Na powyższym obrazku historia wyników wyborów na prezydenta Rzeszowa od roku 2002, kiedy został nim Tadeusz Ferenc. Jeśli ktoś sądzi, że w Rzeszowie doszło do przełomu, niech spojrzy jeszcze raz. Dane pochodzą ze stron PKW, są łatwo dostępne i ich zebranie w powyższe zestawienie zajmuje kilka minut – tego trudu oczywiście jednak nie zada sobie wiele redakcji – każdy z komentujących w przekonaniu słuszności sprawy będzie oczywiście dbał o zastrzyk entuzjazmu, który podniesie morale wśród ogarniętych potężnym kacem demokratów. Warto w tym entuzjazmie nie zapominać o faktach.
Ferenc ma dzisiaj 81 lat. W PRL był lokalnym aparatczykiem PZPR, dyrektorem w kilku fabrykach. W III RP wylądował jako aktywista SLD w środowisku, w którym zadowolenie społeczne z transformacji było umiarkowane, a tęsknoty za Gierkiem odżywały szybko. Wreszcie został Ferenc prezydentem miasta. Nie zmienił zanadto przyzwyczajeń z PRL i miastem rządził ku zadowoleniu mieszkańców skutecznie, ale tak, jak się rządziło w PRL. Z grubsza za pysk, umiejętnie wykorzystując układy i znajomości.
Przede wszystkim rzut oka na powyższe wyniki upewnia – jako się rzekło – że w Rzeszowie nie było w ostatni wyborczy weekend żadnego przełomu. Że nawet w najgorszym scenariuszu – jak wysokie notowania PiS w 2010 roku – kandydat, który nie jest z PiS, ma wszystkie szanse w Rzeszowie wygrać, jak wygrywał Ferenc. Po 2002 roku zawsze w I turze. To się właśnie w Rzeszowie znowu stało i jest to niewątpliwie dobra i ważna wiadomość, a choć nie jest zaskakująca, to służy nam obecnie do podniesienia nastrojów, bo w wojennej polityce to właśnie one często i w poważnym stopniu decydują o wynikach. Prawdopodobnie jednak ważniejszą i lepszą wiadomością jest nie wynik Konrada Fijołka – o którym trzeba powiedzieć, że spadku po Ferencu przejąć nie zdołał – ale być może rysująca się zmiana wzrostowego trendu Prawa i Sprawiedliwości w Rzeszowie.
Poza spadkową tendencją PiS w danych z Rzeszowa widać niewiele. Nie widać np. dobrze sytuacji lewicy w Rzeszowie. Ferenc reprezentował SLD. Nie widać też PO. W 2002 roku PO i PiS startowały w wyborach ze wspólnym kandydatem i ulokowały się wśród wyborczego planktonu. W 2006 poszły osobno – rezultat był dla PO podobny, ale PiS zaczęło awansować. No, to już jest stara historia, ale jeśli przywołać tę nowszą, to Rzeszów pokazuje jeszcze kilka innych rzeczy.
Duda w Rzeszowie dostał w 2015 roku 56,55% głosów, a w 2020 – 50,32%. W wyborach sejmowych z 2015 roku PiS dostał tu 41,12%, a w 2019 – 42,96%. W obu przypadkach opozycja miała tu nad PiS przewagę, jeśli zsumować głosy oddane na nią. W 2015 roku ta przewaga była marginalna – 42,11%, ale w 2019 była już wyraźna – 46,41%. Zestawienia wyników parlamentarnych i samorządowych budzą zawsze zastrzeżenia, bo to nie są porównywalne sytuacje. Często kto inny głosuje w jednych i drugich wyborach, co przy relatywnie niskiej frekwencji może mieć spore znaczenie. Ale przede wszystkim co innego wybieramy i poparcie dla partii nie przekłada się wprost na wyniki samorządowe, choć to się ostatnio bardzo wyraźnie zmienia zwłaszcza w dużych miastach, gdzie wybór „gospodarza” przestaje nim być w rzeczywistości, a staje się plebiscytem pomiędzy dwoma zwalczającymi się obozami. W Rzeszowie Ferenc – który swą karierę zawdzięczał tęsknym wspomnieniom po PRL – szybko i skutecznie odszedł od partyjnej identyfikacji. PO i SLD nie tyle dawały mu poparcie, nie wystawiając własnych kandydatów, co po prostu nie podejmowały walki, w której nie miałyby szans. W rzeszowskich wynikach – jeśli popatrzeć zwłaszcza na PiS – widać, że w wyborach samorządowych partyjny kapitał nie pomaga. Może nawet szkodzi. Partie mają tu zawsze większe poparcie niż ich kandydat na gospodarza miasta.
