Faszyzm i jego widma

A jednak były to państwa faszystowskie.

Wiktor Woroszylski

Czy to faszyzm?

Faszyzm przez wiele powojennych lat był tematem historycznym. Tymczasem – jeżeli prawidłowo zdefiniujemy i dobrze zrozumiemy to zjawisko – okaże się, że brunatny Lewiatan znowu stał się największym zagrożeniem dla współczesnej liberalnej cywilizacji. Wydawało się, że problem faszyzmu zakończył się w drastycznych scenach – gdy zwłoki Mussoliniego zawisły na haku w Mediolanie, gdy ruskie czołgi wyzwoliły Oświęcim i główny animator tego ruchu zażył cyjanek, a jego ciało spłonęło na trawniku przed bunkrem w śródmieściu Berlina. Okazuje się, że ta bestia odżyła, powróciła i jest już wśród nas – w nowym przebraniu, i nie tylko jako mempleks, narracja, ideologia, ale także jako obowiązujący system sprawowania władzy w wielu krajach.

Jeżeli ktoś sądzi, że Chiny i Rosja mają jeszcze coś wspólnego z komunizmem, powinien zresetować swoje poglądy. Obydwa te państwa przepoczwarzyły się niepostrzeżenie w państwa faszystowskie, wobec których wolny świat prowadzi znaną z lat trzydziestych politykę appeasementu. Brunatną linię przekroczyła postkomunistyczna Polska. Słowo „faszyzm” ożyło w polskim dyskursie i używane jest coraz częściej do opisu aktualnej polityki.

Dyskusja dopiero się rozpoczęła i zdania są podzielone. Pojawienie się tego problemu jest zaskoczeniem dla wszystkich. Być może dlatego brak jest systemowych wyjaśnień. Przeważnie „faszyzm” pojawia się w kontekście działalności małych ugrupowań, które nawiązują do przedwojennych ruchów nacjonalistycznych i faszystowskich, zasilanych przez młodych mężczyzn, poszukujących tożsamości w świecie, który ich nie potrzebuje i nie szanuje.

To w tym kontekście – w związku z atakami białostockich osiłków na Marsz Równości –  pisze o faszyzmie Jacek Żakowski w „Gazecie Wyborczej”. Autor twierdzi, że to nie byli faszyści, bo bycie faszystą wymaga jakoby pewnego wysiłku intelektualnego. Ale faszyzm to system, w którym funkcjonuje wiele części składowych, a nie tylko intelektualiści. W każdym systemie faszystowskim funkcjonują – jako istotne elementy – grupy społeczne uprawiające kult siły i preferujące rozwiązywanie problemów przy użyciu pięści lub pałki. To jest sól faszystowskiej ziemi. Szeregi faszystów zasilają też radni, którzy tworzą w wielu miejscowościach strefy „no go” dla osób LGBT.

Pogłębioną wizję źródeł faszyzmu zarysował profesor Andrzej Leder. Wynika z niej, że zwolennicy faszyzmu raczej rzadko zdają sobie sprawę, skąd w ich głowach zagnieździł się nacjonalizm i nienawiść do innych. W wykładzie „Faszyzm – skąd to się bierze?”,  wygłoszonym w grudnia 2018 roku w siedzibie Obywateli RP, idzie nieco dalej niż Żakowski i uznaje, że istnieje według niego zjawisko polskiego faszyzmu, ale raczej sprowadza się ono do grup  społecznych, które nienawidzą innych grup. Na pytanie: czy mamy już do czynienia z państwem faszystowskim w Polsce, Profesor odpowiada: jeszcze nie. (Zobacz TUTAJ).

Leder stwierdza, że „w każdym społeczeństwie istnieje hierarchia”,  następnie sprowadza genezę faszyzmu do niezadowolenia dużych grup, wynikającego z ich niskiej pozycji w hierarchiach społecznych. Hierarchie te są bowiem konstruowane na różnych zasadach, często niesprawiedliwych, nieakceptowalnych przez duże grupy ludności i stąd bunty oraz rewolucyjne przesunięcia hierarchii. To te niezadowolone grupy, czepiając się nacjonalizmu, tworzą społeczne zaplecze faszyzmu. Propaganda partyjna łatwo przechwytuje ich umysły, gdyż w ideologii faszystowskiej odnajdują namiastkę sensu: przemieszczają się w hierarchii, zdobywając kapitał symboliczny w formie tożsamości narodowej. Z pomocą propagandy poprawiają swój status we własnych oczach. Nacjonalizmu nie wymaga wysiłku intelektualnego, a daje człowiekowi proste poczucie sensu, znaczenia, zadowolenie psychiczne, komunikację z większą całością, oraz atawistyczną rozkosz z poniżenia innych – obcych.

