Toczy się walka o porządek świata, w której Rosja chce zagrać główną rolę. Dziś wszystko to wygląda na daleki od nas kosmos. Ale za parę lat dzieci będą o tym czytać w podręcznikach do historii – mówi Klementyna Suchanow, autorka książki „To jest wojna”, która ukaże się nakładem wydawnictwa Agora
Rozmowa z Klementyną Suchanow*
Magda Piekarska: Widziałaś nową kampanię CitizenGo?
Klementyna Suchanow: Widziałam.
Na ulicach polskich miast pojawiły się plakaty z ciążowym brzuchem, zdjęciem USG i dziecięcymi imionami – Basia, Jaś, Ola, Krzyś. I hasło: „To może być twoja historia. Pokochaj ją od początku”. Żadnych zdjęć porozrywanych płodów, krwi, łagodny przekaz. Jest się czego bać?
Jest, bo CitizenGo ma powiązania z Kremlem. Brzmi jak kosmos? To proszę posłuchać. CitizenGo to platforma petycyjna, która powstała w Hiszpanii w 2013 roku, tym samym, kiedy u nas założono Ordo Iuris. To był czas zdecydowanego uderzenia Kremla (Pussy Riot, Ukraina). Wtedy też antyaborcyjny i wymierzony w mniejszości seksualne przekaz zaczął rozlewać się po Europie. CitizenGo zostało założone przez hiszpańską skrajnie prawicową organizację Hazte Oír, po tym jak skompromitowała się związkami z paramilitarną meksykańską sektą El Yunque. Hazte Oír, której szefem jest Ignacio Arsuaga, prowadzi bardzo agresywną politykę – przed ostatnimi eurowyborami wypuściła autobusy oklejone plakatami z portretem Hitlera w czapeczce z Wenus, symbolem feminizmu i napisem „Stop Feminazistkom[1] ”. CitizenGo działa w wielu krajach, jej szefem na Polskę jest Paweł Woliński. Widać zapadła decyzja, by w Polsce nie iść w tak agresywny przekaz, bo może sprowokować równie agresywną odpowiedź. Ciążowy brzuch z dziecięcymi imionami ma wzruszyć.
A związki z Kremlem?
Tak jak CitizenGo prowadzi nas do Hiszpanii, tak Hiszpania kieruje nas w stronę Kremla, bo w radzie organizacji zasiada Aleksiej Komow. I jakkolwiek ludzie zarządzający polską wersją platformy przekonywaliby, że są niezależni, to nie są, bo pieniądze i decyzje idą z Hiszpanii, która ma w radzie wysłannika Kremla.
Kim jest Komow?
Szara eminencja, jak zapytasz o niego w Moskwie, nikt ci o nim nic nie powie. Komow dorastał w Londynie i Hawanie, chodził tam do szkoły przy rosyjskiej ambasadzie. Nie wiadomo do końca, czym zajmował się jego ojciec – Komow twierdzi, że był dyplomatą. Nie ma go jednak na liście pracowników ambasady, ale to nic dziwnego – oprócz tych oficjalnych każda placówka miała ciemną sferę tajnych współpracowników. Hawana jest tu niezwykle istotna, stamtąd Rosjanie robili wywiad na Stany Zjednoczone. Przypuszczam więc, że ojciec Komowa zajmował się takim miękkim wywiadem, w oficjalnych sytuacjach pojawiał się jako dziennikarz, tłumacz, zajmował się kinem. Komow wychowywał się w kilku językach, w różnych środowiskach. W latach 90. korzystał atrakcji kapitalizmu, bawił się w nocnych klubach, uprawiał jogę, miał liberalne poglądy. A potem doznał nagle nawrócenia i postanowił walczyć o powrót do tradycyjnych wartości. Pojawia się na scenie przy Światowym Kongresie Rodzin, założonym przez Rosjan i Amerykanów. Przyjeżdża nagle do Ameryki, proponując organizację Kongresu na Kremlu. Co ciekawe, ta impreza, za którą