Jak obronić polską demokrację. Świat nauki musi się zaangażować

Prof. Bartłomiej Nowotarski o polskiej dyktaturze wyborczej, czym jest i jak się przed nią obronić. Materiał składa się z dwóch części: pierwsza opisuje teraźniejszość polskiej demokracji i ocenę jej jakości Instytutu V-Dem, druga ma być inspiracją debaty nad post-liberalną jej wizją

– Tak jak dzisiaj oczekujemy od świata nauki, że wyzwoli nas z COVID-u, tak moralnym obowiązkiem świata nauki, nauk społecznych, konstytucjonalistów, politologów jest zaangażować się i oferować różne rozwiązania. Czas pisania do szuflady się skończył. Musimy zaangażować się w projekty przyszłej Rzeczpospolitej – mówi prof. Nowotarski.


Część I.
TERAŹNIEJSZOŚĆ
: POLSKA DYKTATURA WYBORCZA

W marcu 2021, w przestrzeni publicznej gruchnęła wiadomość, że jedna z renomowanych światowych pracowni badawczych ogłosiła regres Polski do kategorii tzw. „wyborczej demokracji” oraz, że zajmujemy mało chlubne pierwsze miejsce na świecie w głębokości degeneracji naszej demokracji. Prawda jednak jest gorsza.

Raport za 2020 rok sporządził szwedzki instytut badawczy Varieties of Democracy (w skrócie V-Dem i tyle wystarczy, aby ich namierzyć) mieszczący się w murach goeteborskiego publicznego uniwersytetu. Osobiście od lat, jako naukowiec, bardzo sobie cenię ich skandynawską precyzję w ocenie jakości demokracji oraz innych reżimów, ponieważ używają do tego aż 69 podstawowych kryteriów i powyżej 400 pomniejszych indykatorów.

Przyznaję, że naukowcy V-Dem i tak byli dla nas łaskawi, albowiem według ich dokładnych danych, tak naprawdę jesteśmy już „wyborczą dyktaturą”, a nie wyborczą demokracją. W następnej części wyjaśnię pomiędzy nimi różnicę. Kto tylko spojrzy w Raport z 2021 roku zobaczy, że nasze ubytki w demokracji przekroczyły już 51%, co oznacza dokładnie właśnie wyborczą autokrację. Węgrzy już tu są głęboko osadzeni od 2018 roku. Dodam dla ciekawości, że w rankingu ponad nami sytuują się przykładowo Barbados, czy moja ulubiona Tunezja, dokąd przez dwa lata Arabskiej Wiosny podróżowałem pomagając w budowaniu pierwszej demokracji we współczesnym świecie arabskim. Dziś tamtejsi demokratyczni naukowcy i politycy czasem dzwonią do mnie, aby się podobną doradczą pomocą nam zrewanżować. Na szczęście mówią to oczywiście żartem. Nam do śmiechu jednak być nie może.

Polska w ruinie

Najgorsze jest jednak to, że V-Dem wykazuje, iż implozja naszej demokracji w roku 2020 była już najszybsza i najgłębsza w całym staczającym się w różne autokratyzmy świecie. Straciliśmy na jej jakości aż 34%, tylko w 5 lat, gdy tymczasem Węgry na stoczenie się potrzebowały 10, a Rosja 12 wiosen. To że te kraje są jeszcze – z akcentem na „jeszcze” – w dużo gorszym położeniu niż my, wynika z faktu, iż w punkcie startu erozji były one zdecydowanie mniej skonsolidowanymi demokracjami, z mniejszą ilością systemowych demokratycznych bezpieczników. Biorąc zaś pod uwagę poszczególne kategorie, to Polska straciła najwięcej w kwestii dostępu do wieloźródłowej rzetelnej informacji publicznej (wg. kategorii: propaganda, cenzura), po prostu z powodu stanu naszych mediów publicznych i prób zamachu na media wciąż niezależne. A także z powodu ogólnego zakłamywania polityki przez PiS. Zresztą tak wygląda trend ogólnoświatowy. Autokraci najwięcej wysiłku poświęcają, co zrozumiałe, na uciszanie mediów i, w ten sposób, ogłupianie obywateli. Dodatkowo po 30% straciliśmy w kategoriach niezależności sądów i organizacji społeczeństwa obywatelskiego. Wreszcie w 23% w aspekcie uczciwości i bezstronności samego procesu wyborczego (fair) jako takiego.

