Weekendowa „Wyborcza” opublikowała artykuł Petra Poroszenki zatytułowany „Mamy w nosie, co sądzi Putin”. Mając to w nosie, były prezydent Ukrainy na 10 stronach maszynopisu, jak to ujęła GW, „nokautuje Putina”, który wcześniej na 20 stronach napisał, jak to Rosjanie i Ukraińcy są jednym narodem
Artykuł Putina przeczytałem jako ciekawostkę archeoetnograficzną. Odpowiedź Poroszenki zresztą — też.
Oczywiście Poroszenko odpowiada Putinowi językiem formalnie „wyższym”, bardziej osadzonym w konteksty europejskie, co na tle kremlowskiej bogoojczyźnianości wygląda solidnie — ale wciąż to pozostaje język daleki od istoty demokracji.
Tekst Poroszenki zawiera — może w mniejszej skali niż Putina, ale jednak — myślenie życzeniowe i generalizujące, jak choćby w kwestii politycznego narodu ukraińskiego, który miał się już niby stworzyć — tworzy się, ale to jeszcze ciągle przesada. Zresztą można sprawdzić, co sam Poroszenko i jego zwolennicy mówili o trzykrotnie większej liczbie konkurencyjnych wyborców Zełenskiego, jak ich odzierali właśnie z bycia tymi „politycznymi Ukraińcami”.
Artykuł zawiera kilka mocnych przesłań — o solidarności i jedności europejskiej przede wszystkim, o czym także w Polsce warto ciągle powtarzać. Rzeczy te jednak już dawno i niejednokrotnie były nagłośnione przez władzę ukraińską.
Uśmiałem się przy autodeklaracji Poroszenki, który napisał o sobie „państwowiec”. Gdyby więcej było na Ukrainie takich „państwowców”, którzy tolerowali ustawione przez otoczenie przetargi wojskowe (tj. de facto rozkradali armię ukraińską), to Putin już żadnych artykułów nie musiałby pisać.
Jestem zniesmaczony generalizacjami w tym tekście, podmianą demokracji grą plemienną, „prowokacjami”, „pożytecznym idiotyzmem”, „piątymi kolumnami” etc. Oczywiście, że one są hołubione przez Rosję, szczególnie w kraju dotkniętym wojną — tyle że samo wieszanie tych etykietek na wszystkim wokół, to tylko pogłębienie tej wojny. Mechanizmy decentralizujące, deliberatywne, otwartej dyskusji pomogłyby ukraińskiej demokracji pozbyć się tych problemów (tak-tak, nawet, i może też szczególnie w stanie wojny) — po prostu rosyjskie „prowokacje” przestałyby działać. Ale Poroszenko w ciągu 5 lat nie skorzystał z tej możliwości. Wolał budować narodowopatriotyczną twierdzę, tyle że bardziej wegetariańską od Putina, z flagą UE na bramie, z cytatami z Haszka w przemówieniach.
Podsumowując — ten tekst — to taka kopia języka 60-letnich dziś pisarzy ukraińskich Zabużko z Andruchowyczem, pokolenia już przejściowego dla dzisiejszej Ukrainy. Czas tego języka już był, ale się skończył. Pokolenie nowych Ukrainek i Ukraińców — właśnie tego „narodu politycznego” — jest inne, znajduje się mimo, że w poruszonych przez Poroszenkę tematach, ale w innym zupełnie języku.
Poroszenko jest tego całkiem świadomy — choćby dlatego, że przegrał kampanię Zełenskiemu, który na niedługo, pewnie idiotycznie, ale jednak zagospodarował głosy tego nowego pokolenia Ukraińców.
Zaś Poroszence pozostały kamyczki do budowy ukraińskiego PiSu. Czytając jego tekst, właściwie możecie sprawdzić poza kontekstem Polski, ile w was tego „PiSu” jest. Putin, agenci, V kolumna, oblężona twierdza, lepsza niż inne oblężone twierdze, ciągle zwarcie, ciągle napięcie, ciągle wrogowie. To owszem jest. Ale mówienie w takich kontekstach i w takim języku to gdzieś już było.
Nie bardzo tylko rozumiem po co ten tożsamościowy w swoim przekazie tekst pisać dla Polski? Tu tego dobra zasadniczo za dużo.