stoją antyaborcyjne sekty, odbyła się także w Polsce, w 2007 roku, z całym błogosławieństwem Lecha Kaczyńskiego, który był wówczas prezydentem. To wtedy właśnie mu wyjątkową rangę – wcześniejszej edycji w Meksyku patronowała zaledwie żona prezydenta. Komow zaczyna organizować Kongres w Moskwie – ten ma się odbyć i w 2014, kiedy trwa wojna w Ukrainie. Z powodu nałożonych na Rosję sankcji Amerykanie oficjalnie odwołują swój przyjazd, nieoficjalnie się jednak pojawiają. Żeby uniknąć związanych z tym perturbacji wszystko odbywa się pod inną nazwą, ale z pompą, w salach Kremla, w głównych cerkwiach, także tej, w której wystąpiły dziewczyny z Pussy Riot. Sankcjami obłożeni są też finansujący kongres nawrócony oficer KGB Władimir Jakunin, przyjaciel Putina z Petersburga, i oligarcha Konstantin Małofiejew, dla którego Komow pracuje, a który finansował interwencję rosyjską w Donbasie.
Po co Putinowi cała ta walka o tradycyjny kształt rodziny, sojusz z konserwatywnymi organizacjami?
Już w czasach ZSRR Kreml, mimo antyfaszystowskiego wizerunku, miał kontakty w ruchach ekstremalnie prawicowych. To czysta pragmatyka – żeby sprawować władzę, trzeba mieć ludzi wszędzie. Moja teoria jest taka, że Światowy Kongres Rodzin to jeden z kanałów do wykorzystania – uśpionych, niewykorzystanych, do czasu, aż przyjdzie na nie pora. W ten kanał wpuszczano oficerów FSB czy wywiadu zagranicznego (SVR) – Rosjanie zawsze tak działali. W środowiska ultraprawicowe wchodzili już w latach 80. ubiegłego wieku. A dziennikarze od kilku lat notowali ich wzmożoną aktywność wokół ruchów antyaborcyjnych.
To trochę brzmi jak teoria spiskowa – można przecież być przeciw aborcji i nie mieć z Kremlem nic wspólnego.
Nie twierdzę, że wszyscy działacze ruchów antyaborcyjnych pracują na rzecz Kremla, ale z pewnością Rosjanie mają swoich ludzi w większości tych organizacji. One są ze sobą powiązane od mniej więcej dekady. A ściślejsza współpraca zaczęła się w latach 2012/2013. We Włoszech, Francji, Hiszpanii, krajach Ameryki Południowej, czy w USA widać w propagandzie, języku, na banerach i plakatach wariacje tych samych haseł i obrazów. Wtedy też powstała międzynarodowa sieć lobbystów zwana Agendą Europe.
A Polska?
Dołączyła do tego ruchu w 2013 roku wraz z założeniem Ordo Iuris i pierwszymi wystąpieniami Kai Godek. Z tym że w 2013 roku byli małą fundacją, politycznie kompletnie bez znaczenia, ale założoną przez polski oddział TFP, brazylijskiej sekty Tradição, Família e Propriedade, co udowadniają zapisy w KRS i statut Ordo. TFP traktowała Ordo jako rodzaj eksperymentu, zresztą wypuściła równolegle kilka innych bytów, testując, które z nich się sprawdzą, utrzymają na rynku. Potem stopniowo Ordo zaczyna się rozpychać w naszej przestrzeni – w 2016 występują z ustawą wprowadzającą kary za aborcję, rok wcześniej są dopuszczeni do grona lobbystów, tworzą konwencje promowane w Parlamencie Europejskim, alternatywne wobec stambulskiej, dotyczącej przemocy w rodzinie. Dotąd nikt ich nie znał, nikt nie wie, skąd się wzięli, ale są mocno wspierani przez światowe organizacje, co widać po wpływach finansowych – zaczynali od niespełna miliona złotych rocznie, dziś dostają 3,5 mln.