Opis współczesnych reżimów politycznych

Można przyjąć, że jeszcze przed rozpadem Związku Sowieckiego świat był prostszy i dzielił się na zachodnie demokracje oraz dyktatury: bezpartyjne, w których nie odbywały się wybory lub partyjne, z wyborami na jedną legalną partię albo na jeden front partyjny. Po upadku światowego komunizmu te ostatnie formuły zostały przez autokratów zarzucone na rzecz systemów wielopartyjnych, jednakowoż w których miała zawsze zwyciężać, przy użyciu wszelkich możliwych środków, tylko jedna partia – tzw. partia hegemoniczna. W ten sposób powstawały tzw. „wyborcze dyktatury”, stanowiące dziś największą grupę światowych reżimów (35% krajów), których budowniczy chcieli wykazywać się, przed demokratycznym światem, społecznym poparciem. Podstawowymi cechami „wyborczych dyktatur” są: po pierwsze, obezwładniony horyzontalny mechanizm kontroli władzy (tzw. checks and balances), po drugie, stale manipulowany proces wyborczy, ze stosowaniem represji włącznie. Jednak tylko wtedy, gdy represja jest niezbędnie konieczna. Drugą dzisiejszą kategorię reżimów w świecie stanowią tzw. „wyborcze demokracje” (34%). Wiem, dziwić może przyjęta w nauce ich nazwa (czasem używa się pojęcia: „wadliwa demokracja”), wszak wszystkie demokracje są wyborcze. Ale nazwa ta określa systemy polityczne, w których wybory – w przeciwieństwie do „wyborczych dyktatur” – są wciąż fair, ale w sytuacji podobnego do dyktatur zdruzgotania przez rządzących mechanizmu checks and balances. Czyli, gdy nie ma skutecznego oporu w parlamencie, a najważniejsi w państwie sędziowie zostali już podporządkowani. Taki reżim to syndrom typowy dla Ameryki Łacińskiej i tam też został po raz pierwszy zdiagnozowany. Pozostałe reżimy świata to oczywiście wciąż: liberalne demokracje (17%) oraz tradycyjne pełnokrwiste tyranie (14%).

Niektóre strategie wyborczych dyktatur

Niestety, zła informacja dla demokratów świata jest taka, że aż 69% jego reżimów stanowią dziś jakieś ustrojowe hybrydy mogące tkwić dość długo w „szarej strefie” pomiędzy demokracją liberalną a twardą dyktaturą. Co więcej, dynamika tej strefy wskazuje na częstszy spadek z kategorii „wyborczej demokracji” (22 przypadki) do „wyborczej dyktatury”, niż odwrotnie (4 przypadki). Dzieje się tak, ponieważ populistyczni autokraci dysponują zestawem możliwych strategii powodujących erozję demokracji lub skuteczną, przynajmniej do czasu, obronę wyborczych dyktatur. Oto one:

Strategie legitymacji. Pierwszą z nich jest dobre i efektywne rządzenie. Demokracje wyborcy oceniają nie tylko po jej good governance, lecz także po jakości działania demokratycznych procedur, głównie czy są sprawiedliwe i fair. Tymczasem dyktatury są tolerowane wyłącznie ze względu na ich efektywne gospodarczo i społecznie zarządzanie. W ten sposób obroniły się dotychczas w najbliższej historii tylko trzy z nich: Singapur i wcześniej Korea Płd. za dyktatury generała Parka, a także Rwanda (?) prezydenta Kagame.

Czy PiS rządzi profesjonalnie – z dobrym dla obywateli skutkiem – każdy z nas może ocenić. W sytuacji, gdy Polacy, jak pokazują badania, głosują głównie poprzez pryzmat sprawczości oraz troski o ludzi. Drugą strategią jest strategia lepienia tożsamości obywateli różnymi politykami: ideologiczną, historyczną, religijną, mitu założycielskiego (w Polsce np. „zdrady okrągłostołowej”, tragedii smoleńskiej itp.) czy „tradycyjnymi wartościami” (np. „azjatyckimi wartościami”). Tradycyjnych wartości nie udało się jednak, jak dotąd, dookreślić nawet Putinowi. W efekcie skończyło się przede wszystkim na ostrej dyskryminacji LGBT.

