Obywatele nie mogą iść spać


To nie jest tak, że na głosowaniu kończy się nasze zadanie, a teraz czas na posłów, którzy w sporach i negocjacjach mają wykuwać lepszą przyszłość. Społeczeństwo obywatelskie, które się obudziło, już nigdy nie powinno zasnąć

Politycy mają naturalną niechęć do dzielenia się otrzymaną w wyborach władzą, dlatego dziś, póki jeszcze pamiętają, komu ją zawdzięczają, trzeba ich zmusić do współpracy i uczyć współrządzenia z obywatelami. Naszą powinnością, więcej w naszym interesie, jest nie tylko zachować pamięć ważnych chwil, ale i pozostać aktywnymi współtwórcami rozwoju kraju, który po ośmiu latach autorytarnych rządów ma wiele do nadrobienia.

W rozedrganym, pełnym zagrożeń świecie, tylko nowocześnie zorganizowane, zdecentralizowane, aktywne społeczeństwa mają szansę na rozwój, a może i przetrwanie. Ta niespodziewana obywatelska aktywność ostatnich lat zbliża nas do politycznego narodu. O to byśmy się nim naprawdę stali muszą zadbać zarówno obywatele jak i obejmujący władzę. Choć tym drugim może się wydawać, że mają ważniejsze rzeczy do zrobienia. Moim zdaniem nie mają.

Na własnym przykładzie

16 lipca 2021 roku zamieściłem na swoim profilu na FB komentarz, który zacząłem tak: „Bezradnie zrozpaczony szukam przyczyny utraty resztek sił”. Dzień później wpis miał dziewięć tysięcy polubień. Idące w steki komentarze wyrażały podobne do moich emocje – rozpacz, wściekłość z powodu demolowania państwa i dzielenia społeczeństwa. Wydawało się nam wtedy, że jesteśmy bezradni wobec barbarzyńskiej machiny PiS.

Trzy dni później, 19 lipca wieczorem, jechałem autem, gdy telefon zalały sms-y. Stanąłem na poboczu spodziewając się najgorszego. Tymczasem to znajomi zawiadamiali, że Donald Tusk w retorycznej figurze wiecowego przemówienia odwołał się do mojego wpisu i zapewniał mnie imiennie na Długim Targu w Gdańsku, że ja i mi podobni nie będziemy już sami. Dodam z kronikarskiego obowiązku, że m.in. dzięki premierowi wpis, choć długi, ma dziś prawie 20 tys. polubieni, 15 tysięcy udostępnień, 3 tysiące komentarzy. A co ciekawsze tylko kilkanaście z nich sugeruje mi ubeckie pochodzenie, chorobę umysłową czy kliniczną depresję wymagającą leczenia.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Jestem jak jeden z tysiąca żołnierzy uśpionej armii. Czekam na sygnał

Ale pamiętam to lipcowe popołudnie nie tylko dlatego, że ja zwykły obywatel, lata po odejściu z pracy w mediach, napisałem swój najbardziej opiniotwórczy tekst. Przede wszystkim poruszyło mnie to, co mówił i jak mówił Tusk. Energia z jaką przemawiał i wiwatujący tłum. Takiego entuzjazmu nie widziałem od dawna.

Pisząc tamten post byłem pewien, że urodzony w komunie, umrę w autorytarnym świecie PiS-u. Tusk rozpalił we mnie na nowo iskierkę nadziei, że może być inaczej. Nadziei, którą straciłem po czterech latach ulicznych demonstracji, podsumowanych przegranymi przez demokrację wyborami 2019 roku.  Po tej porażce opuściłem Obywateli RP, z którymi działałem od pamiętnych wydarzeń 16 grudnia 2016 roku.

Przypomnę, ten mroźny dzień zaczął się od solidarnego protestu wolnych mediów przeciw cenzurze i ograniczaniu praw dziennikarzy w parlamencie, a skończył blokadą mównicy sejmowej („marszałku kochany”) przez posłów opozycji i nielegalnym uchwalaniem przez PiS budżetu w Sali Kolumnowej.

Pod Sejm przyszły tysiące osób poruszonych bulwersującymi obrazami, transmitowanymi w telewizjach, wtedy jeszcze demokratyczna wrażliwość nie została przez PiS aż tak stępiona. Ale spontaniczny protest – bez liderów, bez współpracy z posłami opozycji – nie miał szans powodzenia, wygasł zmęczony przed świtem.