Kiedy nie udaje im się przeprowadzić ustawy przez Sejm, oddychamy z ulgą. Wydaje nam się, że ponieśli porażkę. Dziś uważam, że wcale nie. To cynicy i może właśnie o to im chodziło – zagrać va banque i przy okazji zaistnieć. Dzięki tej ustawie wypromowali się – od tamtego czasu kilkukrotnie wzrosła liczba zatrudnionych przez organizację, dzisiaj zajmują większy lokal.
I to wszystko, żeby zdelegalizować aborcję?
Nie tylko, to jeden z postulatów, tak naprawdę chodzi o zmianę porządku, powrót do zasad panujących przed wiekami – zabronić aborcji, zakazać rozwodów, albo poważnie utrudnić ich przeprowadzanie, zdelegalizować wszelką publiczną działalność ruchów LGBT. W tym wszystkim odbywa się wywracanie języka do góry nogami, zmiana znaczenia słów, co dla mnie, jako filolożki, jest wyjątkowo bolesne.
W jaki sposób to się odbywa?
Dziś w tych środowiskach nie mówi się neutralnie o LGBT – mówi się np. o sodomii, co jest szczególnie mocno artykułowane w Rosji, ale w Polsce już też. Tam sięgano po tą retorykę przed trzecią prezydenturą Putina, potem strasząc Ukraińców przed Gejeuropą, w Polsce też używa się jej do celów wyborczych. Z Kremla przyszedł do Polski też pomysł, żeby raz na rok można bezkarnie uderzyć żonę – dziś te przepisy są w Rosji mocno krytykowane, nawet rosyjska policja lobbuje za ich zmianą.
Jak wpadłaś na trop tych powiązań? Zaczęło się od Ogólnopolskiego Strajku Kobiet – byłaś ciekawa, kto stoi po drugiej stronie barykady?
To też, ale przede wszystkim zastanowiła mnie kumulacja takich protestów w różnych krajach. Kiedy u nas trwały strajki, podobne ruchy rozpoczęły się w Argentynie, Korei Południowej, Rosji. Co stało za tym przypadkiem? Nikt o tym wtedy nie pisał, zaczęłam więc śledzić ten temat. Pamiętam pierwszy moment, który zwrócił moją uwagę na drugą stronę barykady. Był związany z językiem. Oto słowo feminazi, używane przez ruchy antyaborcyjne w Argentynie, pojawiło się w Polsce. Zastanowiło mnie to – od kiedy to Polska z Argentyną mają tak bliskie stosunki, usprawiedliwiające tak szybkie przenikanie słownictwa? Pomyślałam, że coś tu śmierdzi i zaczęłam się temu przyglądać.
Tomek Piątek nazwał Ordo Iuris sektą – wtedy myślałam, jak wielu, że może przesadza i zaczęłam sprawdzać linki, które podawał. Ponieważ jestem iberystką, szybko zaczęłam docierać do nowych materiałów. Z równą ciekawością zaczęłam się przyglądać wątkowi Kremla. Potem rozmawiałam z Neilem Dattą, który działa przy Parlamencie Europejskim – opowiadał mi o światowych organizacjach antyaborcyjnych, o sekcie meksykańskiej, słuchałam tego wszystkiego z niedowierzaniem, ale jednocześnie zaczęłam robić notatki. Wiele z tych opinii znalazło potwierdzenie w faktach, w bogatej dokumentacji i zastanowiło mnie, dlaczego my, w Polsce, o tym nie wiemy.
