Wczorajszej nocy na Podlasiu było – 8 stopni. Do pinezki i prośby o ratunek nieletniego cudzoziemca bez kontaktu rusza po północy grupa aktywistów. W drodze zostali zatrzymani przez osoby w polskich mundurach i pod bronią
Ci odbezpieczają karabiny i celując do nich zabierają im rzeczy: plecaki z ubraniami, z jedzeniem (!), sprzęt medyczny, w tym: przenośny defibrylator. To rzeczy ze specjalnej zbiórki, którą założył dla działań na granicy Jurek Owsiak.
Grupa wzywa pomoc. „Normalnie mundurowi nas okradli, czaisz?” – pisze aktywistka o dziennikarza Krzysztofa Boczka. Osoby w mundurach zabierają więc wszystkim telefony (by nie można było zidentyfikować ich na zdjęciach). Gdy na miejsce docierają dziennikarze – zabierają telefony także i im. Jest ich dwa razy więcej niż aktywistów. Gdy na miejsce dociera policja – przekazują policjantom aparaty telefoniczne i znikają z resztą łupu.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Dość!
Policjanci nic nie wiedzą. Nikogo nie legitymują. Nie stawiają nikomu zarzutów. Ot, zwykła sytuacja na pograniczu zony, gdzie przecież #MuremZaMundurem i rysujemy laurki.
Ocalenie pisze, że plecaki odnalazły się w budynku Straży Granicznej. Ktoś je przyniósł? A może napadli na nich właśnie strażnicy? WOTowcy? Kolędnicy? Grupy rekonstrukcyjne?
Ocalenie pisze, że zanim zabrano im telefony – to do chorego, 18-letniego Syryjczyka zdążyli wezwać inną grupę, a ta zdołała go odnaleźć. Był w bardzo, bardzo złym stanie. Wezwana karetka zawiozła go wprost do szpitala.
Nie mówcie, że sytuację trzeba widzieć wielowymiarowo i że to wojna hybrydowa i że wykonują rozkazy.
br>
Ps. Chorego Syryjczyka, w II stadium hipotermii i z problemami z nerkami o godzinie 3 przyjęto do szpitala w Siemiatyczach. O godzinie 7 Straż Graniczna wywiozła chłopaka na granicę polsko-białoruską. Informacja została potwierdzona przez SG w Mielniku.