Byłem w grupce, którą policja ściągała z ulicy około trzeciej w nocy, robiąc miejsce dla czarnej skody. Uciekał nią z Sejmu Jarosław Kaczyński. Widziałem z bliska jego przerażoną twarz. Niestety, nie mogliśmy wykorzystać tego momentu paniki prezesa. My, Polacy, byliśmy niezorganizowani czyli bezbronni. Patrzyliśmy bezradnie jak PiS kradnie nam ledwo co budowaną demokrację. Ludzie czuli wyjątkowość chwili. Ale potrafili się zdobyć tylko na indywidualne gesty. Jak taksówkarz, który kategorycznie odmówił przyjęcia zapłaty, gdy dowiedział się skąd z kolegą wracamy.


Warszawa, 20 lipca 2017. Protest przed Sejmem w obronie sądów, fot. Katarzyna Pierzchała


Na zamach stanu, jakim de facto było budżetowe głosowanie w Sali Kolumnowej Sejmu, do którego nie dopuszczono opozycji, mieliśmy prawo odpowiedzieć społecznym sprzeciwem. I gdyby on był konsekwentny, masowy, skoordynowany, a nie rozproszony, mógłby być skuteczny. Pod Sejmem stanęło miasteczko protestu. Salę posiedzeń okupowała opozycja. Posłów też zaskoczyły nowe reguły gry, a właściwie ich brak. Determinacji starczyło im do 12 stycznia 2017 roku.

Ci na zewnątrz pozostali pod parlamentem na lata. Cała pierwsza kadencja PiS upłynęła pod znakiem demonstracji pod Sejmem i blokowania niemal całego Krakowskiego Przedmieścia – turystycznego, reprezentacyjnego traktu stolicy, na którym Jarosław Kaczyński, wykorzystując cynicznie katastrofę rządowego samolotu, budował smoleńską religię nienawiści. Kilka dni później podobny teatr dobywał się pod Wawelem. Naprzeciw, w obu miastach, stawała początkowo garstka.

W nocy 16 grudnia ostatni raz na ulicę wyszło tak wielu młodych. Chwilę wcześniej, we wrześniu, uczestniczyli oni masowo w czarnym proteście. Wrócili dopiero podczas antyaborcyjnych zamieszek w drugiej połowie października 2020 roku.

W grudniu 2016 roku widziałem też oficerów policji, którzy ze łzami w oczach wydawali dyspozycje pododdziałom mającym odepchnąć demonstrantów od Sejmu. W kolejnych latach specjalnie dobierani funkcjonariusze z rosnącą satysfakcją i bez wzruszeń stosowali przymus fizyczny. Tak policja traciła ledwo co zbudowane po czasach PRL-u zaufanie i szacunek.

Teren Sejmu ogrodzono barierami, władza odsuwała się od obywateli. W sądach przybywało rozpraw przeciw uczestnikom licznych, ale skromnych liczbowo, demonstracji. Na szczęście sądy, mimo wysiłków PiS i Solidarnej Polski, do końca pozostały redutą sprawiedliwości i prawa.

Budzący się obywatelski patriotyzm

Andrzej Duda niemal od dnia zaprzysiężenia rozpoczął, wbrew złożonej przysiędze, łamanie Konstytucji. Jeszcze jako redaktor Gazety Wyborczej obserwowałem odważny protest w tej sprawie Obywateli RP pod pałacem namiestnikowskim. Stali tam m.in. Paweł Kasprzak, Paweł Wrabec, Kajetan Wróblewski i kilka innych osób.

Andrzej Duda jest kłamcą i krzywoprzysięzcą pikieta w Warszawie pod pałacem namiestnikowskim (5 lutego 2016) i we Wrocławiu pod pręgierzem (26 luty 2016 r.)


Patrzyłem też na tworzenie się KOD-u, od pierwszego wpisu Mateusza Kijowskiego, pod którym ekspresowo przybywało polubień, i który sprowokował nas w redakcji do opublikowania w poniedziałkowym wydaniu (po nudnej niedzieli), tekstu o rodzącym się nowym ruchu. Jednak po kilku marszach, które na PiS nie zrobiły wrażenia, byłem przekonany, że tylko radykalna działalność Obywateli RP może obudzić świadome i aktywne społeczeństwo obywatelskie, gotowe do długofalowego, wymagającego poświęceń, działania na rzecz odbudowy demokracji.

Dlatego, gdy odszedłem z Wyborczej dołączyłem do Obywateli RP. Przez cztery lata stawaliśmy na ulicach wraz z innym grupami i organizacjami. W ciekawych dyskusjach i sporach we własnym gronie, na nieformalnych, ale regularnych spotkaniach w Jazdowie, czy m.in. podczas tzw. Kongresów Obywatelskich Ruchów Demokratycznych, staraliśmy się wypracowywać strategię oporu wobec pisowskiego walca, który w kolejnych aktach wandalizmu politycznego niszczył kraj.