Nie rzuciłam się od razu na ten temat, ale wątki coraz bardziej się łączyły, a śledztwo prowadzone w kilku językach pozwalało powoli rozrysować sieć powiązań. Dziś widzę jak na dłoni, że te organizacje i ruchy rozlane na całym świecie nie są kierowane oderwanymi od siebie tęsknotami za konserwatywnymi wartościami, ale że są ze sobą związane i że ze sobą współpracują. Niby nic dziwnego, prawda? Dlaczego nie mogłyby współpracować? Sęk w tym, że ukrywają swoje związki, działalność tych organizacji jest nietransparentna, zwłaszcza w finansach. A to budzi poważne wątpliwości i zagrożenia, bo oni starają się zmieniać prawo obowiązujące nas wszystkich. Prawdziwe informacje dotyczące finansowania posiadamy wyłącznie dzięki hakerskim przeciekom z Ukrainy, Rosji i Hiszpanii, a te pokazują, że organizacje te kłamią na przykład, kiedy mówią, że utrzymują się wyłącznie z datków, bo tak nie jest. Pokazują także, że finansowo wspiera je Kreml.
Jak to zatem działa?
To sytuacja, w której ponad państwami na polu praw antyaborcyjnych i anty-LGBT istnieje światowa siatka organizacji. W swoim składzie ma biznesmenów i arystokratów, bo wielu jej przedstawicieli wywodzi się ze środowisk monarchistycznych. Działacze partii prawicowych, część kleru i wiernych dają się oszukać wartościami, jakie mają na sztandarach te ruchy, nie zastanawiając się, kogo tak naprawdę reprezentują. Tymczasem są one tylko wydmuszką, przebieranką. Pod spodem są poukrywane straszne historie – mamy do czynienia z dwiema sektami, ze służbami Kremla, z ludźmi, którzy nie przebierają w środkach, żeby realizować swoje cele, z działaniami o charakterze niedemokratycznym, powiązaniami z neofaszystami.
Historycznie rzecz biorąc, te ruchy mają korzenie w sektach działających w Ameryce Południowej od końcówki lat 50., współpracującymi z istniejącymi tam ówcześnie reżimami. Co ciekawe, choć odwołują się do chrześcijańskich wartości, wszystkie odżegnują się od oficjalnych powiązań z Kościołem, czyli Watykanem, który nie ma nad nimi żadnej kontroli. Są agresywne w sposobie działania, mają doświadczenia z użyciem broni, z zamachami, w przeszłości miały paramilitarny charakter. Juan Fernandez y Krohn, ksiądz który w 1982 roku próbował zasztyletować Jana Pawła II, przyznał potem, że był pod mocnym wpływem brazylijskiego TFP, czyli założycieli Ordo Iuris! To nie są ludzie o zdrowych zmysłach.
Dlatego plik z książką nazwałaś „zjeby”?
Tak nazywa się ten plik, a ich teorie i ideologie nazywam zjebologią. Nie zatytułuję tak książki, groziłoby to procesami, żadne wydawnictwo na to by nie poszło. Ale uważam, że mam moralne prawo tak ich nazywać. Bo trzeba upaść na głowę, żeby w XXI wieku próbować zaprowadzić średniowiecze. I nie przesadzam, jedynym akceptowalnym porządkiem społecznym jest dla nich średniowieczny feudalizm – późniejsze rewolucja, oświecenie, prawa kobiet, 1968 rok to samo zło. To nie jest żart, oni chcą nam to zrobić i tylko dla niepoznaki zamiast w habitach, chodzą w dobrych garniturach.
Z rosyjskim wsparciem?