Strategie kooptacji. Te strategie polegają po prostu na „kupowaniu” zaplecza swojej władzy (partyjnego, biznesowego, urzędników, policji itd.) lub/i wprost wyborców (500+, w Singapurze: od 200 do 1700 dolarów na rodzinę, w Boliwii: dopłacaniem do wizyt u lekarzy). Najgorszą jednak, z punktu widzenia ochrony demokracji, operacją jest budowanie trwałego społecznego poparcia dla dyktatury w postaci tzw. selektoratu, czyli stale popierającego i głosującego na władzę znaczącego segmentu społeczeństwa. Najwyższym stadium tej politycznej gangreny jest „kleptokracja”, czyli masowa korupcja pośród części popierających rządy obywateli, ale zawsze kosztem pozostałych podatkowych płatników, w celu stygmatyzacji nazywanych „zdrajcami” czy „gorszym sortem”. Taka retoryka ma uzasadniać niszczenie instytucji „włączających” lub wręcz tworzenie instytucji dyskryminacji i zawoalowanego wyzysku oraz eksterminacji. Znów Singapur jest tu niedoścignionym przykładem. Aż 40% wykształconych (prawie wyłącznie technicznie) i stale dofinansowywanych przez państwo pracowników – kontrolowanych przez państwowe holdingi – korporacji w 90% głosuje na rządzącą od 50 lat hegemoniczną partię Akcji Ludowej. W ten sposób Singapur wykreował tzw. „państwowy kapitalizm”, kapitalizm kontrolowanych przez władzę, państwowych kapitalistów, czyli tamtejszych „obajtków”. Niestety, całe lata takiej polityki doprowadziły w XXI wieku do upadku małych i średnich (rodzinnych) przedsiębiorców w ok. 30%. Tych, którzy pozostali na rynku, pod butem trzymają państwowi kontrolerzy.

Jak widać obezwładniający „socjalizm” możliwy jest także w państwie szeroko uznanym za kapitalistyczne. Dlaczego? Ponieważ jest „wyborczą dyktaturą”, której pierwszym celem, z samego jej założenia, jest permanentne wygrywanie wyborów. Poza tym Singapur to kraj o niezwykle drakońskim prawie (kara śmierci, chłosty oraz 1000 tamtejszych dolarów kary za gumę do żucia czy niespłukanie wody w toalecie), który instytucję „zniesławienia” do perfekcji wykorzystuje wobec każdego krytyka władzy, doprowadzając go nie jak kiedyś do więzienia, lecz zawsze „zaledwie” do pełnego bankructwa. Czyni to oczywiście za pośrednictwem uległych, w sprawach politycznych, sądów.

Czy singapurski państwowy kapitalizm może być marzeniem Kaczyńskiego? Moim zdaniem, jak żaden inny. Viktor Orban już w jednym przemówieniu postawił Singapur za wzór nieliberalnej demokracji. No a przez Budapeszt zawsze nam, w obecnych czasach, krócej.

Jak się dalej bronić przed nadciągającą podobną katastrofą – TERAZ? Jak zabezpieczyć naszą demokrację NA PRZYSZŁOŚĆ? Zostanie – skrótowo – podjęte w części II.

CZĘŚĆ II
U PROGU NOWEJ RZECZYPOSPOLITEJ

Jak obronić polską konstytucyjną demokrację, przywrócić jej praworządność, a następnie zabezpieczyć na przyszłość?

(Resumé szerokiego opracowania pod tym samym tytułem dla Królewskiej Akademii Nauk Norwegii).

ZAŁOŻENIE STRATEGICZNE NA DZIŚ: zreformatować, skonwertować inaczej polską polaryzację polityczną, której charakter wciąż nadaje tzw. Zjednoczona Prawica. W jej wersji demokratyczna opozycja – jak wiadomo – stanowi zagrożenie dla np. „tradycyjnych wartości”, dla wiernych Kościoła katolickiego, dla „cywilizacji życia” itp. Skoordynowana wzajemnie opozycja musi zamienić i zaoferować społeczeństwu inne boisko do gry. Musi pokazać nową koncepcję polskiej demokracji, wokół której aspektów zostanie wywołana zdecydowana debata społeczna.

CEL PRZEDSIĘWZIĘCIA: zbudowanie nowej formuły post-liberalnej demokracji (Demokracji 2.0), która będzie w stanie nie tylko odzyskać, ale i pozyskać zaufanie: polityków, niepolitycznych funkcjonariuszy publicznych, ale przede wszystkim obywateli jako przyszłych jej obrońców. Wszystko zgodnie z zasadą, że dobra demokracja oraz jej konstytucja mają budować wolę ich obrony. Trzeba zatem w nowej jej wersji odnaleźć ten powabny potencjał. Bodźcować nie tylko instytucjonalnie, ale i behawioralnie (kary, nagrody). Wolę obrony trzeba będzie stale podsycać. Ze względu na swoją otwartość na idee i koncepcje, demokracje nie raz wychodziły z różnych politycznych wiraży, np. poszerzały prawa wyborcze (np. dla kobiet, czarnej populacji itd.) czy usługi publiczne.