Ostatecznie jednak L. przyznaje, że nie ma w Polsce państwa faszystowskiego. Jest to jednak teza budząca wątpliwości, gdyż nie jest rozszerzona o analizą czynników ustrojowych. Podobny błąd popełnia profesor Sadurski, sprowadzając faszyzm polski tylko do sfery dyskursu. „Radykalna, faszystowska narracja wpełzła w Polsce do centrum” – pisze – „Nie chowa się już na wstydliwych obrzeżach publicznego dyskursu – tam, gdzie jej miejsce – ale dumnie rozpycha się w mainstreamie (…)”. I jednocześnie profesor wyraźnie zaznacza: „I nie, nie sugeruję, że Polska staje się państwem faszystowskim. To nadal państwo hybrydowe, z elementami zarówno demokracji, jak i autokratyzmu. Ale odróżnić należy faszystowski ustrój i praktykę państwową – z masowymi represjami, eksterminacją, podbojami – od faszystowskiego dyskursu”.

Inaczej postrzega problem profesor Roman Kuźniar. W wywiadzie w TOK FM w styczniu 2017 roku stwierdza, że „kaczyzm to jest odmiana faszyzmu”. Według Profesora Polacy popełniają błąd sprowadzając faszyzm do nazizmu – jednej z jego najbardziej zbrodniczych form. Na podobne uproszczenie wskazuje historyk Roger Eatwell: „Większości ludzi słowo „faszyzm” kojarzy się z nihilistyczną przemocą, wojną i „zmierzchem bogów”. (…) to świat germańskich mundurów i dyscypliny, uległości i sadomasochizmu, a nie miłości”. Tymczasem nazizm jest tylko jedną z wersji tego systemu. Umberto Eco tak to określił: “Faszystowska gra może być odgrywana w różnych formach, ale nazwa gry pozostaje taka sama”.

Nie szukajmy więc obozów i więźniów politycznych jako oznak faszyzmu. Zwróćmy uwagę na to kto i jak stanowi w Polsce prawo, jak niszczy się ludzi w mediach partyjnych czy w Ministerstwie Sprawiedliwości, jak kłamie telewizja, zwróćmy uwagę na nacjonalizm i ksenofobię, ataki motłochu, państwa i kościoła na mniejszości seksualne lub uchodźców.

Jeżeli potraktujemy faszyzm jako blok zdarzeń w czasoprzestrzeni, to widać, że pierwsza faza państwa faszystowskiego nie jest groźna, a często przyciągająca zwiększonymi nakładami na opiekę społeczną. Pierwsze lata panowania nazistów w Niemczech były gloryfikowane przez wielu współczesnych, bo na przykład spadała przestępczość, bezrobocie, znikali nędzarze z ulic niemieckich miast, budowano autostrady. Faszyzm, który ma na myśli Sadurski, czyli jego dojrzała forma, nie pojawia się nagle z dnia na dzień.

Faszyzm – cechy

Gdy Mussolini i jego towarzysze spotkali się w 1919 roku w Mediolanie, aby naprawiać Włochy, jeszcze nie wiedzieli dobrze, czym będzie faszyzm. Łączył ich tylko młody wiek, nacjonalizm i kult siły. Ich pierwszy program zawierał patchwork postulatów: wybór Zgromadzenia Narodowego, które dokona radykalnej reformy państwa; udział pracowników w zarządzaniu przedsiębiorstwami; ubezpieczenia społeczne dla wszystkich; opodatkowanie kapitału; świeckie szkolnictwo i konfiskata majątków kościelnych. Tworzenie dyktatury faszystowskiej trwało około 7 lat. Faszyzm nie ujawnia wszystkich swoich cech od razu pierwszego dnia.

Nie ma też jednej prawnej definicji faszyzmu. To worek różnych cech systemu sprawowania władzy, wyabstrahowany z przykładów historycznych. Mamy do czynienia z nieostrym pojęciem. Nic więc dziwnego, że jedni uznają, że w Polsce zapanował system faszystowski,  a inni nie. W zależności od przyjętych definicji, każdy może mieć rację.

Aby uzyskać prawdziwy obraz rzeczywistości, profesor Sadurski w artykule „Polski faszyzm. Białystok to był sygnał alarmowy” proponuje zabieg heurystyczny, polegający na połączeniu istotnych, ale rozproszonych faktów jako punktów na mapie polskiej polityki. Każdy z tych punktów potraktowany oddzielnie niewiele mówi. Dopiero ich połączenie linią ukazuje prawdziwy obraz. Metoda jest owocna, ale profesor niestety sam dostrzega tylko niektóre punkty.