Rosja nigdy tak mocno nie angażowała się w te ruchy jak teraz, bo teraz jej się przydają. Kiedy patrzę na przepływy finansów, na to, jak świat został urządzony przez interwencje służb rosyjskich, widzę, że grunt pod działalność organizacji antyaborcyjnych był przygotowywany długo. A niedawno wyszły dwa potężne, liczone w miliardach transfery kremlowskich pieniędzy. Przez dwie pralnie – azerską i rosyjską. Tam są m.in. pieniądze ludzi Putina i jego rodziny. I ta fortuna rozlała się po całym świecie, na różne cele – część na pałace i jachty, a część na korumpowanie polityków. Z pralni azerskiej trafiły też do Włoch, do polityka, zasiadającego w Radzie Europy i związanego ze Światowym Kongresem Rodzin. Wyszło to na jaw, a Luca Volontè stanął przed sądem – sprawa wciąż się toczy, nie ma wyroku. Dowody są jednak porażające. Wyciekły też cenniki rozmaitych usług, za które płaci Kreml – tysiąc dolarów za baner, tysiąc za uczestnictwo w pikiecie, 500-1000 za komentarz w mediach i za udział w debacie publicznej. Są też zapłaty za zmiany legislacji krajowej, konstytucji. Wszystko można kupić. A kiedy oglądam zdjęcia uczestników faszystowskiej kontrmanifestacji w Białymstoku, widzę banery niepokojąco podobne do tych wykorzystywanych w Ukrainie i opłacanych przez Kreml. I uważam, że trzeba dzwonić na alarm – jesteśmy w momencie walki o porządek świata, w której Rosja chce zagrać główną rolę. Ma swój udział w tym, że Stany Zjednoczone rozkłada na łopatki prezydentura Trumpa, ale także Unia Europejska jest jej głównym konkurentem. Stąd wsparcie dla wszystkich organizacji krytycznych wobec jej polityki, czy to z prawa, czy z lewa – zależy od kontekstu politycznego. Stąd agresywna polityka ruchów separatystycznych w Katalonii, faszyzujących we Włoszech – to wszystko jest częścią tej samej układanki. Polaków szczuje się przeciwko Ukraińcom, Serbów przeciwko Chorwatom. Wiem, że z dzisiejszej perspektywy wszystko to wygląda na daleki od nas kosmos. Ale za parę lat dzieci będą o tym czytać w podręcznikach do historii. To będzie opowieść o tym, jak byliśmy głusi i ślepi, podczas gdy dowody były na wyciągnięcie ręki.
Magda Piekarska
Na zdjęciu: Klementyna Suchanow z autorką, fot. archiwum prywatne
*Klementyna Suchanow, pisarka, autorka m.in. biografii Witolda Gombrowicza, aktywistka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet.
Postscriptum napisane przez Klementynę Suchanow po udzieleniu wywiadu
Czerwona ryba. Jak zostałam aktorką kremlowskiej propagandy
Jak to było? Na wiosnę 2019 dostałam od kogoś ze środowiska aktywistów wiadomość, że zagraniczni dziennikarze zajmujący się tematem faszyzmu przyjechali do Polski i żebym z nimi porozmawiała, bo potrzebny jest „kobiecy punkt widzenia”. Niechętnie to zrobiłam, bo bardzo krucho stałam z czasem, ale nalegali i w ostatniej chwili spotkałam się z tą ekipą przed dworcem w Warszawie, na godzinę przed ich wyjazdem. Byli to trzej młodzi mężczyźni, jeden Anglik Dan Gass, drugi chłopak z Berlina, trzeci nie pamiętam skąd. Dan, który miał przeprowadzać wywiad i który widoczny jest na filmie, przedstawił się jako aktywista LGBT, a medium, dla którego robił materiał nazwał „niezależnym i zaangażowanym”, próbującym ukazać obecne problemy świata. Dopiero startowali.
Miałam mówić o zaangażowaniu Strajku Kobiet w akcje antyfaszystowskie. Opowiedziałam trochę o historii strajku, o ustawie karzącej za aborcję, o tym dlaczego zdecydowałyśmy się dołączyć do ruchu antyfaszystowskiego oraz książce, którą wówczas kończyłam. A ta traktuje między innymi o powiązaniach ruchów religijnych fundamentalistów z ruchami faszystowskimi i Kremlem. Temu ostatniemu poświęciłam sporo czasu, wiedząc, że zachodnia publiczność nie czuje tego tematu, mimo brexitu i Trumpa. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, ustalając, że mamy do czynienia z podobnymi środowiskami w Londynie. To dodawało wiarygodności.
