8.12.22. Pozytywne mity w lustrach historii

Nie ma społeczności bez spajających je mitów, ale rozmaite bywają źródła i przyczyny akceptacji poszczególnych wyobrażeń i opowieści. W konsekwencji grupy  „wyznawców” określonych mitów łączą się lub – odwrotnie – oddzielają od innych, upatrując w jednych sojuszników, a w drugich wrogów opowieści, które sami uznają za ważne, i wrogów wizji świata wynikających z tych opowieści. Aktualnie – abstrahując nawet od indywidualnych ambicji partyjnych liderów różnych politycznych ugrupowań – dobrze dziś w naszej przestrzeni publicznej słychać echa takich właśnie podziałów. I można by właściwie powiedzieć: nic nowego pod Słońcem, to naturalne i normalne, zawsze tak było. Problem rodzi się w związku z pytaniem, czy ze względu na racje wyższego rzędu możliwe jest kiedykolwiek jakieś porozumienie między zwolennikami odmiennych wizji świata, którzy jednak zamieszkują ten sam kraj, działają w tym samym czasie, w ramach tej samej przestrzeni.

Do poważnej refleksji na takie tematy skłania w każdym razie najgłośniejsze chyba wydarzenie kulturalne ostatnich dni, opisywane w niesamowitym tempie w wielu recenzjach (zob. m.in. w Internecie), a mianowicie spektakl teatralny przygotowany w kooperacji Teatru im. Juliusza Słowackiego z Krakowa i Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. Chodzi o musical „1989” w reżyserii Katarzyny Szyngiery według pomysłu Marcina Napiórkowskiego z muzyką Andrzeja „Webbera” Mikosza (premiera w Gdańsku 19 listopada, w Krakowie 2 grudnia; wszelkie informacje na temat scenariusza, autorstwa konkretnych tekstów, szkiców linii wokalnych, redakcji rapów czy obsady, a także trailery sceniczne i promocyjne zdjęcia dostępne np. na internetowej stronie krakowskiego teatru).       

Chodzi o spektakl rzeczywiście najzupełniej niezwykły i rewelacyjnie zagrany. Tematem jest w nim – śpiewana i tańczona w rytmie rapu – opowieść o Polsce, historia ukazywana w znakomicie dobranych epizodach, zarówno poprzez wydarzenia z życia konkretnych ludzi oraz ich rodzin, jak i poprzez dokonania zbiorowości. Obejmuje dziesięć lat: od 1980 do 4 czerwca 1989 roku. I jest ta opowieść jak lustro historii podstawiane naszemu dziś…

Teatralna prezentacja nie bez kozery urwana zostaje na wskazanej dacie. Od następnego dnia bowiem zaczęło się w polskiej polityce coś takiego, co Tom Phillips, autor książki Ludzie. Krótka historia o tym, jak spieprzyliśmy wszystko (przeł. Maria Gębicka-Frąc,  Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2019), mógłby przywołać jako kolejny przykład w rozdziale o problemach demokracji.

Musical „1989” reprezentuje sztukę, dla której istotny jest problem wpływu polityki na nasze życie. Różna wiekowo widownia nagradza aktorów brawami w trakcie, a na koniec szaleńczymi owacjami na stojąco (byłam na 3 spektaklach – publiczność za każdym razem reagowała podobnie, zawsze też dotyczyło to tych samych momentów przedstawienia). I zdaje się, że nawet ci, którzy nic nie wiedzą o rapie, z nagła stają się choćby chwilowo jego fanami, a przynajmniej starają się, jak choćby w moim przypadku, troszkę nadrobić zaległości. Internet naturalnie służy pomocą. Co zaś do biegłej znajomości reguł rapu – także autor całego pomysłu, Marcin Napiórkowski, zdradza, że trakcie dwuletniej pracy nad tworzeniem tekstów, scenariusza i przygotowywania do spektaklu musiał się sporo douczyć, korzystając z wiedzy rapowych specjalistów, choć początkowo sądził, że dobrze wie, w czym rzecz. Opowiada o tym na stronach „Tygodnika Powszechnego” (nr 49 z 4 grudnia 2022, s. 62-66) w tekście My, naród. Pisze przy tym:

Polityczną sagę da się wyrazić wyłącznie językiem rapu, bo z natury jest oparty na rywalizacji, starciu, zderzeniu. Ale nie musi być antagonistyczny. Po skończonej bitwie raper nie dyszy pragnieniem unicestwienia.

