Czy ktoś przypomina sobie sytuację, w której do miasta, owszem wojewódzkiego, ale średniej wielkości, średniego znaczenia i będącego stolicą średnio, w najlepszym wypadku, ważnego województwa zjeżdżają liderzy wszystkich najważniejszych partii politycznych tzw. demokratów? Taką sytuację mogliśmy oglądać w poniedziałek 15 marca 2021 roku na Rynku w Rzeszowie
Byli tu wszyscy: Barbara Nowacka, Borys Budka, Władysław Kosiniak-Kamysz, Włodzimierz Czarzasty, Szymon Hołownia. Przyjechali z Warszawy tylko po to, aby wspólnie ogłosić osobę kandydata na prezydenta Rzeszowa; tego, który ma stawić czoła Marcinowi Warchołowi z Solidarnej Polski i Ewie Leniart z PiS. Siłę przekazu miała wzmocnić dwójka eks-kandydatów, którzy wycofali się z wyścigu i zadeklarowali, że popierają wspólnego kandydata.
Oglądając urządzoną z pompą konferencję prasową, podczas której padało wiele wielkich i uroczystych słów i deklaracji, delektowano się przemowami o jedności, liderzy partyjni komplementowali kandydata a kandydat oddawał komplementy liderom partyjnym, nie sposób było nie poddać się emocjom. Jest wśród nich zadziwienie, rozbawienie, smutek bądź irytacja, ale też – optymizm.
Temat wyborów w Rzeszowie, koncepcji prawyborów proponowanych przez inicjatywę Nasz Rzeszów, w której uczestniczyli także Obywatele RP, wydarzeń z nimi związanych i wreszcie konieczności wycofania się z pomysłu, były już przedmiotem kilku wypowiedzi, także na łamach Obywatele News. Pozwalam sobie dodać jeszcze jedną. Uważam bowiem, że historia prawyborów w Rzeszowie, mimo że krótka i burzliwa, jest ważnym rozdziałem w dziejach inicjatywy prawyborów, o które Obywatele RP walczą od kilku już lat. I wcale nie postrzegam tego epizodu jako klęski.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Rzeszów. Interesy partyjne są wciąż napierwszym miejscu
Przypomnijmy. Manifest wzywający do przeprowadzenia prawyborów został publicznie ogłoszony w piątek, 12 marca. Pod manifestem podpisało się kilka zasłużonych dla Rzeszowa osób i kilka znaczących organizacji społecznych, w tym KOD, który wykonał przedziwny manewr publicznie odcinając się od treści, pod którymi się podpisał. „Manifest prawyborczy” został ogłoszony miesiąc po rezygnacji prezydenta Ferenca. Przez ten czas siły opozycyjne nie były w stanie porozumieć się w kwestii kandydatury, a karuzela nazwisk, które się przewinęły budziła raz śmiech, raz zażenowanie.
W trzy dni po ogłoszeniu manifestu partiom udało się wyłonić wspólnego kandydata – samorządowca rzeszowskiego, osobę, która zna miasto i jego problemy. Osobę, która ma – jak się wydaje – szerokie poparcie wśród mieszkańców miasta. I tu pojawia się zdziwienie: Konrad Fijołek był jednym z pierwszych, którzy pojawili się na giełdzie możliwych kandydatów. Od samego początku podkreślano te jego walory, o których tak pięknie mówili liderzy partyjni. Można by więc zapytać – dlaczego Panowie i Panie (?) przez miesiąc zabawiali się, wrzucając do publicznego obiegu przeróżne nazwiska, strojąc miny i tajemniczo obwieszczając, że już za tydzień, za trzy dni, za chwilę…. Dlaczego proponowano kandydatów, których związek z Rzeszowem jest iluzoryczny? Dlaczego przeciągano proces wyłaniania kandydata tak długo, że stał się groteskowy? Dlaczego wreszcie taki sprzeciw budzi poddanie kandydata weryfikacji w prawyborach?
Te dziwaczne zabiegi pokazały miałkość klasy politycznej zarówno na szczeblu lokalnym, jak i centralnym. Odsłoniły po raz kolejny fakt, że polityka w wydaniu partyjnym już dawno przestała być sposobem na zarządzanie życiem społeczeństwa i rozwiązywaniem wspólnych problemów.