Należy więc uzupełnić rysunek profesora Sadurskiego o następujące fakty polityczne i  ustrojowe, które zdarzyły się w Polsce: likwidacja trójpodziału władzy, proces stanowienia prawa oddany kilkunastu oligarchom partyjnym z decydującym głosem przewodniczącego Partii (pozakonstytucyjny ośrodek władzy),  przejęcie mediów publicznych i zastraszanie mediów prywatnych, wpływanie na postawy obywateli za pomocą kłamliwej propagandy partyjnej, zniszczenie Trybunału  Konstytucyjnego, ograniczanie niezależności władzy sądowniczej (niezależność w procesach „politycznych” jest możliwa, ale zależy już tylko od odwagi sędziów, a nie od systemu), szerzenie nacjonalizmu i wrogości do osób niepasujących do narodowo-katolickiej sztancy,  inwigilacja obywateli wyjęta spod realnej kontroli sądowej, ignorowanie wyroków sądowych, pełne podporządkowanie prokuratury i policji rządzącym oligarchom partyjnym, wykorzystywanie aktywów spółek państwowych do celów Partii, szykanowanie demonstrantów z opozycji pozaparlamentarnej i w ogóle środowisk uznanych za wrogie władzy, zwolnienie z pracy kilkunastu tysięcy ludzi ze względów politycznych, aby zrobili miejsce dla zwolenników Partii, wykorzystywanie aparatu państwa do szkalowania, szantażowania i niszczenia przeciwników politycznych.

Historycy i politolodzy wymieniają wiele cech istniejących dotychczas państw faszystowskich, które pasują do polskiego schematu: istnienie przywódcy lub grupy oligarchów, którzy przejmują procesy stanowienia prawa, a ich  decyzje zastępują normy prawne (decyzjonizm); rozczarowanie i zawiść dużych grup, wynikające z niskiej pozycji w hierarchii społecznej i związane z tym  pragnienie odwetu; kult siły i skutecznego działania, nacjonalizm, ucieczka od wolności, antyliberalizm i ataki na mniejszości, pogarda dla elit i otwartej dyskusji, ingerencja państwa w życie prywatne, naukę, kulturę i gospodarkę, odrzucenie trójpodziału władzy, kontrola mediów, czyli czwartej władzy i zastąpienie przekazów informacyjnych propagandą i demagogią. Jest to mieszanka czynników ustrojowych, politycznych, mentalnych i społecznych. Chociaż nie wszystkie muszą być spełnione, aby uznać system za faszystowski, to sytuacja w Polsce dobrze mu odpowiada.

Podobną listę cech faszyzmu ogłosił Umerto Eco w ramach wykładu na Uniwersytecie Columbia w 1994 roku. Eco krąży blisko jądra, i chociaż problem jest nieco literacko przegadany, warto przeczytać go w formie eseju  „Ur-Fascism” opublikowanym w New York Review of Books, 1995.

Najważniejszą, kluczową cechą faszyzmu jest panowanie państwa partyjnego nad jednostką. Przejawia się to w dążeniu do zjednoczenie społeczeństwa w jeden organizm z państwem, kierowanym przez jedną partię, którego celem jest dominacja nad otoczeniem. Francuski pisarz Ferdinand Celine stwierdził, że popierał faszyzm, gdyż jednoczył on obywateli i dawał poczucie wspólnoty. To obsesja jedności, a więc karanie odchyleń. Wizję tego typu kultury tak opisywał Benito Mussolini w książce „Doktryna faszyzmu” (Lwów, 1935) – „Dlatego dla faszysty wszystko mieści się w państwie, i poza państwem nie istnieje nic ludzkiego, ani duchowego, ani tembardziej nie posiada jakiejkolwiek wartości. W takiem pojęciu faszyzm jest totalitarny, a państwo faszystowskie, jako synteza i zjednoczenie wszelkich wartości, daje sens właściwy całemu życiu narodu, rozwija je i potęguje”.

W liberalnej demokracji jest dokładnie odwrotnie: to jednostka i jej godność jest miarą politycznych wszechrzeczy. Dopiero, gdy człowiek sam sobie nie radzi wkracza najpierw samorząd i organizacje pozarządowe, a potem państwo, aby mu pomóc. Państwo jest organizacją pomocniczą. I niczym więcej.

Partia jako mafia

Prostą i zrozumiałą koncepcję faszyzmu proponuje Jason Stanley z Yale University. Jest to według niego taktyka sprawowania władzy przez mafie polityczne, oparta na lojalności i sile, nastawiająca przeciwko sobie duże grupy społeczne. Ruchy faszystowskie to po prostu gangsterzy działający w polityce. Mafia to grupa, która nie respektuje rządów prawa. Jawnie lub w ukryciu. Jason Stanley także uznaje, że nad Wisłą mamy już faszyzm: „Władza w Polsce, przejęta przez teokratyczną i faszystowską partię Prawo i Sprawiedliwość, stosuje strategię rozsiewania strachu przed nieistniejącymi komunistami”. Wrogów jest już więcej: imigranci, LGBT, Niemcy.