Spektakl oglądają wspólnie świadkowie i w takiej lub innej mierze uczestnicy zdarzeń, o których opowiada sztuka, oraz ludzie młodzi, którzy urodzili się długo po solidarnościowej rewolucji. Znaczące nie tylko dla Polski dziesięć lat naszej historii poznajemy zaś z perspektywy jej konkretnych bohaterów – trzech rodzin: Krystyny i Władysława Frasyniuków, Danuty i Lecha Wałęsów oraz Gajki i Jacka Kuroniów. Widzimy i słyszymy ze sceny Annę Walentynowicz, Henrykę Krzywonos, Annę Pienkowską, Bogdana Borusewicza, profesora Bronisława Geremka, generała Wojciecha Jaruzelskiego, Czesława Kiszczaka, Mieczysława Jagielskiego, Aleksandra Kwaśniewskiego. Słyszymy czarne wrony reprezentujące Ceaușescu, Honeckera i Breżniewa. Z polskiego więzienia aplauz dla decyzji o stanie wojennym wyrazi nazista Erich Koch. Zobaczymy telewizyjną debatę Alfreda Miodowicza i Lecha Wałęsy. Usłyszymy polecenie „Danka po Nobla”, zobaczymy scenę odbierania nagrody, a potem towarzyszyć będziemy pełnej ekspresji piosence Danuty, do której dołączą inne kobiety, by zademonstrować w końcu swoją niebagatelną rolę w historii i swe najzupełniej tragiczne doświadczenia pomijane w opowieściach o Solidarności, w których dominują mężczyźni. Zobaczymy przebitki z obrad okrągłego stołu. W takim kontekście usłyszymy też piosenkę generała, w której niektórzy dosłuchają się z pewnością zapowiedzi przyszłych zdarzeń i jakiegoś echa z Szewców Witkacego, jakiegoś nawiązania do kwestii prokuratora Scurvy’ego, który w pewnym momencie mówi o swoim rozumieniu „konfliktu przeciwnych potęg”, prorokując: „jak przejdziecie tę linijkę, będziecie tacy sami jak my” (akt II).
Wygrane 4 czerwca wybory i następujący po nich karnawałowy taniec utrzymany w szalonym discopolowym rytmie właściwie kończą przedstawienie. Do myślenia powinien jednak dawać do fakt, że wesołą piosenkę śpiewa przy tym chochoł oraz że scena na moment pogrąża się w ciszy, by ukazać chwilę samotnej refleksji Jacka Kuronia, w której wybija się fraza „A co jeśli się uda?”

Trudno powiedzieć, w jakim stopniu końcowe owacje stanowią aplauz dla teatralnej maestrii twórców i wykonawców przedstawienia, a w jakim korespondują z rzeczywistą znajomością i rozumieniem znaczeń przedstawianej na scenie historii. Po spektaklu można było w każdym razie usłyszeć grupki wychodzących z teatru młodych ludzi, którzy śpiewali następnie na krakowskich ulicach piosenkę z teatralnej sztuki ze słowami: „Zrobimy to, bo jeśli nie my, to kto…” oraz „Róbmy dym, / Róbmy szum! / Niech się Polska obudzi! / Nie zostawiamy z tyłu swoich ludzi”…

Tu trzeba dodać, że we wspomnianym wyżej tekście z „Tygodnika Powszechnego” Napiórkowski opowiada również, jak zrodził się pomysł takiego ujęcia historycznych wydarzeń, więc jak w rozmowie z dyrektorem „Słowaka”, Krzysztofem Głuchowskim, wpadło mu do głowy, by „zrobić polskiego Hamiltona”, tj. musical na wzór musicalu Liny-Manuela Mirandy, który podstawiał lustro historii amerykańskiej.

Rozwija też Napiórkowski zasadniczą dla spektaklu refleksję nad jego eksponowanym na plakatach przesłaniem. Chodzi o „pozytywny mit”, mit jednoczący, mit, który, gdyby ktoś zapomniał, mamy przecież w zasobach naszej narodowej mitologii. Mit przeciwstawny wobec tych, które także chcą się w przedstawieniu przebić (ich wyznawcy nie bez przyczyny występują w czerwonych, przerażających maskach) i które każą przypominać głównie sytuacje oddawania za Ojczyznę życia, jak choćby w pieśni Czerwone maki na Monte Casino

W sprawie pozytywnego mitu Napiórkowski pisze:

Tryumf polskiej demokracji 4 czerwca 1989 r. możliwy był dzięki niezwykłej przyjaźni i współpracy. Solidarność była zbudowana na przezwyciężeniu podziałów – między zwolennikami kapitalizmu i socjalizmu, prawicy i lewicy, inteligencją i robotnikami. Wszystkie one okazywały się nieistotne wobec wspólnego wroga, a ostatecznie także wobec konieczności wyprowadzenia kraju z kryzysu.
[…]
Spróbowaliśmy razem zbudować ten pozytywny mit. Nie w sensie lukrowania i pomników. Nasi bohaterowie są pęknięci i niepewni. Pokazujemy też ich ciemną stronę, pytamy o cenę, jaką płacili za udział w rewolucji. Ale Polska potrzebuje dziś pozytywnej opowieści w tym sensie, w jakim koncepcji tej używa się w psychoterapii. Musimy odnaleźć język do opowiadania o przeszłości. To nie oznacza unieważnienia sporów. Nie oznacza wyparcia się swoich racji i poglądów. Przeciwnie – oznacza, że nareszcie będziemy mieć język, by jak w rapie – konfrontować się, ale nie nienawidzić.
Zresztą logika okrągłego stołu wydaje mi się czymś niesamowicie aktualnym. Naprzeciw siebie stanęli ludzie podzieleni nienawiścią, nieufnością i cierpieniem. Jedna strona miała na rękach krew drugiej. Obie rozumiały, że tylko dialog pozwoli uniknąć katastrofy.

