektualne, jak zdrowotne, pobytu w Kongu w 1890 roku.

Conrad wyprawiając się do Afryki, spełniał w jakiejś mierze swe młodzieńcze marzenia o podróżach i poznawaniu świata. Był przekonany, że Europa dokonuje tam wielkiej misji i niesie postęp. Na miejscu zobaczył na własne oczy, jak wygląda kolonialnie nacechowane „cywilizowanie  dzikich” pod auspicjami i w interesach Leopolda II – belgijskiego króla, który w 1885 roku na mocy międzynarodowej konferencji regulującej procesy kolonizacji Afryki został właścicielem Wolnego Państwa Kongo, sam nigdy w swej afrykańskiej posiadłości nie był, ale na brak finansowych wyobrażeń adekwatnych do jej rozmiarów i zasobów nie mógł raczej narzekać.

Kolonizacja miała w założeniu łączyć idee oświecenia i kapitalistyczny handel. W skutkach oznaczała podbój, niewyobrażalne grabieże, dehumanizację i śmierć milionów ludzi. To właśnie zobaczył i zrozumiał Conrad podczas swego  pobytu w Kongu. Hipokryzję zestawienia europejskiej idei cywilizacyjnej i rzeczywistości pokaże w Jądrze ciemności. Jej dobitnym wyrazem będzie przygotowany przez Kurtza, o którym opowiada Marlow, nacechowany szlachetną ideologią projekt sformułowany pod hasłem O zwalczaniu obyczajów dzikich  i opatrzony na końcu dopiskiem „Wybić to całe bydło!”(Jądro ciemności, przeł. Magda Heydel, Wydawnictwo Znak, Kraków 2011, s. 66).

Znaczenie dla „afrykańskiej edukacji” Conrada miała przy tym przyjaźń z Rogerem Casementem, którego poznał on zaraz po dotarciu na miejsce. Casement pełnił tam wtedy obowiązki brytyjskiego dyplomaty i przygotowywał właśnie  raport ukazujący, na czym w istocie polega cywilizowanie Afryki. Conrad „uważał go za jedynego prawego człowieka pośród skorumpowanych przez tropikalny klimat albo własną chciwość i żądzę posiadania Europejczyków, z jakimi się tam zetknął” – przeczytamy w pięknej opowieści, która podejmuje motywy niepamięci i widm przeszłości w ramach Angielskiej pielgrzymki (zob. Pierścienie Saturna W.G. Sebalda, przeł. Małgorzata Łukasiewicz, Wydawnictwo A.B.W., Warszawa 2009, s. 118). Mimo to, po latach, gdy był już znanym pisarzem, a Casementa oskarżono o zdradę stanu, aresztowano i skazano na karę śmierci, Conrad odmówił swego podpisu pod petycją o jego uwolnienie… W historii tej chodziło o to, warto może dodać, że Casement, zasłużony dla Wielkiej Brytanii Irlandczyk, w patriotycznej nadziei na ustanowienie wolnej Irlandii zabiegał w czasie I wojny światowej o niemieckie poparcie dla takich planów, co było oczywiście sprzeczne z brytyjskim interesem. Odpowiednie służby rozprzestrzeniały przy tym domniemany dziennik Casementa, tzw. Czarny pamiętnik, dostarczając w ten sposób zainteresowanym dodatkowych argumentów dyskredytujących byłego dyplomatę. Zapisy z dziennika wskazywały bowiem, że był on homoseksualistą. Kontekst swoje znaczy. Starania przyjaciół o uratowanie Casementowi życia okazały się daremne… Mario Vargas Llosa, dodajmy jeszcze przy okazji, napisał powieść, w której bohaterem jest właśnie Casement (Marzenie Celta, przeł. Marzena Chrobak, Wydawnictwo Znak, Kraków 2011). Zainteresowani znajdą w niej więzienne, poruszające wspomnienie byłego dyplomaty o przyjaźni  z Conradem i o tej odmowie podpisu…

A teraz więcej o samym Jądrze ciemności. Jest to opowieść, która bez wątpienia od dawna należy do światowego kanonu literatury i po stu dwudziestu pięciu latach od powstania nie traci na znaczeniu, choć akurat u nas, w polskiej szkole, w toku ostatnich reform została z listy obowiązujących lektur usunięta. Jest znacząca, bo dotyczy ciągle aktualnych pytań i rozpoznań, które nie tylko ciemnych miejsc znanych z geografii dotyczą…