Pozycja Kaczyńskiego w państwie polskim przypomina ewidentnie sytuację bossa mafijnego. Oficjalny stan prawny: poseł. Stan faktyczny: wódz, naczelnik – w każdym razie pozakonstytucyjny organ władzy najwyższej.

Główny problem tkwi tu w mechanizmach demokracji przedstawicielskiej i w systemie reprezentacji: obywatele wprawdzie wybierają swoich przedstawicieli, którzy po wyborach już jako parlamentarzyści stają się niezależni, ale z akceptowaną fikcją prawną: domniemanie, że nadal reprezentują wyborców. Wszystkich wyborców. To jest najsłabsze ogniwo demokracji przedstawicielskich na całym świecie. Jeżeli do władzy dochodzi partia demokratyczna, z liberalną kulturą polityczną, problem ten nie jest wielkim nieszczęściem. Rodzi się wprawdzie oligarchia partyjna – podporządkowana szefowi partii, a nie wyborcom, ale ich władza jest stale ograniczana przez inne instytucje demokracji i kulturę polityczną społeczeństwa. 

Prawdziwe nieszczęście pojawia się, gdy – tak jak w Polsce – wybory wygrywa partia wodzowska. Demokracja przedstawicielska niemal automatycznie przeistacza się w jedną z odmian autorytaryzmu. Parlamentarzyści podporządkowują się szefowi partii, który realnie decyduje o ich losie. Obalenie konstytucji odbywa się bez formalnej zmiany. Zmiana ustroju dokonuje się w białych rękawiczkach. Powstaje równoległy pozakonstytucyjny, a więc nielegalny czyli mafijny system sprawowania władzy jak nazywa to Jason Stanley.

Polski system demokracji przedstawicielskiej ma też inne dziury. Przede wszystkim mamy do czynienia z dwójpodziałem, a nie trójpodział władzy – szef partii większościowej skupia w swoim ręku władzę ustawodawczą i wykonawczą. Prezes nie musi pełnić żadnych funkcji, aby kierować państwem. Jeżeli do tego prezydent jest powiązany z tą większością, to check and balance zostaje niemal całkowicie wyłączony. Dyktatura formalna i faszyzm podane na tacy. Proces stanowienia prawa przejęty zostaje przez grupę decydentów partyjnych i szefa partii. Pozostaje przejąć media publiczne, co przy wykorzystaniu sprzedajnych dziennikarzy jest wyjątkowo łatwym zadaniem, zastraszać media prywatne, a następne podbić sądy – co jak widać w Polsce nie jest już takie łatwe jak w Turcji ze względu na Traktaty unijne, opór sędziów i działania opozycji ulicznej.

PiS jest więc organizacją typu mafijnego: partia wodzowska, ale także powiązany z kościołem konglomerat towarzysko-biznesowy, którego bossowie zarządzają  nieruchomościami, spółkami, klubami, fundacjami i mediami. Dysponują większością posłów w parlamencie. Prawdopodobnie ściągają haracze od państwowych spółek, na swoje cele. Ten polityczny syndykat daje też pracę tysiącom członków Partii i jej zwolennikom. Organizacja tego typu wykracza poza definicję partii politycznej. Z pobieżnych informacji mediowych wynika też, że proces stanowienia prawa w Polsce został poddany kontroli Jarosława Kaczyńskiego. Pierwsze ruchy mafii partyjnych typu faszystowskiego skupiają się na opanowaniu wojska, policji, prokuratury i wyłączaniu bezpieczników prawnych takich jak Trybunał Konstytucyjny. Prawo, w tym Konstytucję, można zmienić nie tylko poprzez formalne uchylenie przepisów, ale także poprzez praktykę: nie stosowanie ich.  Tak zrobił też PiS. Faszyzm zawsze był formą takiej właśnie partiokracji.

Jak w każdej tego typu działalności pojawiają się też – niejasne i rzadko możliwe do wyjaśnienia – zdarzenia o charakterze kryminalnym. Usiłowanie zabójstwa urzędnika KNF kijem baseballowym, gdyż chciał rzetelnie zbadać aferę SKOK-ów, prawdopodobne wyłudzenia faktury Kaczyńskiego w związku z działalnością spółki Srebrna, tajemnicza śmierć Dawida Kosteckiego – świadka afery podkarpackiej, organizowana prawdopodobnie przez ludzi powiązanych z PiS i dotąd niewyjaśniona afera podsłuchowa, która doprowadziła do przejęcia władzy przez tą partię, szantaż i żądanie przejęcia prywatnego banku za złotówkę. To tylko niektóre sprawy, znane części opinii publicznej.

