W Polsce zwłaszcza każdy się na tym zna… To, co się stało, czyli lawinowe zwycięstwo* torysów [Partii Konserwatywnej – red.] widziane jest w kategoriach poważnych braków umysłowych w najlepszym wypadku oraz narodowego dramatu Brytyjczyków i kompletnej katastrofy kraju, w najgorszym
A miało być zupełnie inaczej. Po pierwszej pomyłce z referendum, miał przyjść premier Jeremy Corbyn i Brexit odwołać albo rozpisać nowe referendum, w którym większość zagłosowałaby przeciwko Brexitowi.
„To jest koniec Wielkiej Brytanii, będzie odtąd małym, nieliczącym się krajem na peryferiach Europy” – czytam komentarze na swoim profilu na Facebooku, gdzie po latach milczenia na temat Brexitu, pękłam i wyraziłam szczerą radość, że zamiast mieć za premiera antysemitę i wroga Zachodu, przyjaciela Hamasu i Bashira Assada, polityka, który zaledwie rok temu wskazywał na Wenezuelę, jako przykład do naśladowania, będę miała „islamofoba” Borisa Johnsona. I zaraz ktoś przypomina sobie, że Boris porównał muzułmanki do skrzynek na listy.
Nikt nie zna lub nie pamięta ani jego słów ani kontekstu, w którym padło to „porównanie”. A powiedział tak: Nie jestem za tym by (jak w Danii) zakazywać noszenia burek, zakrywających całą twarz, chociaż za idiotyzm uważam, że ktoś chce wyglądać jak skrzynka na listy. Powiedział to w felietonie, ale „zgorszenie” było tak ogromne, że zaraz musiał przeprosić.
Najbardziej urażone były siostry moje – feministki, które zapomniały na ten jeden moment, co mówimy sobie nawzajem o opresji wobec kobiet w niektórych krajach muzułmańskich i burki uważamy za opresyjne. Gdyby Johnson skrytykował nierzadkie w Wlk. Brytanii przypadki „honorowych zabójstw” w społeczności pakistańskiej, też można by go oskarżyć o islamofobię… Podobnie jak burki, zabijanie „niewiernych żon” nie jest nakazem religijnym, lecz zwyczajem i nie we wszystkich krajach islamu. Jednak kto ma rozum postępowy, stara się to zamilczeć.
Corbyn, w odróżnieniu od przywódcy torysów, nie przeprasza, bo słowa „sorry” nie ma w jego słowniku. Nie wyrzuca także z partii za jawnie antysemickie ekscesy w mowie i piśmie. Kiedyś zawieszono w członkostwie Partii Pracy [laburzyści – red.] innego polityka, Kena Livingstona, byłego burmistrza Londynu (w latach 2000-2008), za dużo mniejsze przewinienie w antysemickim dyskursie. Jakież to były niewinne czasy za Kinnocka i Blaira! Dziś nikt by takiego Livingstona nie zauważył, utonąłby w chórze corbynistów, radośnie poszukujących Żydów wśród osób publicznych, zarzucających im, że jako Żydzi nie mogą być obiektywni i niech pokażą swoje majątki. Od trzech lat parlamentarna Partia Pracy wyrywa sobie włosy z głowy nie wiedząc co począć z Corbynem, bo wielu szeregowym członkom Partii Pracy Corbyn się podoba i nie widzą z nim żadnego problemu.
Skąd zatem nieprzyjemne zaskoczenie w Polsce, że zamiast „postępowego” Corbyna wygrał „prawicowy populista” Boris Johnson? Co się stało, że nikt się tego nie spodziewał? Niedoinformowanie się stało, ot co.
Jestem skazana na czytanie niemal wyłącznie Gazety Wyborczej i w niej wątek systemowego już niestety antysemityzmu Labour Party, nigdy nie został poruszony. Londyński korespondent najwyraźniej uznał, że jest to temat zastępczy. Najważniejszy jest Brexit. I jeszcze jak na Brexicie wyjdą Polacy. Ale, o dziwo, stawką w tych wyborach nie był ani Brexit, ani jego „odwołanie”, ani rozpisanie nowego referendum z pogwałceniem niepisanej brytyjskiej konstytucji. Stawką najważniejszą była przyzwoitość w naszym życiu społecznym i politycznym. Pisały o tym gazety zarówno o lewicowym profilu, jak Guardian, jak i konserwatywnym, jak Daily Telegraph. Wypowiadały się o tym osobistości życia publicznego, jak znani pisarze (Frederick Forsyth) aktorzy i aktorki (Joanna Lumley czy Maureen Lipman – labourzystka do szpiku kości) , wzywając by nie głosować na tę partię, także wysocy dostojnicy życia religijnego, jak główny rabin oraz arcybiskup Canterbury, także niektóre organizacje muzułmańskie… Wszyscy oni wyrażali niedowierzanie, w jak ślepy zaułek poprowadził Corbyn swoją partię, wszyscy ostrzegali. Chodzi bowiem najbardziej o przyzwoitość. O pytanie jakiego kraju chcemy dla siebie i dla naszych dzieci.
Brytyjska demokracja kształtowała się przez 800 lat i ciągle ewoluuje i Brytyjczycy są nieprzyzwoicie przywiązani do swego porządku konstytucyjnego. Myślą, słusznie czy nie, że ich, a nie unijne prawa są jak dotąd najlepsze na świecie. I że Unia jest dobra dla państw stawiających pierwsze kroki na drodze demokracji, ale nie dla starych wyjadaczy chleba, kraju, gdzie głowa państwa nie ma prawa wejść do Izby Gmin, bo tak gminy postanowiły czterysta lat temu. Od wielu dziesięcioleci wzywali Unię do reform, ale Unia nie chciała tego słyszeć aż do momentu, gdy spadł jej na głowę Brexit jak tona kamieni. Wtedy się trochę zreflektowała, że za Brexitem pójdą inne exity. I wszystko rypnie. Więc myślę, że na Brexicie najlepiej wyjdzie Unia Europejska. Zreformuje się, udemokratyzuje. Nie ma to jak bat nad głową i przemocowe wdrażanie demokracji.
Helena Szmuness
fot. Pixabay
- Partia Pracy pod wodzą Jeremy’ego Corbyna uzyskała w tych wyborach wynik najgorszy od 1935 r. – przyp. red.
1 thought on “Dlaczego Brytyjczycy tak niesłusznie zagłosowali w ostatnich wyborach”
Zauwazmy, ze 53 proc. brytyjczykow bylo przeciw Torysom i brexitowi. O zwyciestwie tych pierwszych zadecydowala wiekszosciowa ordynacja wyborcza, jak rowniez niezdolnosc opozycji do skonsolidowania sie w tej wyjatkowej sytyacji i wystawienia w kazdym z 650 okregow jednego kandydata. Wynik brytyjski pokazuje, jak dobrze sie stalo, ze w naszych wyborach do Senatu opcja rozrabiakow w rodzaju Pawla Kasprzaka i Adama Mazguly (ktorych skadinad szanuje) przegrala z kretesem.