Fot. Julia i ja — część Julii z zasobów Wikipedii.
Nagłówki gazet mówią, że publikacja była zaskoczeniem. Czyżby? Przypomnijcie mi, proszę – kiedy to orzeczenie wygłoszono? Media donoszą o panice wśród zdezorientowanych lekarzy oraz o kobietach w skrajnie patologicznych ciążach i w rozpaczy
Wczoraj Marta Lempart mówiła o koniecznym nieposłuszeństwie lekarzy, powtarzała komunikat z numerem telefonu do Aborcji bez Granic. Bardzo słusznie. Sprawa jest – albo powinna być – jasna od dawna. Protesty protestami, ale bez radykalnego politycznego przełomu, którego nie tworzy maszerowanie po mieście z punktu A do ad hoc wybieranego punktu B, niczego te protesty nie zmienią. Niewiele też zmienia rzucanie śnieżkami w policję ani demonstracyjne powstrzymywanie się od tego rodzaju gestów – to osobna sprawa i ważna, ale na realizację postulatów protestu nie wpływa, więc ją na razie zostawmy.
Za nami jest moment, kiedy gestem Kaczyńskiego i wściekłą reakcją setek tysięcy protestujących kobiet wyborcy PiS byli być może bardziej przerażeni niż wyborcy opozycji. Minął moment, w którym oferta zawarcia pokoju w wojnie rozpętanej nieodpowiedzialnie przez Kaczyńskiego, miałaby swoją wagę i politycznie obciążałaby kierownictwo PiS.
To nie pretensje – łatwo się mądrzyć z kanapy (a nawet z więziennej pryczy, to w istocie bez różnicy), trudniej uchwycić możliwość sensownego kierowania wydarzeniami tak bardzo spontanicznymi i tak bardzo nowymi. Przede wszystkim trzeba zobaczyć wysiłek i ogromny talent tych kobiet, na których barki spadła odpowiedzialność za cały ten eksplodujący przed trzema miesiącami ruch.
Jednak sam nie chcę już chodzić po Warszawie i udawać, że to przyniesie zmianę. Już to ćwiczyliśmy. Chodziliśmy tak kiedyś z KOD i cieszyliśmy się rosnącą frekwencją. Kiedy ona zaczęła spadać — bo ileż można chodzić bez żadnego widocznego efektu — pozostała nam wyłącznie frustracja i dojmujące poczucie bezsiły. Siedzę więc na kanapie — typowy „komentariat” — i piszę patrząc na relacje z protestu, o którym wiem, że nie przyniesie niczego poza możliwą eskalacją policyjnej przemocy.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Nowelizacja art. 58 ustawy o policji. Święte byki, czyli policyjne bezprawie
Co da się zrobić dziś, kiedy orzeczenie opublikowano? Marta Lempart ma rację – pozostaje nieposłuszeństwo. Jego realne znaczenie miałoby jednak potencjał rewolucji wyłącznie wtedy, gdyby je się dało podnieść na nieco wyższy poziom. Niestety to jest scenariusz science fiction – głównie jednak z powodu fatalnej jakości opozycji, tkwiącej wciąż w ułudzie realności tej jakiejś „parlamentarnej gry”, którą rzekomo ona uprawia. Na czym polegałby taki fikcyjny scenariusz?
