Odpowiedź nie jest prosta?

Ostatnie 5 lat praktyki parlamentarnej dowiodło, że zwykła większość wystarczy do realizacji każdego celu politycznego. Jeśli jest się odpowiednio zdeterminowanym, można zwykłą większością uchwalać ustawy, których sprzeczność z Konstytucją nie budzi żadnych wątpliwości. Jestem przekonany, że nie budzi wątpliwości także tych, którzy je uchwalają. Oni jednak są skłonni poświęcić praworządność i względną stabilność ustrojową dla wdrażania swojej wizji Polski, odmiennej od reguł konstytucyjnych i oczywiście dla utrzymania władzy

Jak to możliwe? Odpowiedź wcale nie jest trudna. Znajdziemy ją w dorobku orzeczniczym sądów i Trybunału Konstytucyjnego oraz literaturze prawniczego establishmentu sprzed 2015 r., czasami z korzeniami opozycyjnymi. To w ten właśnie sposób przegrany został spór o rozproszoną kontrolę konstytucyjności ustaw, na korzyść monopolu Trybunału Konstytucyjnego. To dzięki nim tłumiono żądania wyposażenia Obywateli w instrumenty demokracji bezpośredniej. W końcu to oni wprowadzili zasadę racjonalności i nieomylności ustawodawcy, w postaci bardzo trudno obalalnego domniemania konstytucyjności ustaw. Przy skromnym zainteresowaniu Narodu sprawami publicznymi, zawodowi politycy urządzili nam Państwo tak jak chcieli, czyli żeby nic nie ograniczało ich władzy, a więc z bardzo słabymi instytucjami, zależnymi od sprawujących władzę. Już na długo przed 2015 r. minister odpowiedzialny za administrację publiczną powiedział przecież o organizacji naszego Państwa „… i kamieni kupa”. I wcale się nie mylił, o czym wkrótce przekonaliśmy się, bo demontaż tego, co jakoś do tej pory funkcjonowało, przebiegł łatwo, szybko i przyjemnie: Trybunał Konstytucyjny został pokonany właściwie już pod koniec 2015 r. 

Skoro dotychczasowe deformy nie wymagały żadnej kwalifikowanej większości, to może oznaczać, że ich odwrócenie powinno być równie proste. Ale nie będzie i to wcale nie z powodu braku określonej większości po stronie opozycji, zakładając optymistycznie, że to opozycja wygra najbliższe wybory parlamentarne. Zobrazuję to przykładem z prac w opozycyjnym przecież senacie nad senacką inicjatywą ustawodawczą dotyczącą zmiany ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa. Po roku prac nad projektem ustawy nagle na lutowym posiedzeniu komisji ustawodawczej zostały zgłoszone poprawki, z których wynika, że przynajmniej część opozycyjnych senatorów chce iść na kompromis z dzisiejszą władzą i tak rozmyć odpowiedzialność tzw. neo-KRS’u i współpracujących z nim neo-sędziów, żeby legitymizować to całe dotychczasowe bezprawie. 