Na polski Jądro ciemności tłumaczono wiele razy. Dostępny jest więc dawny przekład Anieli Zagórskiej, kuzynki Conrada. Są przekłady Jędrzeja Polaka czy Ireneusza Sochy. Jest wspomniane już świetne tłumaczenie Magdy Heydel z jej znakomitym posłowiem pt. Do kresu doświadczenia, które  poprzedza motto – nawiązujący wprost do utworu Conrada cytat końcowego fragmentu z Traktatu moralnego Czesława Miłosza: Idźmy w pokoju, ludzie prości. / Przed nami jest / – „Jądro ciemności”. W 2015 roku ukazało się interesujące spolszczenie Conradowego tekstu pt. Serce ciemności w wykonaniu Jacka Dukaja, który o swej pracy pisze tak: „Nie jestem tłumaczem. Jestem autorem Josepha Conrada piszącego Heart of Darkness dla dwudziestopierwszowiecznych polskich czytelników”, co – nawiasem mówiąc – dla szkoły mogłoby być elektryzującą zachętą do lektury. W Roku Conrada (2017) ukazała się ponadto niezwykła opowieść graficzna opracowana na podstawie Jądra ciemności  (Conrad. Anyango, Mairowitz, Heydel, wyd. Lokator, Kraków 2017).

Jest też oczywiście cała biblioteka interpretacji Conradowego tekstu. Czyta się go między innymi w porównaniu z biografią autora, a także „z Biblią w ręku”. Zestawia z fragmentami Eneidy Wergiliusza czy Boskiej komedii Dantego. Proponuje lekturę w odniesieniu do rozmaitych powieści podróżniczych albo dystopijnych.

Zarzucano mu też szerzenie rasizmu. Taką akcję rozpoczął znany współczesny pisarz nigeryjski, Chinua Achebe (tłumaczenia jego powieści są dostępne po polsku). Włączył się w to na przykład teoretyk literatury i krytyk kultury, lewicowy intelektualista, Edward Said, którego zajmowały w swoim czasie między innymi sprawy konfliktu izraelsko-palestyńskiego… Analizę, która jednoznacznie dowodzi, że takie zarzuty powstały jednak w wyniku niesolidnej lektury, znaleźć można na przykład w szkicu Niebezpieczne arcydzieło Przemysława Czaplińskiego, który powstał jako posłowie do Jądra ciemności w tłumaczeniu Jędrzeja Polaka (Vesper, Poznań 2009;  tekst jest dostępny w internecie). Wszystko to świadczy z pewnością o tym, jak wiele zależy od kulturowego kontekstu, zarówno gdy chodzi o tworzenie literatury, jak o jej czytanie.

Profesor Czapliński, zmierzając do konkluzji swych analiz i interpretacji Jądra ciemności, zwraca poza tym uwagę na fakt, że Marlow nie traktuje swej narracji tylko jako opowieści o Kurtzu, człowieku wykolejonym, ale również o sobie samym. Tak naprawdę chodzi bowiem przy tym o samopoznanie, o zdobycie samoświadomości. Czapliński pisze:

Jest to – zarówno w Jądrze ciemności, jak i chyba w ogóle w całej twórczości Conrada – wartość najwyższa. Jeśli po coś człowiek wybiera się na spotkanie z nieznanym, to by dowiedzieć się czegoś o sobie – by przekonać się, czy zasady życiowe, które wywoził z domu, zachowały swoją moc. Fabuły Conrada pod tym względem są do siebie podobne: przedstawiają niekończącą się próbę, nieustający sprawdzian, któremu – trochę jak w powieści gnostyckiej bohater podlega, aby mógł się przekonać, czy już zrozumiał istotę wszechświata, czy już posiadł tajemnicę. Ale u Conrada nie istnieje prawda ostateczna, co nie znaczy, że nie istnieje prawda moralna. Tak właśnie to ujmuje Marlow: „Śmieszna to rzecz, życie: tajemniczy porządek bezlitosnej logiki dla bezużytecznego celu. Najwięcej, czego się można po nim spodziewać, to jakaś samowiedza – która przychodzi późno i jest niekończącym się żniwem wyrzutów sumienia” (s. 104 w opisanym wyżej wydaniu). Pierwszy pogląd jest z gruntu pesymistyczny; mówi on: żyjemy nie wiadomo po co wedle planu, który jest nam nieznany, lecz nieuchronny. Pogląd drugi jest mniej przygnębiający tylko dlatego, że jego sens jest niejasny; mówi on: skoro sensu istnienia nikt wszechświatu nie wydrze, wobec tego liczy się tylko poznanie samego siebie.  […] Marlow zetknął się z człowiekiem, który przeszedł granicę nietzscheańską – granicę, za którą człowiek jest rzeczywiście i ostatecznie miarą wszystkiego. […] Nie chodzi o to, że Kurtz utracił umiar, lecz o to, że świadomie się go pozbył. Gdyby poszła za tym wyłącznie chciwość bądź żądza władzy, sprawa byłaby prosta. Ale Marlow dostrzega, że w tym człowieku była wielkość.
Polegała na tym, że Kurtz „zerknął za zasłonę” (przeł. Jędrzej Polak,  s. 104) i nie zadrżał, nie cofnął się, nie doświadczył przestrachu. Zobaczył, że nie istnieje żaden bóg, żadna przedustawna moralność, żadne wrodzone dobro. Przez cały czas trwania afrykańskiej przygody Kurtz żył w stanie ekstazy stwarzania – kiedy poczuł zbliżającą się śmierć, osądził wszystko, dwukrotnie powtarzając słowo: „Horror! Horror!”. Słowo to można tłumaczyć dwojako: „Ohyda!” lub „Zgroza!”. Oba są tu konieczne: Kurtz wyraża w ten sposób obrzydzenie i przerażenie egzystencją ludzką – własną i każdą.