No, właśnie… Na koniec chciałoby się więc powiedzieć: na szczęście istnieje teatr, na szczęście istnieje sztuka, która podstawia swym odbiorcom lustra i pomaga przynajmniej to i owo z otaczającej rzeczywistości lepiej zrozumieć. Podkłada lustra, wskazuje szanse i każe pytać o wspólną listę w wyborach, a poprzez wielokrotne powtórzenia, jak w refleksji Kuronia i piosence związanej z 4 czerwca 1989 roku – „A co jeśli się uda?” – zwraca też uwagę na konieczność budowania pozytywnego programu na potem.

Kiedy natomiast chodzi o edukację, jest raczej pewne, że poznawanie historii ma większe znaczenie, jeśli istnieje możliwość dyskusji o takim spektaklu jak musical „1989”, niż wtedy, gdy polega na wkuwaniu gotowych interpretacji minionych zdarzeń z osławionego podręcznika do HiT-u, skomponowanego – co widać zwłaszcza w tym kontekście – z melodii przeraźliwie dziś fałszywych i nieaktualnych, a często również nienawistnych.

1 thought on “8.12.22. Pozytywne mity w lustrach historii

  1. Super ciekawy opis super ciekawego wydarzenia kulturalnego. Zrobiła mi Pani „smaka” na obejrzenie, ale i do Warszawy i do Krakowa mam 1.500 km, więc nie dam rady.

    Sam się charakteryzowałem, znaczy dorastałem i się wykształcałem w tych dramatycznych czasach. I to nie byle gdzie, bo w portowym mieście Szczecinie, gdzie był jeden z pierwszych, bezpośrednich frontów tych wydarzeń. Zmarnowane dziedzictwo, wyjątkowe dziedzictwo pokoleniowe. Tak to teraz wygląda, ale nie ostatecznie, w to wierzę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

O autorze

Zapiski na marginesach starych i nowych lektur

Fot. Wikimedia

Fot. Franciszek Vetulani

Zofia Agnieszka Kłakówna – mieszka w Krakowie, polonistka, literaturoznawczyni, od zawsze i stale zajmuje się problemami edukacji — w teorii i w praktyce, w różnych rolach, w różnych szkołach, w różnych miejscach, w Polsce i poza jej granicami, jest autorką paru książek na ten temat, współautorką koncepcji edukacyjnej i odpowiadających jej podręczników pod nazwą To lubię! Sztuka pisania, przez wiele lat redagowała czasopismo „Nowa Polszczyzna”. Zdaniem recenzentów jej prac – „skrajna indywidualistka, która przedziwnym sposobem prawie zawsze pracuje w zespole”. 

Wszystkie zapiski

4.04.24. O idei, formach i praktykach debatowania

Debata jest dobra. Rozmowa też. Tyle, że od czasu „ringów politycznych” w TVN24 pękła bariera względnie dotąd przestrzeganego zakazu, by politykom dać do rąk mikrofony i pozwolić im się wzajem „orać” na żywo. Debata stała się w ten sposób żywiołem politycznej wojny. Narzędziem raczej destrukcji niż budowy życia publicznego.

Czytaj »

21.03.24. O znaczeniu murów w historii cywilizacji…

Może ktoś zauważyłby przy tym wreszcie, że sensowna edukacja nie polega na budowaniu murów, nakłanianiu do powtarzania za „uczonymi w piśmie” dat, charakterystyk epok i stylów, że nie służą jej gry w konstruowanie politycznie nacechowanych „kanonów lektur”. Sensowna edukacja wymaga przede wszystkim ćwiczenia w przekraczaniu myślowych ograniczeń…

Czytaj »

22.02.24. O niezależnym dziennikarstwie

97 procent obywateli Filipin korzystało z Facebooka. Kiedy w 2017 roku powiedziałam o tych statystykach Markowi Zuckerbergowi, przez chwilę milczał. „Poczekaj Mario – odpowiedział w końcu, patrząc mi prosto w oczy – a co robi pozostałe 3 procent?”
Wtedy rozbawił mnie ten niewyszukany żart. Teraz już się nie śmieję.

Czytaj »