Wyobraźmy sobie, że Senat, w którym większość nie należy do PiS, staje się centrum działania opozycji. Wyobraźmy sobie, że trwają w nim prace nad „trzecią izbą” parlamentu – jak w Irlandii nazwano owo obywatelskie zgromadzenie obsadzone losowo wybranymi ludźmi, stanowiącymi statystyczną reprezentację obywateli, którym powierzono zadanie rozwiązania konfliktu aborcyjnego. Wyobraźmy sobie, że istnieje (przy Senacie, albo gdzie indziej) prawdziwa Izba Samorządowa z reprezentacją tych samorządowych województw, powiatów i gmin, których PiS nie kontroluje i na które da się liczyć – wraz z podlegającymi im szkołami, szpitalami, służbami pomocy społecznej: ważnymi zarówno w pandemii, w kryzysie gospodarczym, jak również w kryzysie aborcyjnym. Wyobraźmy sobie także, że istnieje oprócz tego rada czysto polityczna, złożona z liderów czterech opozycyjnych bloków politycznych i liderów ruchów obywatelskich. Niemożliwe? No, właśnie…
Wyobraźmy sobie, że Senat oraz wszystkie te wymienione ciała zdobywają się odwagę i przyjmują „mapę drogową” rozwiązania konfliktu aborcyjnego. Nie – nie uzgadniają treści tego prawa, ale określają sposób i kalendarz rozwiązania kryzysu. Wyobraźmy sobie, że wszystkie te ciała twardo oświadczają, że do czasu właściwego rozstrzygnięcia konfliktu aborcja jest zdekryminalizowana. Odpowiednie projekty ustaw da się złożyć natychmiast, ale one nie mają znaczenia – faktyczną dekryminalicję Senat i wszystkie wymienione ciała ogłaszają i otwarcie realizują. To one wymawiają posłuszeństwo pisowskiej władzy. To Grodzki – nie tylko Lempart – ogłasza numer telefonu do Aborcji bez Granic. To Grodzki ze wsparciem samorządów zarządzających samorządowymi szpitalami zapewnia i organizuje faktyczną pomoc prawną i finansową dla kobiet w problemach i lekarzy, którzy odmówią posłuszeństwa orzeczeniu Przyłębskiej. To za Grodzkim stają profesorowie medycyny mówiąc lekarzom – wykonujcie medyczną powinność, nie ulegajcie politycznemu terrorowi.
Tak właśnie moglibyśmy budować zręby obywatelskiego państwa, nad którym ani PiS, ani niczyje polityczne interesy nie mają władzy.
Niemożliwe? No, fakt. Co robić w tej sytuacji? Wczoraj, wyszedłszy z więzienia pognałem z kilkoma tysiącami protestujących m.in. na Nowogrodzką. Po co? Wykrzyczeć gniew i sprzeciw? Oni tam już od dawna wiedzą, co o nich sądzimy. Poszedłem tam wiedząc to wszystko, w poczuciu absurdu, powodowany solidarnością i wielką sympatią, jaką mam dla protestujących ludzi. Nasze „wypierdalać” nie jest jednak przecież w żadnym stopniu nowością dla Kaczyńskiego i PiS w stosunku do niegdysiejszego „protestujemy”, „nie pozwolimy”, „obalimy”. To są wszystko tylko słowa.
Zły adres protestów
Jeśli słowa mają znaczenie dla kogokolwiek, to powinny być do niego adresowane. Biegałbym w marszach pod siedzibę PO, SLD, PSL, również do Hołowni. Domagałbym się działań Senatu – nie pracy nad ustawami, ale pracy nad nowym państwem.
2 thoughts on “Przyłębska kogoś zaskoczyła? Naprawdę?”
Obserwuję politykę i walkę obywateli jako pewną grę w określonym systemie zasad.
Mamy Sejm, Senat, rząd, sądy, policję, prokuratorów itp.
Dostosowanie do pewnych reguł, które są w interesie tylko niektórych graczy, powoduje, że gra „nie jest równa.
Przykład 1: obywatele nie mogą wybrać sobie, kto ma być ich posłem. Osoby na posłów są wybierane przez partie.
Żadna osoba nie może zostać posłem osobiście, bez bycia wpisaną na listę.
Przykład 2: nawet jeśli istnieje poparcie dla jakiegoś projektu społecznego/regulacji na poziomie 70%, to obywatele NIE MAJĄ zdolności by SOBIE uchwalić tego jako zasadę. Po drodze są hamulce strukturalne – partie, marszałek, zamrażarka, itp.
Zatem przewrócić stolik i zmienić reguły gry oznacza zerwanie tych elementów systemu prawnego, które są ograniczeniami, a nie pomostem do realizowania dobra wspólnego. Czyli – uformować na nowo kontrakt społeczny.
POPIERAM !