Efekty były, delikatnie mówiąc, różne. Nie uczą nas w szkołach współpracy, zaufania, a głównie współzawodnictwa i indywidualizmu. I to było często widać. Mimo wszystko warto było rozmawiać. Trochę mimochodem wypracowaliśmy nowy kod społeczny. Według niego próbowaliśmy, najczęściej niestety osobno, budzić w rodakach obywatela. Podstawą stało się odwoływanie do polskiej Konstytucji, która realnie, a nie tylko teoretycznie, stała się dla nas punktem odniesienia. Wracaliśmy do lektur Henrego D. Thoreau i jego idei nieposłuszeństwa obywatelskiego, czy Gene Sharpa propagatora walki bez przemocy. Spotykając się z Srđą Popoviciem sięgaliśmy do doświadczeń serbskiego ruch demokratycznego „Otpor”, działającego w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Sformułowali oni prosty, trzy punktowy program: odsunięcie od władzy Slobo Miloseviča, wolne wybory i demokratyzacja kraju. A w działaniu opierali się na konsekwentnym biernym oporze i prostych happeningach, jak np. marsz luster, w których przeglądali się nacierający na demonstrantów policjanci.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Obywatele RP przyjmą nową formę organizacyjną. W ruchu trwa intensywna dyskusja

Pod jednym względem był to czas wspaniały. Poznałem absolutnie wyjątkową czwórkę prawników z Wolnych Sadów, pełne energii i odwagi organizatorki Strajku Kobiet i działaczki innych kobiecych organizacji, jak Agnieszka Czerederecka, Marta Lempart, Klementyna Suchanow, Ela Podleśna, statecznych edukatorów z Fundacji Forum Długiego Stołu, Stowarzyszenia SEDNO i Konwersatorium im. Frycza Modrzewskiego, zdeterminowanych kolegów z ruchu Obywatele Solidarni w Akcji, no i oczywiście szaleńczo odważnych i zaskakująco dla mnie anarchistycznych kumpli z ORP, wspomnianych już Pawłów, Wojtka Kinasiewicza, Magdę Pecul-Kudelską, Rafała Szymczaka, czy prof. Michała Dadleza.

Wiele osób stających od pierwszych dni przewrotu na ulicy zaangażowało się potem w happeningi Lotnej Brygady Opozycji, współczesnej wersji wrocławskiej Pomarańczowej Alternatywy. Inni działali na wschodniej granicy. Wszystkich tu wymienić nie mogę, bo i miejsca na stronach i miejsca w pamięci nie starczy, by zapamiętać.

W grudniu 2018 opisałem w mediach obywatelskich Arka Szczurka, który podczas wyborów samorządowych demaskował kłamstwa Patryka Jakiego wchodząc na jego spotkania wyborcze i narażając się na agresję, nie tylko słowną, zwolenników polityka Solidarnej Polski.

Mam nadzieję, że już nie długo historycy zaczną opisywać ten czas i ani jedna z tych wyjątkowych osób działających w Warszawie i wielu innych miastach i miasteczkach nie zostanie zapomniana.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Panie Jaki, jak się nazywał ten Murzyn?

To oni z wiarą i determinacją przygotowywali glebę, na której Donald Tuska mógł siać wiarę w zwycięstwo i budzić naród do obywatelskości. Bez edukacyjnych akcji Tour de Konstytucja, bez dziesiątek stron na FB oraz tworzonych z dobrowolnych zrzutek mediów obywatelskich, gdzie opisywano przekręty władzy, analizowano język nienawiści PiS, czy wreszcie bez oddolnych akcji profrekwencyjnych nie byłoby sukcesu 15 października 2023.

Że był to sukces świadczy nie tylko ogromna liczba głosujących (prawie 75 proc. uprawnionych), ale i wyniki uzyskane przez partie opozycji, za którymi opowiedziało się łącznie 11 287 436 osób (na zjednoczoną prawicę głosowało 3 646 582 osób mniej). Potężny mandat, który moim zdaniem powstrzymuje PiS przed oficjalnym zanegowaniem wyników.