Tu wkracza idea prawyborów – miejsca, w którym jest miejsce na faktyczny, sprawczy udział obywateli, na ich głos i decyzję. Nabiera znaczenia rzeczywista rola obywateli – suwerena. Prawybory dają bowiem możliwość uwolnienia się obywateli spod dyktatu partii. To jest najprawdziwszy akt demokracji, w którym wybór jest wyborem „za” a nie „przeciw”.
Dziś wiemy, że prawyborów w Rzeszowie w 2021 roku nie będzie. Wydarzenia potoczyły się po myśli „kontrmanifestu” KOD-u. Nic dziwnego, że w tłumie na Rynku, obok liderów partyjnych stał też przewodniczący Karyś. Na pierwszy rzut oka my, zwolennicy prawyborów, ponieśliśmy więc porażkę. A jednak, czyżby tylko porażkę?
Słuchałam konferencji prasowej liderów partyjnych z mieszanymi uczuciami. Jednym z nich było rozbawienie. Wśród najczęściej powtarzanych, odmienianych przez wszystkie możliwe przypadki słów było słowo „obywatelski” i „obywatelskość”. Co więcej – wszyscy przemawiający podkreślali aż do przesady to, że Konrad Fijołek jest kandydatem wyznaczonym nie przez liderów i działaczy partyjnych, ale przez mieszkańców. Mamy tu więc najważniejsze słowa opowiadające prawybory: o wyznaczeniu kandydata decydują obywatele – wyborcy. Tę ideę partyjni mówcy przejęli wprost od idei prawyborczej, powtarzali ją w kółko tak, jakby chcieli zagłuszyć prostą prawdę – że to co mówią ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Dostaliśmy w pysk. Pytanie do KOD
Czy Konrad Fijołek jest kandydatem obywatelskim przedstawionym przez mieszkańców miasta? Jakim niby sposobem? Jacy mieszkańcy go wyłonili? W jakim obywatelskim trybie? To przecież jasne, że kandydat „demokratów” wybrany został w sposób ten sam co zawsze: na skutek dogadania się polityków w zaciszu gabinetów, jak zwykle „pod stołem”; co więcej – nawet nie pod stołem rzeszowskim, o czym świadczą dobitnie zabrani na płycie Rynku goście. Po raz pierwszy jednak, proceder ten stał się wstydliwy: przecież te opowieści o udziale mieszkańców miały na celu przykrycie tego, co jeszcze do niedawna było oczywiste, a co dziś staje się co najmniej „w złym stylu”. I nie oszukujmy się, nie jest to efekt głębokich przemyśleń naszych polityków, które zaowocowały pragnieniem zmian. To efekt nacisku od dołu – także tych, którym, jak pisze Paweł Kasprzak, politycy dali w pysk. Może i dali, ale już nie dlatego, że mieli ochotę pokazać, jak bardzo nas nie szanują i jak bardzo się z nami nie liczą. Ten cios jest raczej efektem coraz bardziej rozpaczliwego wymachiwania rękami w obronie status quo, lęku przed zmianami, które nadchodzą, przed nowymi regułami, w których siła przesunie się od rozgrywek między „reprezentantami”, takimi jakich znamy dziś, ku obywatelom.
Wielu z polityków zarówno partyjnych jak i niepartyjnych – takich jak chociażby krajowy i regionalny, podkarpacki, przewodniczący KODu – zdają się nie rozumieć zachodzących zmian. Doskonale ilustruje to tekst rzeszowskiego radnego z ramienia PO, Andrzeja Deca: „Zrobiła się moda na niezależnych kandydatów obywatelskich. Jednak nie do końca jest jasne, co to znaczy, ani dlaczego kandydat obywatelski miałby być lepszy”. To jest chyba kwintesencja problemu. Jeśli podobne pytanie zadają sobie liczni politycy, to czy może dziwić „kontrmanifest” KODu i uparte dogadywanie się działaczy partyjnych ponad głowami obywateli? Zwłaszcza, jeśli do ugrania są konkretne interesy?