Istotnym posunięciem może być oferta lepszych i nowych tzw. instytucji włączających realizujących pakiety aspiracyjne Polek i Polaków. Z kolei dla ich ustalenia nowa demokracja musi być zdecydowanie bardziej otwarta (od tej sprzed 2015 roku) na rzetelny, tym razem, społeczny dialog i debaty, w które powinny być zaangażowane – jako inspirujące – nowe profesjonalne instytucje. W tym celu najbardziej efektywne wydaje się być przyjęcie założenia o polskiej dla nowej demokracji „sytuacji założycielskiej”, na wzór tych doświadczanych przez „Ojców Założycieli” USA, czy przez nas w latach 90. XX wieku.

Uzasadnienie sytuacji założycielskiej

Potrzebę odbudowanej i wyraźnie odnowionej RP – po „rujnującej zmianie” PiS – widać co najmniej z czterech powodów.

Po pierwsze, PiS zniszczył (i dalej będzie niszczył) rzeczywisty wymiar działania instytucji polskiej konstytucyjnej demokracji, większość z nich czyniąc de facto fasadowymi.

Po drugie, trzeba będzie do demokracji przekonać polskich tzw. „krytycznych demokratów”. Ponieważ to obywatele, którzy deklarują przywiązanie do zasad i reguł demokracji w swoim kraju, tylko rozczarowani są mocno jej codziennym, praktycznym funkcjonowaniem. Skłonni są zatem – szczególnie w sytuacji ostrej polaryzacji społecznej – przerzucać swoje głosy, kierując się tylko swoim czystym interesem (np. 500 +) lub różnymi lękami, ale tylko wtedy, gdy nie czują poważnego zagrożenia dla demokracji w ich kraju (badania prof. Svolika z Harvardu).

W Polsce, przed 2015 rokiem, „krytycznych” było ok. 25%, co oznaczać mogło (po analizie World Values Survey i naszego CBOSu) ok. 2,5 mln głosów oddanych właśnie przez nich na Zjednoczoną Prawicę, Korwina oraz Kukiza 2015. A biorąc także pod uwagę niegłosujących i wahających się, w grę wchodzi nawet do 7,5 mln wyborców. Jest zatem o kogo walczyć.

Po trzecie, nic tak nie przyciąga, jak w miarę klarowna wizja przyszłości, uczciwie przekazana perspektywa nowego modelu rozwoju społecznego oraz realizacji aspiracji poszczególnych grup społecznych.

Po czwarte i chyba najważniejsze: chociażby ze względu na „krytycznych demokratów” nie może być powrotu do uprawiania demokracji – jako przecież „rządów ludzi, przez ludzi” – bez ludzi. Do polityków, którzy obawiają się swoich społeczeństw, trzymanych daleko na dystans według deklaracji: „wybraliście nas, to teraz się nie wtrącajcie”. Liberalną demokrację zdominowała absolutnie forma przedstawicielska rządów. A w liberalizmie politycznym wcale tak być nie musi. W gruncie rzeczy szłoby głównie o realną możliwość społecznej korekty tego, co robią politycy.

Etapy odbudowy: „Rekonstrukcja” i „Konstrukcja”

Ze względu na wyartykułowany powyżej CEL, demokratyczni politycy, organizacje pozarządowe, świat nauki muszą mieć razem jasno publicznie wyartykułowany Plan, nie tylko „Rekonstrukcji” (czyli reakcji na niepraworządną przeszłość), ale i „Konstrukcji”, czyli wizji Polski i nowego społecznego porozumienia pozwalającego zbudować legitymację dla konstytucyjnej demokracji na przyszłość. Ale wszystko wszelako pod warunkiem, że będziemy wiedzieli o czym mówimy (kłania się edukacja deliberatywna i nie tylko). Przecież często nawet nie wiemy, że nie wiemy. Tu musimy pamiętać, że w wyborach wciąż głosujemy poglądami, a nie wg. wiedzy (jak to zmienić?). I rzecz w tym, że to właśnie ta koncepcja zawarta w planie „Konstrukcji” powinna już dziś stanowić podwaliny, trwającego wciąż, procesu obrony demokracji przed zjawiskiem populistycznego autokratyzmu, który nas dotknął. Demokraci muszą pokazać obywatelom, że mają Plan na przyszłość i nie grozi Polsce chaos po zmianie władzy.