Po dodaniu tych punktów do mapy profesora Sadurskiego, wyłania mi się wyraźny zarys państwa faszystowskiego, co potwierdza tezę profesora Kuźniara. O mafijnym charakterze partii sprawującej władzę w państwie polskim świadczy też szereg dowodów opisanych w „Raporcie Gęgaczy” i lista kłamstw partii i państwa przytoczonych w artykule Krzysztofa Łozińskiego „Nagłe olśnienie?”.

Faszyzm, jak każdy dynamiczny system, ma swoje fazy rozwojowe – w Polsce ten system już jest. Można tylko dyskutować, czy określać go jako stadium wczesne, embrionalne, czy formalne. Można go jeszcze pokonać bez wielkich strat. Sami twórcy mogą się jeszcze wycofać, stając przed sądem. Jeszcze nie grożą im duże kary.

Hongkong, Warszawa – wspólna sprawa

Badając zjawisko faszyzmu bierzemy zwykle pod uwagę tylko jeden punkt odniesienia: historię. Historia pozwala nam jednak tylko zrozumieć współczesność, ale nie jest już groźna.  Zajmijmy się więc tym ustrojem nie ze względu na historię, ale ze względu na przyszłość. Historia faszyzmu jest ciekawa, ale system ten ma przed sobą ponurą przyszłość.

Zarysy faszystowskiej przyszłości możemy obejrzeć sobie w Chinach. Gospodarka chińska oparta jest na wolnej konkurencji i prywatnej własności środków produkcji przy silnym interwencjonizmie państwa (cecha typowa dla faszyzmu). Nie ma to więc już nic wspólnego z ideologią komunistyczną. Ale nadal panuje tam jedna wszechobecna i wszechwładna partia. Brak trójpodziału władzy, brak rządów prawa. Tak właśnie wygląda system faszystowski.

Ale przede wszystkim Pekin stosuje najnowszą technologię do gromadzenia i przetwarzania informacji o obywatelach. Wystarczy przyjrzeć się ich systemom informatycznym, aby zobaczyć proroctwa Orwella w życiu. Władze uruchomiły nowoczesną gigantyczną platformę big data połączoną z rozproszonymi punktami zbierania danych, która skutecznie śledzi i nadzoruje obywateli. Chiński Brat wie, kto co kupuje, z kim i o czym rozmawia przez telefon, kiedy chodzi do meczetu lub do kościoła, zna karty leczenia i jakie kto lekarstwa zażywa. Obserwuje zużycie energii. Gdy podejrzany wyłącza nagle komórkę, natychmiast powiadamia o tym najbliższego agenta, aby przejął kontrolę off-line. Wszystkie tego typu informacje są kolekcjonowane i przypisywane do centralnej karty identyfikacyjnej.

Władze instalują w wielu miejscowościach, szczególnie w Ujgurii, niewidoczne bramki kontrolne, które nieświadomi obywatele mijają, a chiński matrix wysysa z ich telefonów komórkowych i urządzeń elektronicznych wszelkie informacje. Serwery obsługujące big data i sztuczną inteligencję kolekcjonują i klasyfikują wszelkie dane osobiste. Na drzwiach mieszkań umieszczone są naklejki z kodem QR, umożliwiając sztucznej inteligencji na szybką identyfikację właścicieli i ich otoczenia. Wszechobecne są kamery połączone z zaawansowanym oprogramowaniem do automatycznego rozpoznawania twarzy i odczytu tablic rejestracyjnych. Państwowe serwery kolekcjonują dane biometryczne ludności Chin, w tym próbki głosu, pisma, DNA i skany siatkówki oka. Platforma automatycznie wskazuje podejrzanych, proponuje ich pogłębioną inwigilację lub osadzenie w ośrodku resocjalizacji.

Osoby nie posiadające zaufania systemu mogą nie być wpuszczone do autobusu lub zatrzymane przy wjeździe do miejscowości. Przygotowywany jest na tej bazie system przyznawania obywatelom punktów, aby sterować zachowaniami na masową skalę. Zaawansowana wersja systemu testowana jest w prowincji Sinkiang, zamieszkałej w większości przez Ujgurów, wyznawców islamu. Pełna wersja systemu ma ruszyć w 2020 roku. W Chinach nie ma opozycji i nie funkcjonuje niezależny system sądownictwa, a więc obywatele są tylko informowani o niektórych elementach systemu i muszą się biernie poddawać systemowi totalnej kontroli.