Film pod tytułem Nevr again: Fighting the Polish Far-Right wypuszczono w lipcu na portalu, zwanym Redfish. Zapowiadano go tak:
„Polska jest dzisiaj często kojarzona z ultra-prawicowym nacjonalizmem, od kiedy PiS w 2015 wygrał wybory, partia wzięła na cel imigrantów, kobiety, LGBT+ i ośmieliła ultra-prawicę. Ale co z tymi, którzy się temu przeciwstawiają?
Aktywista Dan Glass, którego polsko-żydowska babcia była świadkiem płomieni w warszawskim getcie udał się w osobistą i polityczną podróż, by spotkać się z ludźmi, którzy stawiają opór polskiemu odrodzonemu nacjonalizmowi.”
Ekipa udała się na Paradę Równości do Gniezna, rozmawiała z ludźmi z poznańskiego skłotu Rozbrat, także z kolegą żydowskiego pochodzenia z Obywateli RP, pokazano gazetę ze skandalicznym artykułem „Jak rozpoznać Żyda”. Dan szukał też śladów swojej babci, w tym celu odwiedził Żydowski Instytut Historyczny i odczytał na końcu jej wspomnienia wojenne przed kamienicą, w której mieszkała.
Nie było się czego przyczepić. A jednak po obejrzeniu nie byłam zadowolona. Trochę wyjęto moje słowa z kontekstu (np. kiedy mówię o masowości protestu, mam na myśli masowość ruchu kobiecego, a nie antyfaszystowskiego) i w ogóle nie pojawiło się nic z mojego długiego wykładu o Kremlu. Nauczona jednak doświadczeniem, że nie zawsze wszystko wypada w wywiadach tak, jak by się chciało, nie protestowałam. Materiał zresztą był już gotowy. Nie było możliwości autoryzacji. I tyle. Ale filmu nie reklamowałam i o nim zapomniałam.
Aż któregoś dnia na facebooku Antona Szechowstowa, świetnego znawcy rosyjskich ruchów nacjonalistycznych i faszystowskich, akademika, redaktora serii książkowej Explorations of the Far Right, którego książkę Russia and Western Far-Right. Tango Noir i artykuły należy koniecznie czytać, znalazł się taki wpis (29 lipca 2019):
„Redfish, propagandowy kanał, stworzony przez Kreml, który przedstawia się jako anty-faszystowski (specjalizując się w zamieszkach oraz skargach na przemoc zachodniej policji), nie zapostował dosłownie nic na temat brutalności rosyjskiej policji wobec sobotnich pokojowych protestów w Moskwie [przeciwko uniemożliwieniu zarejestrowania niezależnych kandydatów na wybory prezydenckie w mieście]”.
Zadzwonił do mnie Marcin Rey, który kilka lat wcześniej przyczynił się do zdemaskowania polskiej pro-kremlowskiej partii Zmiana. Pytał o Dana Gassa. Jego dowody na to, że Redfish, który „utrzymuje wszelkie pozory niezależnego, mocno lewicowego portalu informacyjnego” (wedle jego słów) jest częścią kremlowskiej propagandy RT (dawniej Russia Today), były mocne. Jak ustalił Rey, Redfish jest zarejestrowany w Berlinie pod tym samym adresem (Lennéstr. 1, D-10785 Berlin), co RT. Stronę zarejestrowano we wrześniu 2017. Ta nie wspomina wprost o powiązaniach, wzmiankuje natomiast firmę Ruptly, „czyli działający z Berlina kanał wideo należący do Russia Today” – jak wyjaśnia Rey. Szefową Redfish jest dziennikarka występująca pod nazwiskiem Lizzie Phelan (prawdziwe nazwisko Elizabeth Cocker). Irlandka, która określa się na swoim profilu fb jako komunistka, poza tym „dziennikarka Russia Today, która ma za sobą także pracę w irańskiej (tak!) państwowej telewizji” (to dalej za Reyem). O powiązaniach portalu z Kremlem pisał także „The Daily Beast” w styczniu 2018 oraz ukraiński InformNapalm w listopadzie 2018. Opisano reportaże Phelan, w których opowiadała o tym, jak to “wojskowi [w Aleppo] używali piekarń, częstych celów rosyjskich i syryjskich nalotów, do produkowania broni”, czym usprawiedliwiała owe naloty (patrz artykuł w „The Daily Beast”).