Rekonstrukcja

Nazwa została wzięta z okresu Rekonstrukcji w USA po wojnie secesyjnej, z powodu podobnej okoliczności jej przeprowadzania, a mianowicie na podstawie istniejącej już wcześniej konstytucji. Nasza też będzie trzymać nas – demokratów – w ryzach, aby proces nie stał się czystą „sprawiedliwością zwycięzców”. Przede wszystkim jednak, istnienie konstytucji pozwalało wprost stawiać zarzuty stanowym funkcjonariuszom publicznym dotyczące jej naruszenia poprzez dokonanie secesji. W naszych czasach, na podstawie analizy powyżej 40 transformacji demokratycznych z lat 1974-2010, da się sformułować 12 zasad uczciwej tranzycji. Do nich należą m. in. zasady: odpowiedzialności za złamanie przysięgi konstytucyjnej, etosu administracji publicznej, stosowania względem obwinionych prawa, które sami stanowili (katalog zasad w szerokim materiale). Oczywiście pozostaje do dyskusji kwestia przywrócenia szybkiego demokratycznego etosu takim organom jak: TK, SN czy KRS. A także powołania komisji prawdy i zadośćuczynienia, która ustali wszystkie naruszenia, ustali zadośćuczynienia i wyda rekomendacje. Co do zasady w komisji nie powinni dominować politycy lecz raczej przedstawiciele organizacji społeczeństwa obywatelskiego (dalej OSO).

Etap Konstrukcji

To dużo ważniejszy etap, ponieważ to właśnie z perspektywy wizji demokracji, w której chcielibyśmy żyć w przyszłości, powinny zapadać decyzje etapu poprzedniego (uwaga: oba powinny toczyć się równolegle). W imię lepszej demokracji, łatwiej ocenić wcześniejsze sprzeniewierzenia oraz zasługi. Dodatkowo perspektywa sytuacji założycielskiej pozwoli nam na nowo spojrzeć na sprawę klasycznego, monteskiuszowskiego, rozdziału władz. On dziś dobrze nie działa, jakby chciał Madison  wg. reguły: „ambicja przeciw ambicji”. Wiele popsuły partie polityczne, których Amerykanie, na początku swej drogi, nie znali. Zatem przyjdzie nam nie tylko wzmocnić trzecią władzę – sądowniczą, która w fake demokracjach jest regularnie gwałcona, ale także przemyśleć nowy, również tzw. wertykalny rozdział władz, czyli w poprzek każdej z władz podstawowych. W ten sposób będziemy mogli wykreować cztery reduty obronne demokracji: wyborczą, horyzontalną, administracją oraz obywatelską (o których za chwilę). Na koniec, powinniśmy pamiętać, że etap Konstrukcji należy zaczynać od dobrego przemyślenia przyczyn zaistniałego kryzysu demokracji. Dzięki takim gruntownym analizom Urugwajczykom w latach 1983-84 udało się zapoczątkować budowanie jednej z najlepszych demokracji w Ameryce Łacińskiej.

Przyczyny kryzysu

Ustalenie przyczyn kryzysu jest zasadniczym wkładem do procesu skierowanego na przyszłość – procesu „Konstrukcji”. Tak więc do przyczyn polskiego kryzysu konstytucyjnej demokracji w głównej mierze należały: osłabienie reputacji konstytucyjnej demokracji (zjawisko tzw. „krytycznych demokratów”- ok. 25% obywateli w 2015 r.), ogólny kryzys politycznej reprezentacji związany z właściwym reprezentowaniem przez partie interesów wyborców; począwszy od 1993 roku, także gwałtowne odejście od – co prawda chaotycznie praktykowanego – modelu demokracji konsensusu; konsekwentne osłabianie pozycji weto-aktorów mechanizmu checks and balances (osłabienie wet Senatu i prezydenta, dysproporcjonalna ordynacja wyborcza do Sejmu, słaba pozycja samorządu względem państwa, refundacja kosztów kampanii wyborczej wyłącznie dla partii parlamentarnych itd.); stopniowa, latami i w efekcie nadmierna koncentracja władzy (wzrost indeksu dominacji aż o 45%); coraz radykalniejsza społeczna polaryzacja, motywowana najbardziej zachowaniami elit politycznych. Wreszcie, zbyt częsta konstytucyjna delegacja do rąk ustawodawcy zwykłego kwestii niezwykle konstytucyjnie wrażliwych ( np. art. 187 ust. 4, art. 57 itd.). Mówiąc ogólnie, przez lata 90. XX wieku, trwał proces osłabiania lub nawet odinstalowywania części instytucji „włączających”. Wszystko to razem niestety wygląda jakbyśmy sami, z upływem czasu, zaczęli prosili się o kłopoty. Zbyt skoncentrowana władza to dla każdego autokraty wymarzona sytuacja do uzurpacji władzy.  

