Na granicy umarło roczne dziecko syryjskich lekarzy – mówią wolontariusze. W Polsce bracia i siostry w polskości gotują się by przedwigilijnie i niezgodnie z kalendarzem tortur – ukrzyżować złą matkę i złą lekarkę, której malutkie dziecko umarło w lesie
Zastępca szpitala w Bielsku Podlaskim, dr Arsalan Azzaddin, dzieli trafiających do nich, wycieńczonych cudzoziemców na 3 grupy:
– Tych, którzy są dobrze wykształceni, znają języki obce i wierzą, że sobie poradzą i dostaną dobrą pracę
– Tych, którzy szukają tu ratunku dla siebie lub swoich chorych dzieci. Widzą, jak łatwo Europa leczy schorzenia, których nie można uleczyć w ich kraju i wyprzedając wszystko – podróżują całymi rodzinami,
– Tych najbiedniejszych i zdeterminowanych, na których bilet złożyła się cała rodzina, nierzadko bardzo się zadłużając. Mają wytrzymać, szybko znaleźć pracę i pomóc im wyjść z biedy. Ci, okradzeni z pieniędzy na podróż przez białoruskich (a ostatnio też polskich) hycli – nie mają się do kogo zwrócić, do kogo zadzwonić nawet wtedy, gdy przekroczą polską granicę po raz dwudziesty.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Michałowo, stolica przyzwoitości
Młode małżeństwo syryjskich lekarzy należało do tej pierwszej grupy. Chciało lepszego życia dla siebie i bezpiecznego dzieciństwa dla swojego dziecka. W drodze ku Europie liczyli, że ich życie i umiejętności będą dla nas cenne. Trafili na Polskę i ich dziecko tego nie przeżyło.
Jest we mnie inna historia o niemłodym już małżeństwie, która domaga się opowiedzenia.
Ona jest kochana i oddana. Bierze długie dyżury dniem i nocą i tłumaczy przez telefon rozmowy wolontariuszy z uchodźczyniami.
On jest oddany i dobry. Przyjeżdża z centralnej Polski do szpitala na wschodzie na dyżury, bo rozpaczliwie brakuje tu specjalistów. Przyjeżdża od wielu lat i zostaje co miesiąc na kilka dni. Dyżury nie są jakoś super płatne, więc na noc zatrzymuje się „u ludzi” w miasteczku. Kiedy nastąpiło to zlodowacenie naszych odruchów człowieczych – nocą, do jego wynajętego pokoju włamał się właściciel z innym facetem. Napadli na niego, poszarpali, kazali się wynosić „do swoich” ciapatych.
Kiedy na ulicy zwyzywany został ich syn – podjęli decyzję, że ich życie i umiejętności przydadzą się w innej Europie i nie mamy już tłumaczki.
Na granicy umarły i inne dzieci i inni dorośli. „Ten las jest pełen trupów” – tak mówią wszyscy spotkani cudzoziemcy.
Panie, panie, SO COLD! – krzyczała zmarznięta Kurdyjka do polskiego strażnika po drugiej stronie żyletkowych zasieków. Mężczyzna wyciągał w ich stronę dokumenty i zdjęcia rentgenowskie kręgosłupa i talerzy biodrowych dziecka. Może to był kręgosłup tego maluszka na ramionach mężczyzny?
Może w innej, europejskiej rzeczywistości kręgosłup kurdyjskiego dziecka w polskim szpitalu na ścianie wschodniej leczyłaby para lekarzy z Syrii?
Jest bardzo, bardzo zimno. Pada deszcz. Na naszej granicy nadal znajduje się ponad 3 tysiące ludzi, których zabija niewiedza o tym, czym stała się Polska.