Cały świat boi się i krzyczy głośno, że to, co się teraz u nich dzieje, jest nienormalne i potrzebne są nadzwyczajne środki aby dać sobie radę. Nasz rząd mówi głośno, wyraźnie i spokojnie, że w Polsce jest normalnie. A przecież żyjemy w globalnej wiosce i wydawać by się mogło, że to co jest problemem wszystkich, jest także naszym problemem
Mogłoby się tak wydawać, ale czy rzeczywiście tak jest?
„W Polsce nie ma żadnego stanu nadzwyczajnego, bo nie ma takiej potrzeby”. To zdanie powtarzane jest jak mantra przez rządzących i media narodowe, bez cienia wątpliwości w głosie i z pogodnym wyrazem twarzy mówiącego. Może rzeczywiście coś w tym jest?
Rozejrzałem się wokół i co zobaczyłem:
- W Wielkiej Brytanii, Włoszech, Francji, USA najgoręcej obecnie dyskutowanym tematem dotyczącym zdrowia publicznego jest to, że w czasach zarazy trzeba będzie przeprowadzać selekcję – wiem, zwłaszcza w Polsce ma to fatalne skojarzenia – i przeprowadzać trudne wybory: kogo lekarz ma ratować, a komu pozwolić umrzeć? Jak to robić? Czy lekarze mają prawo podejmować tak dramatyczne decyzje? Czy muszą, bo nie można pomóc wszystkim, a bez tych decyzji zmarłych będzie jeszcze więcej? To rzeczywiście dramatyczny i ostateczny problem. Nie będzie on też przedmiotem pracy rocznej na uniwersyteckich zajęciach, ale elementem praktyki lekarskiej przy łóżku chorego. Dać mu nadzieję na życie, czy pewność śmierci?
Ale to tam.
U nas w ramach debaty o zdrowiu publicznym najżywiej i najgoręcej rozmawia się o jakichś technikaliach: że brakuje maseczek, rękawiczek jednorazowych, fartuchów i robi się za mało testów. Powiedzmy sobie otwarcie, to naprawdę nic nowego ani dramatycznego. W polskiej służbie zdrowia od zawsze czegoś nie ma.
- Świat debatuje nad tym, gdzie otwierać dodatkowe szpitale i jak izolować zakaźnie chorych. Czy umieszczać ich na stadionach, w nie pracujących obecnie szkołach, czy może budować w tydzień nowe szpitale dla chorych, którzy nie mieszczą się w starych?
Brzmi strasznie. To świat.
U nas debatuje się nad zaletami i wadami czegoś czego nie ma – głosowania korespondencyjngo – co może za trzy lata będzie, albo i nie.
Mamy co prawda za 40 dni wybory prezydenckie, ale dla konstytucjonalistów jest oczywiste, że takich zmian w prawie wyborczym nie wprowadza się na pół roku przed wyborami, a dla ludzi mających kontakt z rzeczywistością, że jest to logistycznie nie do przeprowadzenia.
- U nas zapadła decyzja o przełożeniu rządowego wyjazdu 10 kwietnia – w dziesiątą rocznicę katastrofy rządowego samolotu – do Smoleńska.
Ktoś znający polskie realia powiedziałby, że to dowód na to, że jest w Polsce sytuacja nadzwyczajna. Okrągła rocznica tragedii – a my w domu. A to przecież ostateczny i niepodważalny dowód na to, że to ze światem jest coś nie tak, a u nas – wszystko w porządku.
Minister Michał Dworczyk na tydzień przed wylotem powiedział przecież, że to Rosja nie przekazała polskiemu rządowi „jednoznacznej odpowiedzi w sprawach logistycznych”. A więc to inni, tym razem Rosjanie, nie dają rady ogarnąć i zrobić czegoś sensownie. A my zachowujemy się rozsądnie.
Każdy normalny rząd, kiedy dzieje się coś takiego, przekłada obchody. Nie będzie przecież narażał siebie i innych. I obchodów nie będzie!
Trzeba w końcu powiedzieć to głośno i wyraźnie: jednak my jesteśmy inni. I mamy naszą własną, polską, narodową normalność.
Usłyszeć to, co powiedzieliśmy. Zrozumieć i wyciągnąć z tego wreszcie wniosek.