Nie poddaje się Hongkong. Warto śledzić protesty w tej oazie demokracji, bo to chyba pierwszy duży poligon doświadczalny walki niepokornych obywatelami z cyfrowym Lewiatanem. Obywatele Hongkongu masowo wycinają piłami latarnie uliczne, na których zainstalowane są systemy inwigilacji. Twarze ukrywają w maskach antysmogowych i pod parasolami, na dłonie zakładają rękawiczki, aby nie zostawiać śladów linii papilarnych. Do unieszkodliwiania urządzeń inwigilacyjnych używają też ręcznych laserów. Protestujący wyszukują dane osobiste policjantów, którzy zaczęli występować bez oznakowania, publikując je w sieci wraz z adresami zamieszkania i danymi rodzin, w tym dzieci. Trwa regularna walka z armią chińskich trolli w mediach społecznościowych. Doświadczenia Hongkongu pokazują jakie zmagania czekają polskie społeczeństwo obywatelskie po wygranych przez PiS wyborach, gdy z „jaja węża” wylęgnie się jego właściwa forma.

Polski system wygląda przy tym jak faszyzm paździerzowy, ale to tylko pozory. Inwigilacja obywateli przez polskie służby odbywa się poza realną kontrolą. Zgodnie z wprowadzoną przez PiS ustawą inwigilacja odbywa się bez uprzedniej zgody sądu, a kontrola jest kpiną z paktów praw człowieka i obywatela: służby co pół roku przekazują sądowi po fakcie zbiorczą górę danych, których nikt nie jest w stanie skutecznie sprawdzić (i po co, skoro człowiek został już prześwietlony). Narusza to wprawdzie normy praw człowieka i obywatela, ale jak by powiedział pisowiec Ryszard Terlecki – wyborców to mało obchodzi.

Z kolei z nieoficjalnych doniesień dziennikarzy TVN wynika, że polski aparat represji poszedł znacznie dalej: dysponuje już systemem Pegasus, dla którego każdy obywatel jest przezroczysty. Program stworzony został przez firmę NSO prawdopodobnie dla izraelskiego Mosadu. Funkcjonowanie tego programu potwierdzili informatycy z Citizen Lab, kanadyjskiej organizacji afiliowanej na Uniwersytecie Toronto, która specjalizuje się w odkrywaniu tajnych technologii cyfrowych stosowanych do szpiegowania społeczeństwa obywatelskiego. Niewielki kod, stanowiący końcówkę Pegasusa, dokonuje niezauważalnej przez użytkownika samoinstalacji w dowolnym telefonie komórkowym, i podsłuchuje, podgląda, ściąga zdjęcia, czaty, także szyfrowane. Jeżeli zostanie wykryty, odinstalowuje się automatycznie, nie pozostawiając po sobie śladu. I to coś funkcjonuje poza wiedzą i zgodą operatorów. Za każdym Polakiem może więc podążać już jego osobisty sztuczny donosiciel.

Podobny model państwa panuje w Rosji: prywatna gospodarka z silnym interwencjonizmem, jedna partia typu mafijnego kontroluje wszystko, co dokładnie odpowiada definicji faszyzmu, którą proponuje Stanley Jason. Albo spójrzmy uważnie na system sprawowania władzy w Indiach – rolę partii, skrajny nacjonalizm i wszechobecne kłamstwa i manipulacje w polityce. Metody sprawowania władzy przez Modiego to już nie jest demokracja, ale coś bliskiego faszyzmowi.

Czy fala faszystowskich populizmów ogarniająca świat, przechodząca w wielu miejscach w zwyczajny faszyzm, to tylko krótkotrwała cywilizacyjna cofka, czy też początek kolejnej antyludzkiej tragedii? Czy to tylko problem wynikający z poszukiwania przez masy tożsamości w płynnym świecie czy trwały trend, który dokądś zmierza?

Aby zrozumieć to pytanie, spójrzmy na rozwój cywilizacji z jeszcze innej, bardziej zaskakującej strony: z punktu widzenia ewolucji. Patrząc na czas ewolucyjny, liczony w milionach i miliardach lat, i biorąc pod uwagę fakt, że wygrywają tam rozwiązania bardziej skuteczne, które lepiej radzą sobie z entropią, ocena chińskiego faszyzmu, nie jest już taka prosta.

W biologii powstawanie nowych organizmów nie odbywało się tylko poprzez przypadkowe zmiany kodu genetycznego. Amerykańska badaczka Lynn Margulis odkryła, że organizmy wielokomórkowe powstawały poprzez symbiozę dwóch lub więcej jednokomórkowców. Łączyły się one w całość, tworząc jeden organizm zaakceptowany przez dobór naturalny. Każda komórka ludzkiego organizmu to w gruncie rzeczy kilka współpracujących bakterii, funkcjonujących jako jej organy wewnętrzne. Teoria ta jest obecnie powszechnie uznawana. Dalsza ewolucja ludzkiej cywilizacji może więc tworzyć nowe superorganizmy na podobnej zasadzie.