Reduty obrony demokracji

Wyborcza. Ta reduta jest jak dobrze ufortyfikowane wybrzeże, zdolne zepchnąć przeciwnika do morzą, zanim opanuje ląd. To tu mogą wylądować z desantem nieprzyjazne demokracji partie anty-systemowe. Będziemy musieli się zatem zdecydować czy na przyszłość bardziej otworzyć polską scenę polityczną na większy polityczny pluralizm i równowagę sił – wymuszającą rządy koalicyjne –  czy w imię stabilności rządów z zamiaru takiego zrezygnować. Jeśli zaś otwieramy, bo np. bezpieczniej, dla demokracji, jest wymuszać rządy koalicyjne niż jednopartyjne, to trzeba będzie:

● odejść od obecnej mocno dysproporcjonalnej ordynacji wyborczej. Dawno temu Konrad Mazowiecki sprowadził do Polski Krzyżaków, my w 1992 roku sprowadziliśmy d’Hondta. Choć nie tylko belgijski matematyk jest tu problemem, lecz także wielkość okręgów wyborczych;
● zreformować finansowanie partyjne, przynajmniej w kwestii refundacji kosztów kampanii, które przynależą się tylko wąskiemu gronu partii parlamentarnych i w ten sposób nie zachęcają do tworzenia nowych partii;
● wzmocnić PKW, która jest zaledwie administracją wyborczą, a nikt w Polsce nie raportuje stanu polityki wyborczej jako takiej, nie stawia rekomendacji itp. (gdzie indziej robią to np. sądy wyborcze);
● same mało reprezentatywne i wodzowskie partie wyborcze stały się problemem. Lojalność personalna niszczy lojalność wobec prawa itp.;
● poważną sprawą będzie regulacja kwestii delegalizacji ewentualnej partii anty-systemowej. Według obecnej doktryny PiS można by za taką uważać, jeszcze tuż przed 2015 rokiem. Przepis Konstytucji jest w tym względzie absolutnie anachroniczny (Art. 13 – przesłanki: nazizm, komunizm, rasizm, przemoc), już nie na nasze czasy.

Horyzontalna (checks and balances). Wzmocnienia wymagałyby: prawa opozycji (powoływanie komisji śledczych, dni opozycji w Sejmie itd.), pozycja Senatu (wybieranego czasowo oddzielnie, czyli np. razem z samorządami), inny rodzaj wyboru sędziów TK, zdecydowanie (na wzór niemiecki) wzmocnione  samorządy wojewódzkie w obliczu omnipotencji władzy państwowej.

Do systemu wprowadzona powinna być jako nowa: Rada Państwa i Prawa, która, po pierwsze, opiniowałaby (np. wzorem szwedzkiej Rady Praw) wstępnie wszystkie projekty ustaw, także pod względem ich konstytucyjności, po drugie więc, budowałaby równowagę dla Trybunału Konstytucyjnego, ponieważ, jako swego rodzaju „sygnalista”, informowałaby opinię publiczną o niekonstytucyjności projektu danego prawa (zanim TK by się nim zajął), a po trzecie, zobowiązana byłaby do przeprowadzania ogólnospołecznych deliberacji: naukowców, polityków i  samych obywateli, nad wszystkimi aspektami przyszłego społecznego rozwoju. Po czwarte, zajęłaby się profesjonalnie minimalizacją polskiej społecznej polaryzacji (o czym osobno).

Wreszcie trzeba się zabezpieczyć na przyszłość przed zjawiskami tzw. „abuzywnego konstytucjonalizmu” (niszczenia konstytucji i demokracji prawnymi środkami, de facto stwarzającego pozory legalności dla zamachu na demokrację). Tu znów nasz, z kolei, KK (art. 128) jest anachroniczny. Zdecydowanie trzeba go uzupełnić o współczesne sposoby „zamachów stanu”, nie zaś tylko te siłowe przeciw organom konstytucyjnym. Ten punkt wymagałby także rozstrzygnięcia kwestii zgody lub jej braku na „rewizję” konstytucji jako takiej (a nie tylko jej „zmiany”).