Prawyborów w Rzeszowie w 2021 roku nie będzie. Ponieśliśmy porażkę, porażkę poniosła demokracja. Znowu nie nauczymy się czegoś ważnego. Nie uważam jednak, aby ta krótka akcja była niepotrzebna i nic nieznacząca. Przeciwnie. Jestem przekonana, że należy traktować ją jako kolejny, bardzo ważny krok w dobrym kierunku. Niezależnie od efektów w roku 2021 idea obywatelskiego wyboru kandydata, w którą wpisują się prawybory, zaistniała na tyle mocno, że nie można było nie odnieść się (chociażby niebezpośrednio, może nawet nie do końca świadomie) do postulatów, które są ich istotą. Wyraźnie wybrzmiał też termin „prawybory”. Te naciągane, niemające pokrycia w rzeczywistości, zapewnienia z rzeszowskiego Rynku są echem słów, które padają coraz wyraźniej w dyskursie publicznym i w żądaniach obywateli. Jeszcze parę lat temu tego typu postulaty można było przemilczeć; dziś już się nie da. Trzeba też z całą mocą podkreślić, że nie byłoby akcji w Rzeszowie gdyby nie wcześniejsze, pozornie nieefektowne, działania ostatnich kilku lat. Do następnych wyborów zostały dwa lata. To będzie kolejna okazja.
Charakterystyczną cechą Obywateli RP jest konsekwencja w działaniach, które z pozoru nie mają żadnych szans powodzenia. Waleniem głową w mur wybijamy dziury, małymi kroczkami idziemy do wielkich rzeczy. Dlaczego tym razem miałoby się nie udać?
Marta Połtowicz-Bobak
2 thoughts on “Prawybory w Rzeszowie. Należy to traktować jako ważny krok w dobrym kierunku”
Czy partyjni politycy nie wiedzą, czy w dalszym ciągu próbują udawać, że nie wiedzą?
W polsko-polskiej wojnie nie wystarczy stanąć pod sztandarem „Demokracja”, żeby demokratą rzeczywistym się stać. Demokracja to sposób życia publicznego, demokracja to sposób budowy wspólnoty. Demokracja w końcu – to dialog, bo od niego wszystko winno się zaczynać. Polscy politycy partyjni (i nie tylko niestety), jakby tego właśnie nie zauważali skupiając się na demokratycznych instytucjach (takich, jak wybory na przykład). Partie to jedna z demokratycznych instytucji. I nic ponadto. A czy polskie partie polityczne są wewnętrznie demokratyczne – to już zupełnie inna sprawa.
Polską demokrację. jeśli chcemy, musimy zbudować od nowa. Na nowych zasadach – z szerokim udziałem obywatelek i obywateli, niekoniecznie w jakichkolwiek strukturach zorganizowanych. Partie, póki co, w tym procesie bardziej przeszkadzają, niż pomagają. Demokrację trzeba budować tu i teraz. Nie po wygranej wojnie „Demokratów”.
Rzeszów pokazał więcej niż ktokolwiek przypuszczał. Marta ma rację – o udziale obywatele i obywateli w podejmowaniu kluczowych decyzji nie można już nie mówić, nie można udawać, że bez nich się da cokolwiek zmienić.
Prawybory to najprostsze narzędzie budowy wspólnoty demokratycznej. Nawet jeśli stwarza określone problemy techniczne i niesie ryzyka. Dajmy sobie wreszcie szansę nauczenia się.
Wielokrotnie prosiłem dzisiejszej nocy Kubę Karysia o kontakt po wyborach w Rzeszowie. Po to, żeby tym razem dać sobie czas na przygotowanie prawyborów przed kolejnymi wyborami samorządowymi i parlamentarnymi. Wypracowując szczegóły w publicznej dyskusji z szerokim udziałem mieszkańców. Udziałem prawdziwym.
W Rzeszowie brakowało moim zdaniem Joe Bidena i jego nieobecność powinna wszystkim dać dużo do myślenia. Nieco poważniej przewidując „narrację” prawicy, będą prawdopodobnie mówili, że brakowało tylko Tuska i Sorosa, drwiąc z obywatelskości Fijołka.
Nie zgadzam się jednak, Marta, z Twoją oceną. Podkreślanie „obywatelskości” w tak karykaturalnie fasadowym znaczeniu jest bardziej szkodliwe niż korzystne. Obywatelski jest Fijołek dlatego, że ma być „z ludu”, a nie „z polityki”, co prawdą jest niezupełnie, ale to pół biedy. Przede wszystkim zafałszowane i nieobecnej w tej gadaninie jest sprawstwo obywateli, którego oni nigdy nie poczuli, nie znają jego smaku, nie wiedzą, że to jest wartość.