Mówi się o tym, że tak właśnie jest i już. Że w wyborach „politycznych” i „niepolitycznych”, bo samorządowych liczy się coś zupełnie innego. Jeśli tak, to spytajmy może lepiej, czy w „politycznych” wyborach parlamentarnych – bo to przecież o nich myślimy, patrząc z nadzieją na „rzeszowski sukces” – da się sobie wyobrazić zwycięstwo na miarę Ferenca. Np. 76 albo 66%. Jeśli się takie rzeczy nie zdarzają, to właściwie, dlaczego?
Zauważmy również rzecz kolejną. Ferenc na solidnej pozycji miał w zasadzie wyłącznie PiS za przeciwnika. Jego wyborczy wynik zależał więc od spadków PiS. Ta obserwacja jakoś nie dotyczy Fijołka. Jego wynik w stosunku do Ferenca był niższy, ale podobnie spadło również PiS-owi, choć gdyby doliczyć głosy Warchoła, to Zjednoczona Prawica nieco poprawia swoje notowania w stosunku do roku 2018, co przy tym jednak wcale nie uzasadnia spadku Fijołka w stosunku do Ferenca. Patrząc na Rzeszów warto zapytać, kto, na ile i w jaki sposób mógłby skorzystać na spadkach notowanych przez PiS. Bo, że niekoniecznie skorzysta z nich opozycja – również opozycja zjednoczona niestety – to w rzeszowskich wynikach widać.
No, w przypadku wyborów parlamentarnych wyborczy Rzeszów daje lekcję podobną do reszty Polski, tyle, że ostrzejszą. W ostatnich wyborach sejmowych – przypomnijmy – PiS uzyskał tu 42,96% głosów, a opozycja w sumie – 46,41%. Podział mandatów był w stosunku do tego skrajnie nieproporcjonalny. PiS dostał ich 66,67%, a opozycja – 26,67%.
Powiedziałbym więc, że w polityce ogólnopolskiej postawić trzeba zarówno na wspólną listę z powodu zarówno d’Hondta jak i morale rosnące poczuciem siły zjednoczenia jak i na odpartyjnienie wyborczej oferty – zatem programu i nazwisk. W rzeszowskich wyborach to ostatnie udało się nie do końca – spadek po Ferencu był mniejszy, a nie większy niż to, o co można było grać. Jak grać? Ano prawyborami dającymi ludziom realne poczucie uczestnictwa w polityce. Prawyborów w Rzeszowie nie było tym razem nie z powodu niechęci partyjnych aparatów, ale po prostu dlatego, że innych niż Fijołek kandydatów w Rzeszowie nie było.
Dobra. Wartość „rzeszowskiego poligonu” sprawdzimy teraz, kiedy Fijołek obejmie urząd, a Ewa Leniart powróci do Urzędu Wojewódzkiego i stanie się jasne, co znaczą jej wyrazy współczucia dla rzeszowian. By sens walki z pisowską wszechwładzą i samowolą utrzymał się w Rzeszowie, rzeszowianie powinni uczestniczyć w tamtejszej trudnej z pewnością w najbliższej przyszłości polityce. To się także da zrobić. Ale wyłącznie obywatelską ofensywą.
1 thought on “Z Rzeszowa wnioski: morale jest ważne, myślenie ważniejsze”
Ładnie Pan rozwinął i zobrazował moją myśl z poprzedniego wątku o walkowerze „opozycji” i permanentnych fiaskach nierządów PiS w wyborach samorządowych w Rzeszowie.
Precz z okupacyjnymi „partiami” politycznymi na razie w samorządach a potem miejmy nadzieję w całym zniewolonym przez nomenklatury partyjne państwie.