W grudniu 1970 roku miałem sześć lat. Gdy zaczęły się rozruchy i zrobiło się niebezpiecznie, zamknęli przedszkole. Miałem zakaz wychodzenia z domu. Nawet na podwórko. Ulica Szeroka przy której mieszkała moja rodzina, to serce gdańskiego śródmieścia. Niecały kilometr stąd był Dom Partii, który podpalono. Szeroka zaczyna się przy Na Targu Drzewnym, a kończy słynnym Żurawiem. Na Targu Drzewnym stały czołgi
Z mojego okna nie widziałem czołgów, ale słyszałem wystrzały petard, a w całym centrum czuć było gaz łzwaiąco- duszący. Mama krzyczała, aby nie otwierać okien i nie wietrzyć domu, bo się podusimy.
Jako jedni z niewielu w tej części miasta mieliśmy balkon. Szeroka to stylizowane kamieniczki i tu nie ma balkonów. Nasz balkon latem był moim ulubionym miejscem zabaw. W grudniu wychodziłem tam z ciekawości, mimo zakazów mamy.
ZOBACZ TAKŻE: Wzajemna pomoc. Zbiórka pieniędzy dla ofiarprześladowań politycznych
Widziałem jak moi dużo starsi koledzy z podwórka, idą się bić z milicją. Kilku miało jakieś metalowe pręty, inni łańcuchy. Taki najwyższy i najsilniejszy miał na głowie maskę do nurkowania. Tego typu maski (chyba radzieckiej produkcji) kupowało się w sklepach sportowych. Nie mogłem się nadziwić, że on w takim czasie wybiera się na plażę czy basen. Dopiero potem zrozumiałem, że to ochrona przed gazem.
Chłopaki z podwórka przekazywali sobie informacje, co się w mieście dzieje. I tak dowiedziałem się, że w budynku Lotu wszystkie szyby są wybite, a milicja naciera od strony Zieleniaka. Budynek Lotu, to był wówczas mega nowoczesny, niski biurowiec w śródmieściu. Cały oszklony.
Szyby były wybite w prawie wszystkich sklepach. Opowiadała nam o tym nasza sąsiadka, młoda dziewczyna, która poszła po chleb. Chleb kosztował wówczas 4 złote. Dała te pieniądze jakiemuś facetowi i on wszedł do zdemolowanej piekarni i ten chleb jej przyniósł.
Dziś w atmosferze podniosłych rocznic rzadko się o tym wspomina, ale do demonstrujących stoczniowców, dołączyła ochoczo miejscowa żulia. Pierwsze sklepy, które opanował tłum, to były sklepy z wódką. Podobnie jak podczas rewolucji 1905 roku. Pierwsze co demonstranci zdobyli, to magazyny broni i sklepy z alkoholem. A potem rozbijano już wszystko jak leci. Okradziono m.in. pobliski sklep z futrami i jubilera, a także cukierniczy i wszystkie sklepy spożywcze.
PRZECZYTAJ TAKŻE: List do granatowego bandyty
W dniu największych rozrób, wspinając się na parapet dostrzegłem przez okno dziwną parę. Przodem szła paniusia w trzech futrach naraz, a za nią pijany facet z workiem na plecach. To byli szabrownicy. Złodzieje. Szli środkiem Szerokiej nie przejmując się niczym. Milicja chwilowo dała dyla przed stoczniowcami. Niestety taki właśnie obrazek utkwił mi w pamięci z grudnia 1970. Jedni walczyli o wolność, a inni o złote gówna.
Ale czy to nie jest trochę tak, jak dzisiaj. Jedni walczą z wirusem i o przetrwanie, a inni w tym czasie nabijają kabzę, jak wszyscy ci znajomi ministra zdrowia i inni spryciarze podklejeni pod władzę?
Po kilku dniach mogłem ponownie iść do przedszkola. W telewizji przemawiał Gierek i miało być normalnie. Gaz ciągle jeszcze szczypał w oczy.
Na zdjęciu: Pomnik Poległych Stoczniowców w grudniu 1970. Byłem tam dzisiaj i zrobiłem zdjęcie
O autorze
Krzysztof Skiba
Muzyk, satyryk, publicysta, aktor, konferansjer, autor happeningów, wokalista rockowy. Członek zespołu Big Cyc.