Cóż, wszyscy wiemy, że Fijołek jest nie tyle „uzgodnionym kandydatem wspólnym” co raczej po prostu jedynym, który kandydować się zgodził. Proponowała zaś kandydatów w zasadzie wyłacznie PO. To w tym sensie — a nie z powodów, o których mówił ów zadziwiająco świadomie fałszywy „kontrmanifest” KOD-u — prawybory w Rzeszowie okazały się trudne, o ile w ogóle możliwe.
Sam Fijołek — jak również wiemy — byłby gotów w prawybory wejść. Oczywiście przy założeniu, że miałby w nich z kim wygrać. Byłby gotów — ale wyłącznie do czasu otrzymania oferty poparcia od partii.
Obie te rzeczy — brak realnych kandydatów oraz łatwość, z jaką partie radzą sobie z ewentualnie możliwymi znaczącymi kandydatami popierającymi prawybory są nam dobrze znane z dosłownie wszystkich dotychczasowych prób. Powinniśmy umieć wyciągnąć stąd wnioski. Pierwsze, które widzę, są depresyjne. Nie mamy kumpli w tej grze, co skazuje nas na niepowodzenia, w których w dodatku „przeciwnik” (myślę tu zarówno o partyjnym kołtuństwie, jak o folwarcznych odruchach wyborców) nie ponosi żadnych kosztów. Żadna z wielu dotychczasowych porażek idiotycznej strategii, z których każdą przecież trafnie przewidzieliśmy, nie dała nam nawet okazji, by powiedzieć „przecież mówiliśmy” i by ktokolwiek przyznał nam rację.
Sam liczyłem na to, że uda się przekonać do prawyborczych żądań przy jednoczesnym — przecież oczywistym oczekiwaniu wspólnych list i kandydatów — mniejsze partie. Zaczęliśmy od Nowoczesnej, jak pamiętają zaangażowani, a nikt poza nami o tym nie wie, bo informacja objęta była medialnym blokiem. Schetyna poradził w sposób zastosowany w Rzeszowie wobec Fijołka. Dał Nowoczesnej tyle miejsc biorących, ile by Nowoczesna nie uzsykała w żadnym głosowaniu — z prawyborami, czy bez nich. Powstała samorządowa Koalicja Obywatelska i efekt znamy. Potem próbowaliśmy przekonywać Wiosnę. Nawet do spotkań nie doszło — Biedroń kompletnie nie rozumiał idei, wierząc, że się „policzy” w wyborach europejskich, w których d’Hondt nie miał żadnego znaczenia. Próbowaliśmy przekonać Hołownię, który jednak wiedział swoje — choć to raczej jego doświadczeni politycznie sztabowcy. Jego obecność w Rzeszowie obok Kuby Karysia i pustego miejsca dla Joe Bidena świadczy o jałowości tych nadziei.
Co pozostaje. Media? Nie ma co na nie liczyć. Nie wiem. Można i trzeba przesączać ideę. Tu efekt widać. Nawet w tym nieszczęsnym „kontrmanifeście” KOD-u. Jeszcze niedawno nie byłoby możliwe, żeby się to zakazane słowo w ogóle pojawiło w ich ustach, bo podobnie jak partie KOD udawał, że propozycja nie istnieje. Czy ten efekt wystarczy — nie wiem, szczerze mówiąc, nie sądzę.
Prawyborów w Rzeszowie chcieliśmy bardzo nie tyle ze względu na sam Rzeszów przecież. Fijołek jest niezłym kandydatem, opozycja nie wygłupi się spadochroniarzami i jakimś zamieszaniem. Przeciwnik idzie rozbity. Szanse są. Po prawyborach byłyby większe, ale one w Rzeszowie nie są aż tak ważne i potrzebne, jak w innych przypadkach. Prawybory bylyby cenne dla nas — to powinniśmy przyznać otwarcie i uwzględnić w rekapitulacji — głównie dlatego, że sprawdzone w Rzeszowie stałyby się wzorcem dla przyszłych strategii, byłyby oczekiwane przez media i opinię publiczną.
Dokładnie z tych samych powodów partie — oraz KOD — prawyborów równie mocno nie chciały. Z powodów wyjaśnianych przez bardzo szczegółowo gdzie indziej. I to dlatego one się nie odbyły. Powiedzieli nam „nie”, bo mogli. Powiedzieli to z wyraźną, aczkolwiek strasznie głupią satysfakcją — widać ją w komentarzach Kuby Karysia. Nie będzie i co nam zrobicie? Ano nic.