Czy eksperymenty z systemami faszystowskimi, likwidujące niezależność jednostki, podporządkowując je bezwzględnie państwu, podziałowi pracy i korporacjom, nie okażą się więc bardziej skuteczne od systemów liberalnej demokracji? Metafora „ucieczki od wolności” dobrze oddaje psychologiczne przyczyny atrakcyjności tego trendu – brak sensu po „śmierci Boga” i lęk przed świadomym jednostkowym życiem. W Polsce może mieć to też związek z przyspieszonym tempem porzucania wiary przez Polaków – najszybciej na świecie. Czymś, co mieszkańcy tych ziem przeżywają po raz pierwszy od 966 roku.

Chiny są właśnie przykładem państwa, które organizuje współpracę ludzi inaczej niż Zachód: poprzez podporządkowanie jednostki celom wspólnoty państwowej. Czy taki organizm nie okaże się bardziej skuteczny w zmaganiach z entropią, a więc w dziedzinie ekonomii? Owszem, dotychczas współpraca wolnych jednostek jako zasada organizacyjna wygrywała w zmaganiach z partiokracją faszystowską i komunistyczną starego typu. Ale jednak państwo faszystowskie jakim są obecne Chiny odnosi sukcesy gospodarcze i cywilizacyjne, a do tego dysponuje potężnymi technologiami kontroli obywateli, które czynią ideę totalitaryzmu zupełnie realną. My, Europejczycy, możemy kochać liberalną demokrację, ale ewolucja może wybrać chińską dystopię.

Symbioza człowieka i technologii może jednak prowadzić także do innej przyszłości, opisanej językiem teologii przez Teilharda de Chardin, który dostrzegał na końcu ewolucji cywilizacji utopię, w której chciałoby się żyć. Warto śledzić żywą dyskusję toczącą się w USA nad przyszłością, rozwojem i regulacjami sztucznej inteligencji. Pojawiają się tam wątki, o których Polacy, mając głowy odwrócone w przeszłość, nie mają pojęcia.

Demokracja zdolna do obrony

Odpowiedź na pytanie jak obronić świat demokracji przed chińską dystopią nie jest proste. Jak wiemy, demokracja liberalna ma wbudowany wewnętrzny mechanizm samozagłady. Uznając wolność i równość za wartości naczelne, toleruje istnienie grup, które są wrogie wobec niej. Dyskusja na ten temat zaczęła się jeszcze w czasie Rewolucji Francuskiej. Saint-Just zaproponował wówczas słynną formułę: „Nie ma wolności dla wrogów wolności”, która popada w oczywisty konflikt z liberalną zasadą wolności słowa i pluralizmu.

Ale nie znajdujemy się w tych zmaganiach w punkcie zerowym. Teoria konstytucyjnej obrony demokracji ma już dość długą historię w filozofii prawa. Poważne rozważania i próby rozwiązania tego problemu zaczęły się już w czasie II Wojny. Podstawy teorii stworzyli niemieccy prawnicy Karl Loewenstein,i Karl Mannheim, którzy w latach 30-tych wyemigrowali do Anglii i USA. Wyciągając wnioski z łatwego przejęcia Republiki Weimarskiej przez NSDAP stworzyli koncepcję określaną jako „demokracja zdolna do obrony”, czyli  „streitbare” lub „wehrhafte Demokratie” (ang. 'militant democracy’). Doktryna ta uznaje, że niemieckiej liberalnej demokracji nie da się zlikwidować na drodze legalnej. Konstytucja dysponuje do tego całym arsenałem środków,  od łagodnych do całkiem brutalnych, jak delegalizacja partii, silna pozycja ustrojowa Trybunału Konstytucyjnego i Urzędu Ochrony Konstytucji czy prawo każdego obywatela do zbrojnego oporu.

Polski system, wzorując się na tamtej koncepcji, również zawiera kilka mechanizmów, które powinny chronić demokratyczny ustrój przed nielegalną zmianą. Istnieje więc możliwość delegalizacji partii politycznej, istnieje trójpodział władzy, rządy prawa, których przestrzegania ma pilnować prokuratura i policja, wojsko przysięga, że będzie bronić Konstytucji. Jak widać, nie zadziałały one jednak prawidłowo i nie uchroniły państwa przed rewolucją Kaczyńskiego.

Metastaza faszyzmu w różnych częściach świata sugeruje więc pilną konieczność rozbudowy teorii demokracji obronnej. Potrzebne są w trybie pilnym innowacje ustrojowe, społeczne i polityczne. Jeżeli więc jeszcze kiedyś wróci w Polsce ustrój demokracji liberalnej, to należy wprowadzić szereg zmian w jej mechanizmach.

Przede wszystkim trzeba ograniczyć władzę oligarchii partyjnych, które prowadzą między sobą regularną wyniszczającą wojnę o dostęp do zasobów państwa i społeczeństwa (nie przekraczają brunatnej linii). Można tu wymienić szereg postulatów, które należałoby wbudować do ustroju: uniezależnić media publiczne od partii i władzy, wprowadzić zakaz działania partii wodzowskich i obowiązek prawyborów w partiach politycznych, karalność kłamstw rozpowszechnianych przez polityków, zwiększyć uprawnienia samorządów, uniezależnić policję i prokuraturę tak, aby mogły realnie prowadzić postępowania karne przeciw rządzącym politykom.