InformNapalm, ukraiński portal wywiadowczy prowadzony przez aktywistów Euromajdanu, który specjalizuje się w analizowaniu rosyjskiej propagandy wyjaśnia, jak to działa. Ludzie w Zachodniej Europie nie przebierają się nagle w czapki-uszatki i zaczynają pić wódkę, ale „spomiędzy wielu zachodnich dziennikarzy wyłapuje się po prostu tych, którzy są krytyczni wobec swojego rządu i brakuje im stałej pracy”. Dostają pieniądze, ubezpieczenia, sprzęt. „Nie trzeba przekazywać im żadnych tajnych instrukcji”, „ich materiał nie jest nawet wysyłany po aprobatę do żadnego biura w Moskwie. Nazwijmy to auto-cenzurą albo ideologią, ale dziennikarze rosyjskich projektów bez żadnych nawet podpowiedzi wiedzą bardzo dobrze, jak filmować i jak przedstawiać sprawy”. Autor artykułu, Anton Pawluszko, sam przyznaje, że pisząc o sartupach, a nie będą targetem Redfisha, czyli antyglobalistą, lewicowcem czy zielonym trafił na ich filmy. „Wydała mi się interesująca seria o lewicowych aktywistach z Berlina, którzy sprzeciwiają się budowie centrum Google’a”. Dziennikarskie śledztwo w Niemczech zdemaskowało Redfish, które odwiedzali na przykład nieświadomi gry działacze Zielonych.
W ostatnich kliku latach przyzwyczailiśmy się, że kremlowska propaganda atakuje nas nachalnie z prawej strony w mutacjach „mediów narodowych”, czy innych „wrealu”, bo – jak pisze Rey – „reżim na Kremlu jest kompletnie bezideowy, (…) ma ofertę dla każdego”. Jeśli chcemy się rzeczywiście sprzeciwić temu, w co wierzymy, musimy zachować autentyczność. Spójrzmy na to Rey kończy: „Kreml kusi prawicę narracją, iż jest ostoją prawdziwych wartości – III Rzym w Moskwie. (…) Warto, by prawicowcy uważający Putina za ich protektora sobie obejrzeli nowy film o Polsce nakręcony przez rosyjską propagandę, skierowany do bardzo lewicowego odbiorcy zachodniego. Może zrozumieją, jak bardzo są robieni w konia.” Także my, lewicowcy, uważajmy, kiedy ponoszą nas emocje w przypadku Białegostoku czy Płocka. Przemoc jest zła, tego nie kwestionuję, ale miejmy świadomość, kto na tych resentymentach kręci biznes. Rodzimy PiS i kościół – „wiadomix”, ale i sąsiad ze wschodu. Dlatego ta gra jest taka trudna.
To nie zmienia mojej opinii na temat sytuacji w Polsce. Wciąż uważam, że mamy problem z faszyzacją życia, każdego dnia coraz bardziej, ale ostatnie czego bym sobie życzyła, to stać się marionetką Kremla. Rzeczpospolita niech pozostanie naszą rzeczą, jakkolwiek bolesne by to nie było doświadczenie. Niech Polska nas boli jak sk…syn, ale to nie cyniczny Kreml jest balsamem na nasze rany. Strzeżmy się czerwonych ryb.
Klementyna Suchanow