Setki tysięcy ludzi wciąż są w piekle. Każdego dnia jest im coraz trudniej przetrwać. Proszę pomóż im, powiedz prawdę o moim mieście – pisze na swoim profilu na facebooku Nadieżda Suchorukowa z Mariupola
Czy wiesz jak straszne jest się teraz rozstać nawet na kilka minut? Powtarzam sobie, że już nie jestem w piekle, ale ciągle słyszę ryczące samoloty, ciągnące głowę w ramiona. Boję się, gdy ktoś odchodzi. W piekle nie wszyscy, którzy odeszli, wrócili. Do czasu zbombardowania domu naszych znajomych zgromadziło się tam wiele osób. Wiele wbiegło pomiędzy ostrzałami i opowiedziało, co widzieli na innych ulicach.
Krucha dziewczyna Anya z piętnastego piętra przychodziła codziennie. Jej rodzice mieszkali w pobliżu szkoły na Kirowie i bardzo się o nich martwiła. Nie mogła się powstrzymać. Dla nich odległość dwóch przystanków była nie do pokonania. Jej mieszkanie było na poddaszu. Samoloty, które bombardowały miasto wydawały się krążyć nad samym poddaszem.
Codziennie Anya chodziła do swoich rodziców pod ostrzałem. Bomby gwizdały i padały obok niej. Upadła na ziemię i zakryła głowę rękami. Była przerażona. Droga nie była zbyt długa w czasie pokoju, ale gdy spadają bomby była prawie nie do przejścia. Anna chodziła nią dwa razy, tam i z powrotem i zobaczyła, jak wszystko się zmieniło. Jeszcze wczoraj całe domy w nocy stawały się ruinami.
Myślałam, że jest bohaterką. Odwiedziła rodziców i przyjechała do domu na Osipenku odpocząć, przed powrotem do swojego mieszkania. Piła wodę, stała w drzwiach i milczała. Czasami przynosiła cenne pieluchy lub krem dla Nikity. Niemowlę zamieszkało w piwnicy domu po urodzeniu. Wyglądało jak żółty kurczak. Katastroficznie brakowało mu słońca.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Polityka lęku czy wygody…
Każdego dnia Anya się zmieniała, miasto też. Stawała się coraz bardziej przezroczysta, a ciemne kręgi wokół oczu coraz bardziej się powiększały. Nic nie jadła. Nie mówiła o tym, co widziała podczas wędrówki. Mieliśmy dużo dzieci i nie chciała nikogo straszyć.
Po tym, jak bomba uderzyła w dom naszych przyjaciół i przeprowadziliśmy się do innej piwnicy, nigdy więcej jej nie zobaczyłam. Nadal jest w Mariupolu. Nie ma samochodu, ma starszych rodziców i kilka kotów.
11 marca zginął mąż mojej koleżanki. Dzień wcześniej przyjechali do nas i marzyli, że spotkają się po wojnie. Witia złożył stanowczą obietnicę, że na pewno spotkamy się po zwycięstwie. A potem nie dotrzymał słowa.
W dniu, kiedy wszystko szumiało, jakby gigantyczną szybę wycinali piłą żelazną, samolot brzęczał blisko, dzieci były w piwnicy, a dorośli leżeli na długiej kanapie i nakrywali głowy poduszkami. Ja też. Nadal nie rozumiem dlaczego, myślałam, że poduszka uratuje mnie przed bombą. W tym momencie 13-letni Sasha wbiegł do domu. Zapytaliśmy: „Gdzie jest mama, wszyscy żyją?” Odpowiedział, że wszyscy, oprócz taty zginęli. Potem okazało się, że tata również zginął. Najlepszy kamerzysta, bardzo bystry człowiek, kochający ojciec i mąż, spokojny i miły, leżał ze złamaną głową i nienaturalnie zgiętą nogą we własnym mieszkaniu na dziewiątym piętrze. Nie mógł zostać pochowany.
Tam w Mariupolu wiele rzeczy nie było ważnych. Jedliśmy z jednego talerza, żeby nie marnować wody na mycie, spaliśmy na materacach wszyscy razem, więc było cieplej, nosiliśmy czapki i rzucaliśmy się do każdej spotkanej osoby, żeby dostać wieści z podwórka obok. Zapomnieliśmy, że są sklepy, że można włączyć telewizor, media społecznościowe, wziąć prysznic czy iść spać.
Dziś stało się wiadomym, że w trakcie blokad miasto opuściło mniej niż 40 tysięcy osób. Setki tysięcy ludzi wciąż są w piekle. Każdego dnia jest im coraz trudniej przetrwać. Proszę pomóż im. Powiedz prawdę o moim mieście.
Nadieżda Suchorukowa