Przed niedzielnym głosowaniem publikujemy cykl tekstów, w których działacze obywatelscy wskazują, jakie obawy niosą wybory 28 czerwca i jaką dają nadzieję.
Głos Igora Isajewa z Obywateli RP.
***
Głosować czy nie? — tę dyskusję na łamach Obywatele.News rozpoczęła Ewa Borguńska, która najpierw nie zamierzała brać udziału w niedzielnym wydarzeniu, później — widząc m.in. mobilizację wyborców jednego z kandydatów — zmieniła zdanie: „Chcę, żeby PiS musiał te wyniki bardzo sfałszować. A jako, że wszystko robi beznadziejnie, to się i na tym wyłoży. Dlatego zagłosuję” — napisała
Zgadzając się z tym, że wyniki na poziomie komisji wyborczych fałszować będzie trudno, Paweł Kasprzak zwraca jednak uwagę na „społeczne i polityczne koszty tego konstytucyjnego deliktu, na który przystaliśmy, rezygnując z walki”. „To nie będą wybory, to będzie plebiscyt” — pisze w kolejnym tekście Wojciech Kinasiewicz, „plebiscyt, który ma pokazać, jaka siła stoi za, a jaka przeciw rządzącym”.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Rozterki domorosłej demokratki. Głosować czy nie?
W wydarzeniu z 28 czerwca na barki obywateli przerzucono nie tylko wybór między Konstytucją a frekwencją. Obywateli pozbawiono narzędzia, jakim jest bojkot. Godząc się na politykę faktów dokonanych ze strony władzy, opozycja zmusiła swoich zwolenników do racjonalizacji udziału w wyborach — mimo, że mają świadomość ich wad i zagrożeń.
W społeczeństwach demokratycznych bojkot (nie tylko wyborów) jest opcją atomową — choć w tych znajdujących się w okresie transformacji może zrobić złą robotę: jak w najbardziej słynnym przykładzie bojkotu wyborów parlamentarnych na Jamajce w 1983 r., kiedy główna siła opozycyjna — Ludowa Partia Narodowa — wezwała swoich zwolenników do bojkotu, dzięki czemu, przy frekwencji 2,7%, rządząca Jamajska Partia Pracy zajęła wszystkie 60 miejsc w parlamencie.
W naszej części świata bojkot nierzadko miał barwy etniczne: w 1992 r. bośniaccy Serbowie zbojkotowali referendum w sprawie niepodległości Bośni i Hercegowiny, protestując przeciwko przyjęciu memorandum o niepodległości zwykłą, zamiast ustanowionej konstytucyjnej większości w parlamencie. Bojkot nie przyniósł skutków, ale pogłębiająca się polaryzacja i brak kompromisów doprowadziły do wojny domowej. Kilka dni temu porażką skończył się bojkot wyborów parlamentarnych w Serbii — gdzie opozycja (coraz bardziej niszowa), wzywająca do nieuznawania niepodległości Kosowa, przegrała z rządzącą partią prezydenta Aleksandara Vučića.
W przypadku Krymu bojkot putinowskiego referendum 2014 r. miał podwójny skutek: z jednej strony, okupacyjna władza przestraszyła się samoorganizacji Tatarów Krymskich i zaczęła obawiać się zmobilizowanego sprzeciwu z ich strony; z drugiej, skutkowało to represjami skierowanymi przede wszystkim w Tatarów — najbardziej rozpoznawalnych działaczy (jak Refata Çubarova) zmuszono do wyjazdu do kontynentalnej Ukrainy, a najbardziej radykalni (jak działacze panislamistycznej partii Hizb ut-Tahrir) trafili do więzień.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Adam Bodnar: – Pozostaje mieć nadzieję, że te wybory zostaną przeprowadzone zgodnie
Bojkot wyborów ma na koncie także organizacja monitorująca procesy wyborcze — OBWE. W listopadzie 2015 r., pomimo zaproszenia władz Azerbejdżanu dla obserwatorów z OBWE/ODIHR, organizacja odrzuciła to zaproszenie: wybory jednak obserwowały takie organizacje międzynarodowe jak Wspólnota Niepodległych Państw czy Zgromadzenie Parlamentarne Państw Tureckojęzycznych.
A w Rosji przed wyborami parlamentarnymi (2016) Roskomnadzor — Federalna Służba ds. nadzoru w sferze łączności, technologii informatycznych i środków masowego przekazu — znalazł w Internecie wezwania do bojkotu wyborów i natychmiast ich zakazał. Zdaniem Roskomnadzoru, wezwania do bojkotu to propaganda ekstremizmu.
Jeszcze pod koniec ubiegłego roku jeden ze scenariuszy, wymyślonych przez białoruską opozycję na wybory prezydenckie 2020 r., zakładał szeroki bojkot obecnych wyborów — żeby, poprzez wywołanie kryzysu państwa, wyłonić Konstytuantę (Zgromadzenie Ustawodawcze) i napisać nową konstytucję kraju. Poza głównym celem, autor pomysłu filozof Ǔładzimir Mackiewicz zaproponował i osiągnięcie innych, mniejszych rzeczy: zmianę kierownictwa Centralnej Komisji Wyborczej, aktywizacja społeczeństwa obywatelskiego, „strajk włoski” w całym kraju.
Szeroko rozumiana białoruska opozycja odebrała jednak hasło bojkotu jako wezwanie do nicnierobienia. Nie został zrozumiany plan dotyczący kryzysu politycznego, Zgromadzenia Ustawodawczego i renegocjacji umowy społecznej. W międzyczasie pojawiły się nowe, silne nazwiska kontrkandydatów Łukaszenki, wokół których skupiła się energia społeczna. Bojkot — w oczach wielkości — stał się opcją skazaną na niepowodzenie, a hasłem jednego z kandydatów jest: „Białoruś się obudziła”. Kiedy budzisz się, jesteś pełen energii, która wymaga realizacji — nie ma znaczenia, że przegrasz za dwa miesiące (gdzieś to nawet rozumiesz). Ważne, że ty zrobiłeś to tu i teraz i wiele innych zrobiło to samo, a wy się zobaczyliście. Zbieranie podpisów pod nazwiskiem kandydata stało się emocją ważniejszą niż udział w wyborach i nawet wygrana (ja cały czas o Białorusi).
PRZECZYTAJ TAKŻE: Białorusini dali mi powód, żeby w niedzielę dać swój głos
Bojkot kończy się sukcesem, jeśli istnieje konkretny temat i ogromne napięcie: które w Polsce istnieje. A jeszcze — długa praca i poparcie dla pomysłu, i tu jedna z sił opozycyjnych zepsuła i pierwsze, i drugie. Wezwania do bojkotu, mimo że mają sens i grunt, stały się patetycznym wyrażeniem pojedynczych ludzi, rozumianym jako krzyk bezradności i droga do unikania polityki. W tym procesie przypominamy Białoruś bardziej, niż w pozornym podobieństwie między wciąż dość odmiennymi rządami autorytarnymi.
W Polsce tracimy nie tylko wybory. Straciliśmy kolejne narzędzie do bycia obywatel(k)ami. Nie wykluczone, że za kilka tygodni część z nas straci nawet sens bycia obywatel(k)ami. To, że bojkot się nie liczy – to pół biedy: gorzej, że nie liczy się tak samo udział, bądź jego brak, w wyborach vel plebiscycie.