Administracyjna. Choć znany doktrynie, u nas byłby to raczej nowy rozdział władz. W tej reducie szłoby o wyraźne rozdzielenie tych, którzy prawo stanowią (polityków) od tych, którzy je stosują. Czyli profesjonalnych, a zarazem dość autonomicznych funkcjonariuszy publicznych: sędziów, prokuratorów, służbę cywilną. Otrzymaliby mocne uprawnienia „sygnalistów” (alarmistów) i prawną „ścieżkę niezgody” z przełożonymi. Otrzymywaliby także nagrody państwowe za etykę „sygnalisty”. Kiedyś najlepszym przykładem takiego profesjonalnego „głębokiego państwa” niepolitycznego był sekretarz stanu Schlessiger, który odebrał „przyciski nuklearne” mocno załamanemu Nixonowi.

Obywatelska: Jednak jednym z najważniejszych posunięć byłoby uznanie praw (i motywacji do działania) samych obywateli, nawet jeśli nie będą z nich korzystać, w trzech zasadniczych kategoriach obywatelskiej sprawczości:

● „masowej”: prawa wyborcze, referendum, wyraźne prawo oporu społecznego, prawa wet obywatelskich (w formie referendum przeciw niekonstytucyjnym ustawom albo orzeczeniom TK);
● „stowarzyszeniowej”: prawo oporu społecznego, konsultacji, wnioskowania o wysłuchania publiczne czy komisje śledcze itp.;
● jako obywateli uświadomionych: w wersji deliberatywnych paneli i konsultacji (poza rolą Rady Państwa i Prawa, propozycja drugich izb obywatelskich w polskich niektórych samorządach np. miast na prawach powiatu).

Wzmocnić sądy i sędziów

Czyli powinniśmy zrobić dokładnie odwrotnie niż PiS. Władza sądownicza wymaga kompletnie nowego spojrzenia, bo to przede wszystkim ona – brew temu co wmawiają nam dziś rządzący – powołana jest, aby bronić obywateli przed „tyranią większości” parlamentarnej i jej ewentualnym niekonstytucyjnym ustawodawstwem. To dlatego autokraci zawsze mówią o złej „sędziokracji”, pozbawionej, w przeciwieństwie do polityków, społecznej legitymacji. Taką niewątpliwie legitymację będzie trzeba sądom w przyszłości zapewnić i zbudować trwałe więzi sądów z obywatelami. Zdrowa „trzecia władza”, jak płaszczyzna, opiera się na trzech nogach. Po pierwsze, tej profesjonalnej, przy czym nie oznacza to tylko wiedzy prawniczej, lecz może przede wszystkim, po drugie, to, co doktryna określa mianem „sędziowskiej integralności”, a mianowicie: sędziowskiego charakteru osobistego – jako niezależnego, otwartego na argumenty oraz respektującego zasady itp.

Po trzecie jednak, w XXI wieku najbardziej atrakcyjne wydaje się progresywne (aktywizm sędziowski) podejście do „trzeciej władzy”. Idzie mianowicie o sędziowską odpowiedzialność i responsywność. Skoro nie powinni być odpowiedzialni przed politykami, a odpowiedzialność korporacyjna zawsze może szwankować, to powinni być odpowiedzialni i responsywni społecznie. Sędziowie zatem nie tylko powinni bronić praw obywateli, ale przede wszystkim być najważniejszym obrońcą społecznych emancypacji bardziej lub mniej marginalizowanych czy uciskanych wręcz mniejszości i środowisk. Demokracja włączająca i jej instytucje, o czym pisałem na wstępie, musi mieć swojego obrońcę. Sędziowie powinni być bardziej nastawieni na myślenie przyszłościowe, nie zaś – jak kiedyś się powszechnie uważało – być rzecznikami konserwatyzmu. Mogą stać się przecież istotnymi wentylami społecznych przemian. Muszą tylko umieć wsłuchiwać się w publiczne debaty. Nic zresztą nie stoi na przeszkodzie, aby sami w budynkach sądów organizowali „wysłuchania publiczne” w ważniejszych społecznie kwestiach zawisłych na ich wokandach. Takie nastawienie oczywiście będzie wymagało zmodyfikowanej znacząco sędziowskiej edukacji, nie tylko – jak dotąd – czysto prawniczej.

Tacy sędziowie sądów powszechnych powinni też w przyszłości przychodzić z „odsieczą” sądowi konstytucyjnemu, gdy ten orzeknie wątpliwie (np. po wyraźnym „sygnale” ze strony Rady PiP), i stosować Konstytucję bezpośrednio w sprawach indywidualnych.