W powyborczych programach, rządzący chwalą się pierwszym miejscem, a dziennikarze i adwersarze z demokratycznych partii, ku memu zaskoczeniu, nie przypominają im, że ten wynik uzyskali kosztem setek milionów, jeśli nie miliardów złotych wydanych nielegalnie na kampanie, zaangażowania mediów, które dawno przestały być publiczne, a stały się propagandową szczekaczką. Że manipulowali okręgami wyborczymi uprawiając na wielką skalę gerrymandering [manipulowanie przebiegiem granic okręgów wyborczych – red.]. Dostali też bezprecedensowe wsparcie kościoła, który od ośmiu lat opowiada się w zdecydowanej większości po jednej stronie politycznej barykady. To nie były uczciwe wybory.

Opozycja mogła liczyć na prawdziwe relacje wolnych mediów, wykorzystać skromne środki finansowe i wsparcie bardziej lub mniej formalnych organizacji społeczeństwa obywatelskiego. I to one w dużym stopniu przyczyniły się do sukcesu.

Bez nowego modelu rządzenia, populizmy będą powracać

Gdy dziś czytam publicystów, którzy piszą, że Polacy zrobili swoje i teraz czas na polityków, to chcę zakrzyknąć trawestując Tuska. Musimy sprawić nie tylko, by obywatel nie szedł już sam, ale by nigdy więcej polityka nie toczyła się bez aktywnego i znaczącego udziału obywateli, nie tylko podczas wyborów.

Nie wolno wygasić tej aktywności. Powinni rozumieć to nawet politycy. Wszak zdają sobie sprawę, że PiS nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i nadal próbuje podważyć lub rozmazać czytelny wynik demokratycznych wyborów. Kto wie jakiej jeszcze pomocy będą potrzebowali od Polaków.

Plusy władzy PiS

Jeśli można mówić o jakiś plusach ośmiu lat pisowskiej władzy, to jest nim rozbudzone poczucie sprawczości obywatelskiej. Trzeba to wykorzystać.

Najpierw był czarny protest. Wtedy PiS stracił kilka procent poparcia i nigdy go już nie odzyskał. Ale mimo to nie zmienił strategii. Efektem była tragiczna śmierć Izabeli z Pszczyny i kilkunastu innych kobiet rodzących w polskich szpitalach, którym ze strachu przed opresyjną władzą lub z powodów ideologicznych nie udzielono pomocy.

W Irlandii w 2012 śmierć 30-letniej Savity Halappanavar na sepsę, po odmowie aborcji, była początkiem masowych protestów, który zakończyły się po sześciu latach referendum, radykalną zmianą prawa i legalizacją aborcji bez ograniczeń do 12. tygodnia ciąży i potem w wypadku letalnych wad płodu lub poważnego zagrożeniu życia matki. U nas te fale protestów nie wystarczyły, choć skala ich była wcześniej niespotykana, a brutalność funkcjonariuszy wobec kobiet jesienią 2020 roku przekroczyła wszelkie granice.

Gdy Rosja zaatakowała Ukrainę po raz kolejny poderwaliśmy się do obywatelskiego lotu. Zrobiliśmy to wbrew rządowi, który do ostatnich dni demonstrował obojętność wobec tego, co dzieje się za wschodnią granicą. Skala pomocowego zrywu, który państwo wsparło śladowo i dopiero po kilku dniach, była tak wielka, że nie tylko udało się ugościć w domach grubo ponad milion wojennych uchodźców, ale zmusić PiS do reorientacji polityki wobec Ukrainy. Jak było im to nie w smak pokazały ostanie tygodnie kampanii, gdy bez wahania zagrali ukraińską kartą licząc na wyborcze korzyści. Bez obywatelskiego wysiłku PiS najpewniej nie zrobiłby nic albo ograniczył się do pustych gestów.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Nie spierajcie się, kto jest uchodźcą, a kto migrantem. Pokażcie człowieczeństwo

Kolejnym dowodem budzenia nas z letargu były marsze 4 czerwca i 1 października. Wezwanie Tuska i innych liderów opozycji było impulsem. Ale bez odrodzonej świadomości obywatelskiej marsze nie byłby tak liczne i pełne energii. Flagi, transparenty z setkami haseł. My, uczestnicy, dobrze wiemy, że wbrew pisowskiej propagandzie ta kreatywna twarz narodziła się spontanicznie, bez partyjnych inspiracji.

Aż nadszedł dzień wyborów. Utrudniając głosowania w dużych miastach, które od zawsze były przeciwne rządom „antyzachodnich antyelit o prowincjonalnych korzeniach”, jak opisał kiedyś rządzącą partię bułgarski politolog Ivan Krystev, PiS paradoksalnie pozwolił kolejny raz poczuć się Polakom jak wspólnota. Zobaczyliśmy kilkugodzinne kolejki, w których rozmawiano, śpiewano, żartowano, a stojących wspierali rodacy dowożących pizzę, kawę, ciepłe koce. Liczne relacje mediów z tych wydarzeń odświeżyły nam pozytywne znaczenie słów solidarność, patriotyzm.

