Przykładanie ręki do nacisków na sąd nigdy nie może skończyć się dobrze dla sprawy, w imię której owe naciski się podejmuje – pisze prof. Ewa Łętowska, sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku
Kilka dni temu byli prezesi Trybunału Konstytucyjnego, byli szefowie PKW i sędziowie SN w stanie spoczynku zaapelowali do Sądu Najwyższego by pilnie ocenił legalność nowych sędziów SN z dwóch Izb powołanych przez PiS, Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. Sędziowie podkreślali, że jest to ważne, bo nowi sędziowie będą orzekać o ważności wyborów prezydenckich.
Apelu nie podpisała prof. Ewa Łętowska. Wyjaśnia, dlaczego:
– Odmówiłam podpisania listu, gdzie niektórzy koledzy prawnicy i sędziowie zwracali się bezpośrednio do pierwszej prezes SN z oczekiwaniem, aby wpłynęła w określony sposób na zachowanie sędziów z Izby Pracy.
Ta sugestia była czyniona w nadziei, że doprowadzi to dalszych konsekwencji, oczekiwanych przez apelujących. Otóż, czy te konsekwencje można traktować jako realną perspektywę, czy nie (moim zdaniem – nie) – zostawiam na boku. Dla mnie rzeczą kompletnie niedopuszczalną, horrorem prawno-politycznym, jest formułowanie postulatu owego wpływania na decyzje orzecznicze (bo o takie chodzi) sędziów.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Sędzia jak Ford – może być tylko jednego koloru
Namawianie do czegoś takiego delegitymizuje najszczytniejsze cele (nawet gdyby były do osiągniecia, a nie są). Także dziennikarze do tego akurat nigdy nie powinni namawiać żadnego prezesa żadnego sądu.
I aby była jasność – wcale nie uważam, aby sędziowie w Sądzie Najwyższym zawsze podejmowali właściwe decyzje procesowe (wystąpienie z pytaniami prejudycjalnymi) i zawsze robili to we właściwym czasie. I że nie można było tego pomyśleć i przeprowadzić lepiej. Ale nie teraz czas na korektę dokonywaną takimi środkami. Przykładanie ręki do nacisków na sąd nigdy nie może skończyć się dobrze dla sprawy, w imię której owe naciski się podejmuje.
Ewa Łętowska