Od podzielonej przeszłości, do wspólnej przyszłości

Oczywiście nasza polaryzacja jest dramatyczna, a politycznie podkręcana służy autokratycznej władzy. Pozbawia „plemiona” krytycznego myślenia. Na szczęście w Polsce nie ma raczej charakteru strukturalnego: etnicznego, rasowego itp. W tym kontekście znów musi się pojawić społeczno-profesjonalna „komisja prawdy”, tym razem o nas Polakach. Materia jest niezwykle drażliwa, stąd najlepiej zacząć po prostu od spisania naszych wspólnych i odległych poglądów na społeczną rzeczywistość. Po czym pracować na tych wspólnych (metoda buforowania), nad tym co nas – jako Polaków – łączy. Koniecznie nie ważyć racji, ale profesjonalnie deliberować. Może trzeba po prostu zacząć od wzajemnej wiedzy o nas samych. Może nawet spisać księgę „prawdy o Polakach”.

W Tunezji wyraźnie podzielonej na liberałów i konserwatywnych wyznawców islamu, podobny proces, w którym sam miałem okazję uczestniczyć, zaczął dawać efekty po 2012 roku. Prace, nie tyle nad pojednaniem, a tym bardziej nad czyimś „wybaczaniem” (to niemożliwe i kontrefektywne), co nad wzajemnym zrozumieniem siebie, rekonstrukcją naszych tożsamości, powinny dominować i to z dala od polityki. To rola dla naukowców i OSO. Zadaniem polityków powinno być tylko pootwieranie nam różnych możliwości (poprzez infrastrukturę) debaty. Brzmi marzycielsko? Niekoniecznie. To będzie racja stanu nowej Rzeczypospolitej. Dlatego w jej projekcie przewiduję miejsce dla nowej instytucji: Rady Państwa i Prawa, o której już tu pisałem. To ta nowa instytucja powinna także się zająć pracami nad zrozumieniem wzajemnym naszych tożsamości.

Na zakończenie: czy cała Konstytucja jest do wymiany?

W poruszonych aspektach ochrony w przyszłości polskiej demokracji i rozdziału władz, nie będzie konieczna jakaś całościowa zmiana naszego ustroju konstytucyjnego. Model semi-prezydencki, a dodatkowo – w przyjętej przez nas jego wersji, czyli działający w logice parlamentaryzmu – jest optymalny, ponieważ jest zdecydowanie bardziej anty-większościowy niż przykładowo system czysto parlamentarny i buduje zdecydowanie większy potencjał dla weto-aktorów systemu przeciw tzw. tyranii większości parlamentarnej, którą w Polsce zafundowaliśmy sobie po 2015 roku. Na jego bazie da się odzyskać utraconą moc bezpieczników demokracji do poziomu dzisiejszych Niemiec czy nawet Norwegii.

Model semiprezydencki może przestać dobrze działać tylko wtedy, gdy na horyzoncie polityki pojawia się anty-systemowa, anty-demokratyczna partia hegemoniczna (gdy wygrywa wybory na wszystkie urzędy), a wybory do obu izb parlamentu oraz na urząd prezydenta zbiegają się w czasie np. jednego roku (grozi raz na 15 lat).

Na przyszłość wystarczy zatem wyizolować poszczególne zagrożenia i wybiórczo: wzmocnić pozycję senatu, prezydenta oraz samorządu terytorialnego, jako weto-aktorów systemu, oraz rozprawić się wreszcie z nadciągającym widmem partii anty-systemowej i anty-demokratycznej.

W trakcie swoich rządów PiS naruszył i złamał dokładnie 36 przepisów Konstytucji (niektóre kilka razy). Niewątpliwie ułatwiły mu to, jak policzyłem, 32 artykuły, które rozmiękczają rygory zasady rozdziału władz na rzecz ich współdziałania (zgodnie zresztą z zapowiedzią Preambuły), w tym w 10. przepisach kosztem władzy sądowniczej. Aby kwestie te naprawić, trzeba by zmienić, mniej więcej, 42 konstytucyjne normy, co stanowi zaledwie 18% Konstytucji.

Nie zmienia to faktu, że reformę Konstytucji można poprowadzić pod symbolicznym hasłem nowej RP i uznania nowy, po wyborach, parlament za konstytuantę.

  • Prof. Bartłomiej Nowotarski – prawnik konstytucjonalista, politolog, nauczyciel akademicki, były wiceprezydent Wrocławia.

O autorze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Głosy w dyskusji

Wybory już za:

Dni
Godzin
Minut
Sekund

Znaczenie „partyjnego programu”

Wygrane kampanie PiSu w praktyce uruchamiały spontaniczne działania oddolne (by użyć ukochanego słowa z czasów „Solidarności”) nie tylko działaczy partyjnych, ale bardziej zaangażowanych wyborców PiSu. Program najwyraźniej do nich przemawiał i zostawiał miejsce na włączenie się w akcję za własną partią.

Czytaj »