Oczywiście popadający w mistycyzm Kaczyński, swoim zwyczajem już następnego dnia zaczął budować bajkową narrację „sfałszowanych” wyborów. To, podobnie jak w przypadku tragedii smoleńskiej, będzie kluczowy element nowej agendy politycznej. Ma ona pomóc mu zaktywizować najtwardszy elektorat, ponownie rozpalić emocje, wytyczyć nową oś sporu, umocnić podziały i wprowadzić nowe pęknięcia. Zobaczymy to już 11 listopada. Do tego czasu PiS na pewno nie odda władzy i wykorzysta media publiczne do rozbuchania emocji do poziomu wrzenia. To nie jest partia ludzi odpowiedzialnych.

Tylko wykonywana non stop praca u podstaw może osłabić efekt tego kłamstwa, którego siłę i skalę możemy odczuć już podczas Święta Niepodległości. Notabene ukradzionego Polakom przez faszystów Bąkiewicza.

Nadchodzi czas pojednania

7 milionów ludzi zagłosowało na PiS. Nie tylko ze względu na stan finansów państwa nie da się ich kupić kolejnymi podarunkami. Trzeba ich przekonać, że nie zstąpili do piekła, że świat, który mamy szanse wspólnie budować, będzie lepszy również dla większości z nich. Dużo łatwiej i skuteczniej taki przekaz sformułują obywatelskie organizacje pracujące od lat nad pojednaniem.

Tak ważna dla prawicowego elektoratu polityka historyczna, może się odrodzić po liberalnej i lewicowej stronie głównie przez działania oddolne. Nie będą one miały nuty fałszu, jaką mogą chcieć słyszeć zwolennicy prawicy w rządowym czy partyjnym przekazie Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi, czy PSL-u.

PiS bardzo osłabił, zdewastował, kapitał społeczny. Potrwa lata nim go odbudujemy, tu też dzięki obywatelskiej aktywności można skrócić tę drogę. Oświata potrzebuje wsparcia rodziców, dobrze, gdyby mogli się zorganizować i nie tylko działać, ale też przekazywać doświadczenia kolejnym rocznikom, by nie zaczynały od nowa. Samorządy powinny dostać większą autonomię. A nikt lepiej nie skontroluje lokalnych władz niż NGO-sy – formalne i nieformalne grupy społeczne, doświadczeni w działaniu konkretni obywatele, mający autorytet zbudowany przez osiem lat protestów. Kto szybciej zdekoduje hasła straszące ideologią gender i LGBT, jak nie ludzie z organizacji równościowych, działający na poziomie bloków, ulic, osiedli i dzielnic w bezpośrednim kontakcie z mieszkańcami.

Jest pytanie o wieś i sposób dotarcia do małych społeczności. To w relacjach sąsiedzkich, ale też organizacji obywatelskich, musi rozpocząć się jak najszybciej proces wybaczania. Bo o ile winni przestępstw, kluczowi politycy władzy, muszą stanąć przed niezawisłymi sądami czy Trybunałem Stanu, o tyle obywatele obu zwaśnionych stron powinni jak najszybciej dążyć do zapomnienia tego, co było.

Jest to szczególnie trudne w dobie mediów społecznościowych, gdzie każdy w dowolnym czasie może spojrzeć w przeszłość i np. przeczytać to, co pisał, promował sąsiad, właściciel osiedlowego warzywniaka, nasz lekarz rodzinny, nauczyciel naszego dziecka. To wielkie zadanie dla zorganizowanego społeczeństwa obywatelskiego, szczególnie, że Kościół instytucjonalny, przez lata predestynowany w Polsce do tego typu działań, skompromitował się i musi abdykować z pozycji sumienia narodu.

Tuskowi, Hołowni, Kosiniakowi-Kamyszowi, Czarzastemu najzagorzalsi zwolennicy PiS nie uwierzą. Sąsiadowi z bloku, działaczowi społecznemu w dzielnicy, społecznemu dziennikarzowi internetowemu, dużo prędzej.

Organizujmy się więc, nie zawieszajmy na kołku naszych ulicznych doświadczeń. Ruszajmy do roboty, nie patrząc na to, kiedy powstanie rząd, który – gdy tylko powstanie – musi natychmiast wesprzeć te działania od strony prawnej, organizacyjnej i finansowej.

fot. Pixabay

O autorze

Starsze opinie, komentarze, listy