Jeśli nawet ta pierwsza realna przeszkoda w postaci braku chęci naprawiania Państwa zostanie przezwyciężona i faktycznie doszłoby do uchwalenia pakietu ustaw naprawczych, do czego wystarczy zwykła większość w sejmie i w senacie, dzięki którym Państwo obrałoby kurs na praworządność, to szanse na ich wejście w życie są mniejsze niż znikome. I nie mam tu na myśli obecnego Prezydenta, którego kadencja trwa aż do drugiej połowy 2024 r., bo na żadne złożenie Prezydenta z urzędu orzeczeniem Trybunału Stanu nie ma co liczyć. Z resztą nie wiadomo, kto zostanie kolejnym Prezydentem i czy nie będzie to osoba także sprzyjająca obecnej władzy. Jak wiadomo Prezydent może zgłosić weto wobec ustawy, którego obalenie wymaga już solidnej większości sejmowej 3/5 głosów oddanych w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów. Prezydent może także przed podpisaniem ustawy skierować ją do Trybunału Konstytucyjnego w celu oceny jej konstytucyjności. Tego bałbym się znacznie bardziej niż weta. Aktualnie w Trybunale Konstytucyjnym orzeka 12 sędziów i 3 tzw. sędziów-dublerów. Ostatniemu sędziemu powołanemu przed 2015 r. kadencja wygasa w połowie bieżącego roku. Nawet jeśli opozycja zechce pozbyć się trzech sędziów-dublerów, to wciąż przegrywa 12 do 3. I ten mechanizm będzie z całą pewnością szeroko wykorzystywany przez przyszłą parlamentarną mniejszość, która dziś rządzi, bo wniosek o zbadanie konstytucyjności ustawy może zgłosić już 50 posłów, a tylu PiS będzie miał na pewno. Czy obecny Trybunał Konstytucyjny będzie miał problem z orzeczeniem niekonstytucyjności każdej nowej ustawy, zmierzającej w kierunku praworządności? Oczywiście, że nie. Wyroki z takich sprawach będą mogły zapadać błyskawicznie, bo nie będzie w nich chodziło o dogłębne zbadanie sprawy, tylko o brutalną walkę polityczną, w której cel uświęca środki. 

Osoby całkowicie naiwne, czyli także ślepo wierzące w dobre intencje opozycji, na pewno postrzegają powyższy tekst jak proste czarnowidztwo. A może są nawet oburzone. Ale dopóki opozycja nie przedstawi wspólnej i spójnej, przekonującej i realnej opowieści zawierającej wizję praworządnego, demokratycznego, sprawiedliwego społecznie Państwa, w którym jest miejsce dla wszystkich chcących w nim żyć indywidualnie lub w takiej czy innej wspólnocie, a prawa i wolności obywatelskie są wreszcie czymś oczywistym, i gwarantowanym przez silne instytucje Państwa, dopóty nie uzyska obywatelskiego poparcia koniecznego do zmiany rządu. Jeśli natomiast taka opowieść o nowej lepszej Polsce, wreszcie normalnej, zostanie przedstawiona przez liderów partii opozycyjnych, wówczas otrzymają one na tyle silne oparcie w Obywatelach, że będą mogły wprowadzić wiele zmian nie zważając na taką czy inną większość. Wyraźne poparcie od Narodu będzie bowiem legitymizowało różne reformy, którym w takim przypadku nie zdecydują się przeciwstawić ani Prezydent, ani Trybunał Konstytucji. Osiągnięcie względnej zgody narodowej jest zdecydowanie lepszą alternatywą niż liczenie na wątpliwą większość parlamentarną.

I ostatni wątek: większość potrzebna do zmiany Konstytucji. Moim zdanie, obecnie, to zupełnie nie jest czas na zmianę Konstytucji. Dlatego, że wciąż nie wiemy, jakie chcemy mieć Państwo. Zanim się dogadamy w podstawowych ustrojowych kwestiach minie wiele lat. A nie możemy aż tyle czekać żeby zacząć budować Polskę od nowa. Chociaż obecna Konstytucja jest pełna absurdów, to w ramach ustroju, który ona określa, można zbudować silne Państwo. Wystarczy żeby zawodowi politycy odstąpili część władzy bezpośrednio na rzecz społeczeństwa obywatelskiego, albo żeby społeczeństwo obywatelskie ją politykom zabrało. Na początek tylko po to, aby ktoś wreszcie sprawował nad partyjną polityką stały nadzór. Żeby już nigdy nie powtórzył się scenariusz, gdy władza służy przede wszystkim samej sobie. 

 

Paweł Cegiełko, radca prawny, aktywista miejski z Lublina, były członek .Nowoczesnej

O autorze

Głosy w dyskusji

Wybory najpóźniej za:

Dni
Godzin
Minut
Sekund