W Zaporożu, moim mieście rodzinnym, jest dzielnica, którą miejscowi nazywają „Kałantyriwka” — od słowa карантин, (karantyn – ukr.), czyli kwarantanna
W XIX wieku i do początku wieku XX było to przedmieście, dokąd wysyłano przyjezdnych i kupców z Krymu. Wówczas takie choroby jak cholera, dżuma, dur brzuszny i inne, dzięki kontaktom handlowym migrowały z południa, z Turcji. Imperium rosyjskie próbowało stawić im barierę.
Na kwarantannie w Kałantyriwce ludzie musieli przebywać około dwóch tygodni.
Nie ma wiarygodnych źródeł, na ile to było skuteczne — epidemie jednak szybko rozprzestrzeniały się po Imperium Rosyjskim: korupcja robiła swoje, handlować trzeba, więc nie wykluczam, że za jakąś sumę kwarantannę dało się uniknąć.
Na mapie Zaporoża Kałantyriwka wciąż jest widoczna. Kiedy miasto się rozbudowało, w „kwarantannowej” dzielnicy zamieszkali najubożsi, w dodatku mocno nielubiani przez władzę sowiecką – Tatarzy Krymscy i Romowie. Nie mieli szansy na normalną edukację czy opiekę, pozbawieni jakiejkolwiek możliwości normalnej pracy, byli pozostawieni sami sobie. Przez wiele lat państwo po prostu omijało ten skrawek ziemi.
Do dziś, po ponad 100 latach od zniesienia kwarantanny, położona bardzo blisko centrum miasta Kałantyriwka wygląda jak na przedstawionych zdjęciach.
Ta historyjka to przykład, jak drastyczne są skutki wyjścia z kwarantanny, gdy państwo troszczy się nie o swoich obywateli, tylko o selfie w maseczce albo ostentacyjnie bez niej.