Tak rzecz wygląda z perspektywy literaturoznawczej i filozoficznej. Spojrzenie antropologiczne z kolei prowadzi do wniosku, że tytułowe „jądro” czy „serce” ciemności oznacza ludzkie zło. Reprezentujący taką opcję profesor Dariusz Czaja w książce Lekcje ciemności pisze:

W tej optyce tytułowa fraza stawała się kryptonimem ludzkiego zła. Zła, które tkwi głęboko w nas, nie zaś w strukturach społecznych, kulturowych przebraniach czy bezosobowych ideologiach. Conrad pokazał, że wbrew temu, co nam się wydawało, przed popadnięciem w zło w istocie nie chroni nas nic: ani przykazania religijne, ani nakazy rozumu, ani – „cała Europa złożyła się na Kurtza” (przeł. Aniela Zagórska) – cywilizacyjna ogłada. Można tedy należeć  do społeczności wierzących albo jak Kurtz zaliczać się do klanu posługujących się rozumem postępowców i uchodzić za członka cywilizacyjnej wspólnoty i równocześnie bezkolizyjnie z tymi lojalnościami zadawać zło, stawać się „nieludzkim” – jak podpowiada język – złoczyńcą. Conrad dowodził, że zbrodnia, niegodziwość, zło nie są akcydensami ludzkiej natury, przeciwnie: są arcyludzkie. Brutalnie obnażył iluzje optymistycznej antropologii, przenicował z precyzją analityka mit nieograniczonego postępu, tę osobliwą hybrydę oświeceniowej wiary w rozum i dziewiętnastowiecznego zauroczenia możliwościami technologii. Opisał i nazwał koniec pewnego europejskiego złudzenia.
Jest przy tym coś symptomatycznego  w zakończeniu Conradowskiej opowieści. W wahaniach, niedopowiedzeniach, zawieszeniach głosu Marlowa. W sławnym ocalającym kłamstwie, którego dopuszcza się, przekazując narzeczonej Kurtza „prawdę” o nim i jego ostatnich chwilach. Jakby miał pełną świadomość ciemnej otchłani, której doświadczył, ale zdając sobie sprawę z konsekwencji tego doświadczenia, wolał go nie nazywać do końca albo kluczyć w mglistych sformułowaniach. Szuka dość rozpaczliwie rozmaitych zapór dla ludzkiej skłonności do zła, ale sam zdaje się nie bardzo w nie wierzyć (Monstrualne, arcyludzkie, tekst z 2008 roku w: Lekcje ciemności, wyd. II, uzupełnione, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023, s. 172).

A teraz wróćmy do zapowiadanej na początku tych Zapisków książki Cegielskiego oraz do jego włóczęgi, w której biografia Conrada, jego twórczość, a zwłaszcza opowieść Marlowa z Jądra ciemności z wpisanym w nią  afrykańskim doświadczeniem służyć ma za przewodnika. Okaże się, że trzeba się będzie udać pod Ustrzyki i do Gorlic, nad Narew, w Bieszczady i na tereny dawnych Prus, do Juraty i do Brukseli, ale też do Auschwitz, że dowiemy się o Bojkach i Łemkach, o religijnych uchodźcach z Niderlandów i Fryzji oraz o losach Romów, Żydów i Ukraińców, ale też Polaków, że będziemy czytać o prze-pisywaniu historii i niepamięci tragicznych wydarzeń, o oskarżeniach Chinua Achebe powtarzanych przez Baraka Obamę. Odkryjemy, że sowieccy sołdaci wysyłający do swych domów lodówki zagrabione w Buczy czy Irpieniu działają podobnie, jak ich poprzednicy z innych nacji w innych miejscach przed wieloma laty. Zobaczymy, że Korzeniowski był jak dziś imigranci z Indii czy Pakistanu, którzy przylatują do Polski. Będziemy mieć okazję do namysłu nad różnicą między znaczeniami słów wysiedlenie i przesiedlenie. Dowiemy się o historii polskiego przemysłu naftowego i o „galicyjskim piekle”… Okaże się przy tym, że pełno u nas ciemnych miejsc historii, o których się głośno nie mówi. U podłoża opisywanych wypraw i związanych z nimi lektur  odkryjemy zaś autorskie pytanie o własną tożsamość i poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, kim jestem…