Należałoby rozbudować i unowocześnić koncepcję trójpodziału władzy. Jest to silna i mądra zasada, ale mamy też wiele nowych problemów, z którymi Monteskiusz w XVIII wieku nie miał do czynienia. Pamiętając, że podział władzy służy ochronie jednostki przed zniewoleniem jej przez władzę państwową, należy przede wszystkim wyodrębnić władzę informacyjną i odebrać ją politykom, przekazując bezpośrednio pod nadzór obywatelski. Jeżeli media publiczne podporządkowane są jednej partii, to nie ma wolnych wyborów. Tak jak obecnie w Polsce.

Warto zastanowić się nad wprowadzeniem nowej instytucji, którą zaproponował znany badacz demokracji Robert Dahl. Chodzi o wyłaniane losowo, ale reprezentatywne, a więc odpowiednio duże grupy obywateli, których celem jest przedyskutowanie i podjęcie decyzji albo udzielenie rekomendacji w sprawach ważnych dla danej społeczności lub państwa. Jest to nowa forma organizacyjna mieszcząca się w sferze instytucji demokratycznych pomiędzy parlamentem a referendum. Tego typu grupy pojawiają się już w Europie, także w Polsce, w różnej formie, zajmując się głównie rozstrzyganiem spraw samorządowych. Nazywam je Izbami Obywatelskimi, ale noszą też mniej zobowiązującą nazwę paneli obywatelskich.

Grupy takie mogłyby funkcjonować jako ciała elektorskie, a więc dokonywać wyboru i obsadzać niektóre stanowiska w państwie, aby uniezależnić je od partii i rządu. Na przykład obsadzanie następujących stanowisk można przejąć od partii rządzącej w drodze ustawowej (nie jest tu wymagana zmiana konstytucji): Prokurator Generalny, Komendant Główny Policji, Prezes Telewizji Polskiej, Prezes Polskiego Radia, Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta, Rzecznik Praw Dziecka, Główny Inspektor Pracy.  Obywatele mogliby uczestniczyć w tych „ciałach elektorskich” odpłatnie, na podobnej zasadzie jak ławnicy w sądach.

 Reprezentatywną grupą dla Polski może być około tysiąca osób, w rejonie działania samorządów odpowiednio mniej. Osoby do udziału w pracy Izby byłyby losowane na podstawie ustalonego przez socjologów klucza – według kryterium geograficznego, płci, wieku, dochodów, wykształcenia. Nauki społeczne opanowały ten zakres wiedzy w wystarczającym stopniu. Cały proces powinien się odbywać pod nadzorem Państwowej Komisji Wyborczej.

Do załatwienia jest jeszcze kilka kluczowych spraw. Technologie sztucznej inteligencji, deep learning, blockchain, powinny wzmacniać jednostkę, a nie mogą stać się Wunderwaffe totalitaryzmu. Powinniśmy preferować zdecentralizowane metody wytwarzania energii, aby zwiększać niezależność obywateli i lokalnych struktur. Tworzony przez firmę Elona Muska interfejs mózg-komputer nie może być wykorzystany przez państwa jako kolejne wyjątkowo skuteczne narzędzie kontroli człowieka. Nasze dane osobowe nie mogą być do dyspozycji Lewiatana. To my ich musimy kontrolować, a nie oni nas.

 Nie możemy mieć oczywiście całkowitej pewności, czy zarys góry lodowej na kursie polskiego Titanica utworzony jest z lodu czy z mgły. Według mnie to góra lodowa. Widmo faszyzmu. Ale każdy sam musi sobie odpowiedzieć na to pytanie. Suma rozstrzygnięć zadecyduje, czy zmienimy kurs.

Waldemar Sadowski

fot. Aleksandra Perzyńska

O autorze

1 thought on “Faszyzm i jego widma

  1. Faszyzm jak najbardziej jest. W formie politycznej poprawności, marszy, wykluczającej inne punkty widzenia retoryki i propagandy. Po waszej stronie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Głosy w dyskusji

Wybory już za:

Dni
Godzin
Minut
Sekund

Znaczenie „partyjnego programu”

Wygrane kampanie PiSu w praktyce uruchamiały spontaniczne działania oddolne (by użyć ukochanego słowa z czasów „Solidarności”) nie tylko działaczy partyjnych, ale bardziej zaangażowanych wyborców PiSu. Program najwyraźniej do nich przemawiał i zostawiał miejsce na włączenie się w akcję za własną partią.

Czytaj »