Co da się zrobić?
Cóż, opowiadałem kilka razy o specyficznych wiejskich prawyborach, które się odbywają zupełnie bez udziału i koniecznej zgody partii. Ludzie w dwóch wioskach pewnej gminy umawiają się, żeby poprzeć wybranego przez siebie kandydata na listach tworzonych przez komitety. I potem na niego głosują z żelazną dyscypliną przy frekwencji — uwaga! — 100%. Tak — tam, jesli ktoś ciężko zachoruje, to sąsiedzi go do urny niosą, choćby już nieżywego. W ten sposób wybrany radny staje się „ich człowiekiem” i o tym wie.
W większej skali to jest bardzo trudne. Próbowałem tych działań bez żadnego powodzenia w wyborach samorządowych do sejmików w 2018. Szukałem lokalnych problemów typu wysypisko śmieci i ludzi szukających lobby, które by ich reprezentowało. Sugerowałem, żeby sobie wytypowali kandydatów i podpisując z nimi porozumienie (co w rzeczywistości nie jest nawet konieczne) związali ich ze swoim „lobby”. To — uważam — powinien być wariant, który trzeba by było rozważyć i spróbować przygotować.
W skali kraju rzecz mogłaby służyć któremuś z oczywistych postulatów. Np. wskazujemy kandydatów, którzy jako posłowie poprą „Trzecią Izbę” w postaci paneli obywatelskich — klimatycznych, aborcyjnych itd. Staramy się to robić „w poprzek” i wbrew pozorom są na to szanse. Panel to panel — będą w nim przedstawiciele każdej opcji. Przedstawicieli przeciwstawnych poglądów połączyć może idea, że dogadają się i zdecydują oni, a nie ci politycy, których interesuje popularność w wyborach i wojna, a nie rozwiązanie problemów. Połączyłby ludzi bunt przeciw partyjniackiej wszechwładzy na rzecz obywatelskiego samostanowienia. Może się uda — nie wiem. Byłoby z pewnością ogromnie trudno zapewnić takim przedsięwzięciom ów atut decydujący w cytowanym wiejskim przykładzie, to jest przecież nie 100% frekwencji, ale wpływ zauważalny w jakimkolwiek stopniu na tle rozpalającej emocje plemiennej wojny PiS z resztą świata. Wymagałoby to wielkich kampanii medialnych. Ale bunt w poprzek podziałów — jeśli możliwe jest zacząć coś takiego… Pracować należałoby zacząć teraz. Nie bardzo widzę potencjał, ale może pomyśleć warto.
Prawdopodobnym dobrym początkiem byłaby „Trzecia Izba” w jakiejś mikroskali i jej możliwy spektakularny efekt.
Wracając więc do Fijołka. Jego koniecznie trzeba poprzeć. Jakkolwiek niewiele możemy zaoferować, skoro ma poparcie Karysia i Bidena, być może wie, że każde pół procenta jest bezcenne. Istnieje lista możliwych propozycji, warunków „obywatelskiego paktu”, którego zawarcie dałoby ruchom obywatelskim, jak Obywatele RP, szanse poparcia. Nie mamy żadnych atutów wobec Karysia z Bidenem, ale możemy mieć, zwłaszcza kiedy PiS zaatakuje „obywatelskość” Fijołka głupio i karykaturalnie sportretowaną na rzeszowskim rynku. Mamy też pomysły, których wartość znamy. Panel obywatelski, samorządowa „Druga Izba” ze stanowiącym głosem uznawanym przez prezydenta i radę. To ona decyduje np. — zamiast konfliktogennych i konkurencyjnych głosowań — o przeznaczeniu budżetów obywatelskich. Wiceprezydent od obywatelskiej partycypacji i uczestniczącej demokracji deliberatywnej nie z mianowania, ale z jakiejś formy wyborów. Itd.
Fijołka trzeba poprzeć i warto to zrobić. Ja bym spróbował tak. Nie będzie prawyborów cenniejszych dla Polski niż dla samego Rzeszowa. Ale może da się obywatelską sprawczość ulokować w Rzeszowie i tak. Dla Polski — nie tylko dla Rzeszowa.
Comments are closed.