Dlaczego Duda wygrał? To może zapytajmy na odwrót – a dlaczego miałby przegrać? Oczywiście, wyborcze zwycięstwo to zawsze ciułanie głosów od różnych elektoratów kierujących się odmiennymi motywami, ale w przypadku obecnego prezydenta można wskazać co najmniej dwa główne motory napędzające społeczne poparcie
Po pierwsze koronawirus, okoliczność w politycznych komentarzach coraz częściej pomijana. Tymczasem te wybory odbywały się w cieniu pandemii – pandemii, z którą Polska poradziła sobie zaskakująco dobrze. Nie mieliśmy, jak zachodnia Europa, ofiar liczonych w dziesiątki tysięcy, naprędce wznoszonych szpitali polowych ani lodowisk zamienianych w prowizoryczne kostnice. Wielki strach sprzed kilku miesięcy zamienił się w wielką ulgę.
Bardzo możliwe, że to ulga przedwczesna, a relatywnie niewielka (dotąd) liczba zakażeń jest głównie efektem peryferyjnego statusu Polski a nie zasługą PiS. Pozostaje jednak faktem, że rząd zareagował szybko i zdecydowanie (nawet jeśli czasami bezsensownie), dla społeczeństwa jest zatem wiarygodny przypisując sobie zasługę za ocalenie ojczyzny. Nawet indukowany Covidem kryzys gospodarczy dopiero się rozkręca, a jego skutki przynajmniej częściowo udaje się równoważyć dodrukiem pieniędzy. Wszystko to idzie na konto PiS-owskiego prezydenta.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Z Piotrem Osęką polemizuje Jan Lityński
Po drugie, jak wynika z ostatniego exit poll, wyborczym bastionem Dudy jest szeroko rozumiana klasa ludowa oraz emeryci – a więc główni beneficjenci podniesienia płacy minimalnej i transferów gotówkowych z ostatnich lat (hojnie zwiększanych przed kolejnymi wyborami). Można zarzucać, że Kaczyński zdobywa poparcie spieniężając wzrost gospodarczy ostatnich dekad, ale – znowu – nie zmienia to tej oczywistej prawdy, że w oczach milionów Polaków rząd PiS jest pierwszą ekipą, która tak szybko i wyraźnie poprawiła im jakość życia. Podczas gdy inni powtarzali, że się nie da, albo że zbankrutujemy. Dało się i nie zbankrutowaliśmy. Te miliony musiałyby teraz na głowę upaść, żeby głosować na konkurenta Dudy i jego mgliste obietnice, że się nie pogorszy. Dopóki inflacja nie zeżre transferów, albo Unia nie zawiesi dotacji, ci ludzie będą trwali przy PiS.
Nie zgadzam się natomiast z powszechną opinią, że Dudzie pomogły publiczne media. Z perspektywy historii widać, jak często przeceniana jest rola propagandy instytucjonalnej. W 1989 PZPR przegrała straszliwie, chociaż miała do wyłącznej dyspozycji telewizję, radio, niemal wszystkie gazety i cały aparat administracyjny państwa. Rok później Stanisław Tymiński wszedł do drugiej tury wyborów prezydenckich nie mającej nawet jednej sprzyjającej gazety. W 2015 PiS dwukrotnie rozgromił Platformę dysponując o wiele skromniejszym zapleczem medialnym niż przeciwnik. Tymczasem to, co dziś wyprawia TVP jest nie tylko odrażające, ale też przeciwskuteczne. Na każdego zmobilizowanego wyborcę Dudy, przypada dwóch zwolenników Trzaskowskiego, którzy poszli do urn rozjuszeni plugastwem lejącym się z mediów publicznych i przerażonych politykiem, który głosi takie hasła.
Opozycja przegrała, ale dystans między kandydatami – minimalnie ponad dwa punkty procentowe – jest najmniejszy w historii III RP. Po pięciu latach czystek, zawłaszczania państwa i setkach miliardów wydanych na programy socjalne, PiS wciąż musi modlić się o wyborcze zwycięstwo. Co gorsza jest to zwycięstwo kłopotliwe i dwuznaczne – drużyna Kaczyńskiego wygrywa kolejne wojny, ale zdobywa wcale nie te ziemie, które sobie upatrzyła. Plan pierekowki narodu zakładał przecież narodziny nowej patriotycznej inteligencji, w oczach której propagandyści PiS zdobędą wreszcie upragniony status intelektualistów. W końcu o to od początku toczyła się gra (wystarczy poczytać wyborcze programy) – o zdetronizowane starych elit i sięgnięcie po intelektualne splendory„zawłaszczone” przez Michnika i Smolara.
Ta okrutna ironia prześladuje dzisiaj PiS – im bardziej wygrywa na wsi, żeby zdobyć miasta, tym bardziej miasta go nie chcą.