Gdyby w takim  kontekście zastanowić się, jak się zaprezentowane teksty mają do problemów edukacji poruszanych zwykle na koniec moich kolejnych Zapisków, oznaczałoby to  pytanie o sens czytania literatury, o to, do czego jej potrzebujemy. Odpowiedź byłaby zaś oczywista: żeby odkrywać dzięki niej jakieś prawdy o sobie i świecie, w którym żyjemy, oraz wyprowadzać z tak organizowanego samopoznania świadomość indywidualnej odpowiedzialności za własne postępowanie. Warto by przy tym wrócić do uwag cytowanego wyżej profesora Dariusza Czai, który pisze:

Szkoda, że nie umiemy czytać literatury jako źródła antropologicznego, relegując zazwyczaj jej rozpoznania w obszary, może i pożywnych, ale jednak estetycznych fikcji. Może wówczas rzeczywistość mniej by nas zaskakiwała. Nie sposób przecież nie zauważyć, że Jądro ciemności, czytane z perspektywy minionego krwawego stulecia, jawi się jako przenikliwe proroctwo, jako bez mała zapowiedź nadchodzącego koszmaru. Mało kto przy tym sądził, że jako katalizator tego, co w nas najgorsze, wystąpi nie dzika afrykańska dżungla, tylko, zdawałoby się, całkiem oswojona przestrzeń europejskiej ekumeny (Monstrualne, arcyludzkie, jw., s.172-173 ).

Może najwyższy czas, by nasza szkoła odkryła taki sposób czytania w miejsce starań o zapoznawanie uczących się głównie z ujęciami historyczno- i teoretycznoliterackimi…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O autorze

Zapiski na marginesach starych i nowych lektur

Fot. Wikimedia

Fot. Franciszek Vetulani

Zofia Agnieszka Kłakówna – mieszka w Krakowie, polonistka, literaturoznawczyni, od zawsze i stale zajmuje się problemami edukacji — w teorii i w praktyce, w różnych rolach, w różnych szkołach, w różnych miejscach, w Polsce i poza jej granicami, jest autorką paru książek na ten temat, współautorką koncepcji edukacyjnej i odpowiadających jej podręczników pod nazwą To lubię! Sztuka pisania, przez wiele lat redagowała czasopismo „Nowa Polszczyzna”. Zdaniem recenzentów jej prac – „skrajna indywidualistka, która przedziwnym sposobem prawie zawsze pracuje w zespole”. 

Wszystkie zapiski

4.04.24. O idei, formach i praktykach debatowania

Debata jest dobra. Rozmowa też. Tyle, że od czasu „ringów politycznych” w TVN24 pękła bariera względnie dotąd przestrzeganego zakazu, by politykom dać do rąk mikrofony i pozwolić im się wzajem „orać” na żywo. Debata stała się w ten sposób żywiołem politycznej wojny. Narzędziem raczej destrukcji niż budowy życia publicznego.

Czytaj »

21.03.24. O znaczeniu murów w historii cywilizacji…

Może ktoś zauważyłby przy tym wreszcie, że sensowna edukacja nie polega na budowaniu murów, nakłanianiu do powtarzania za „uczonymi w piśmie” dat, charakterystyk epok i stylów, że nie służą jej gry w konstruowanie politycznie nacechowanych „kanonów lektur”. Sensowna edukacja wymaga przede wszystkim ćwiczenia w przekraczaniu myślowych ograniczeń…

Czytaj »

22.02.24. O niezależnym dziennikarstwie

97 procent obywateli Filipin korzystało z Facebooka. Kiedy w 2017 roku powiedziałam o tych statystykach Markowi Zuckerbergowi, przez chwilę milczał. „Poczekaj Mario – odpowiedział w końcu, patrząc mi prosto w oczy – a co robi pozostałe 3 procent?”
Wtedy rozbawił mnie ten niewyszukany żart. Teraz już się nie śmieję.

Czytaj »