Została oskarżona o czynną napaść na funkcjonariusza policji podczas protestu przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Prokuratura domaga się dla niej dwumiesięcznego aresztu. Jutro (19 listopada) o godz. 11.30 na al. Solidarności odbędzie się pikieta solidarnościowa w obronie Izy
Iza jest edukatorką i streetworkerką, zajmuje się dziećmi i młodzieżą ze środowisk marginalizowanych, w tym szczególnie dzieci uchodźczych. 26 października brała udział w proteście organizowanym przez Strajk Kobiet w Warszawie. Przez policjantów została rzucona na ziemie, przyduszona, skuta kajdankami z tyłu. Została zatrzymana na 48 godzin. Prokuratura domagała się dla niej aresztu, jednak sąd uznał, że nie ma do tego żadnych przesłanek.
Prokuratura odwołała się od wyroku. Domaga się dla Izy dwóch miesięcy aresztu. Rozprawa odbędzie się w czwartek 19 listopada o godz. 12 w Sądzie Okręgowym przy Al. Solidarności w Warszawie. Pół godziny wcześniej rozpocznie się tam pikieta solidarnościowa.
***
Za grupą Syrena publikujemy rozmowę z Izą:
Izo, opowiedz nam co się wydarzyło w poniedziałek, 26 października na placu Trzech Krzyży?
– W tamten poniedziałek byłam na blokadach. Na plac Trzech Krzyży przyszłam, niosąc baner z trójką napotkanych nastolatków. Na miejscu dużo się działo: tłum protestujących, grupa narodowców pod kościołem św. Aleksandra – chroniła ich policja, a drugi kordon policji zbliżał się od tyłu. Weszłam w tłum. Minęła dosłownie chwila, nagle kordon jest wokół mnie, czuję rękę na gardle, zasłonięte oczy, rzucają mnie na ziemię, przyduszają. Chciałam wrócić do tego tłumu i krzyczeć z nim to, co przyszłam tu krzyczeć, ale miałam na sobie ciężar wielu kolan, czułam, że tracę oddech. To, że chciałam po prostu oddychać, a przez chwilę nie mogłam, odebrało mi chęć jakiegokolwiek wyrywania się. Ręce do tyłu, kajdanki i słyszę jak mówią „gazem go”, wtedy odwrócili moją twarz, usłyszałam „to dziewczyna” i zeszły ze mnie te kolana. Podobno to się nazywa „życzliwy seksizm”. Absolutnie nikt w tej sytuacji nie powinien dostać gazem.
Jak na ironię, przed poniedziałkowymi wydarzeniami rozmawiałam ze znajomymi o tym, że nie bardzo lubię jakiekolwiek radykalizmy, bo moim zdaniem odbierają one szansę zrozumienia innych stron. Ale jesteśmy w takim momencie, że ta druga strona, strona rządowa, manipuluje prawem, stosuje przemoc strukturalną i przemoc bezpośrednią, ma bardzo szerokie możliwości decydowania o naszych życiach i odbiera nam autonomię. To już nie jest moment, w którym można rozmawiać czy negocjować – to jest moment w którym trzeba walczyć o swoje. Trudno mi to mówić, bo naprawdę mam pacyfistyczne serce. Nigdy wcześniej nie używałam narzędzi typu petarda hukowa, ale to jest w zasadzie zabawka, która robi tylko trochę huku. Jeśli wrzuci się ją w stos liści, ona ich nie zapali, więc opowieści o tym, że – pomimo nagolenników – policjant został poparzony, wydają mi się nieprawdopodobne, a to mi początkowo wmawiała policja.
Zostałaś zatrzymana, trafiłaś do radiowozu i co się dalej działo?
W tym radiowozie dość długo staliśmy, bo otoczył go tłum. To było niesamowite – ludzie momentalnie się zebrali i nie chcieli go puścić, policjanci dostawali kolejne komunikaty, że jak zaraz sobie nie poradzą z wyjazdem, to poniosą konsekwencje. Policja nie chciała dopuścić posłanki, ale w końcu Urszula Zielińska weszła i to mnie trochę uspokoiło. Ruszyliśmy, pojechaliśmy na Wilczą, wysiedliśmy, ale oni dostali cynk, że tłum już tam idzie, więc ruszyliśmy do Mińska Mazowieckiego, a w połowie drogi zawrócili nas do Legionowa. Jak już opadły te pierwsze emocję, zaczęłam gadać z policjantami. Poniekąd ciekawiło mnie, jak oni się odnajdują w tej sytuacji.
Czyli jak?
Jeden policjant zaczął mi tłumaczyć: „wcale nie jesteśmy faszystami, nie jesteśmy ZOMO – też mam żonę, swoje poglądy polityczne”. Pewna policjantka powiedziała, że ona zajmuje się zabójstwami i gwałtami i nie zrezygnuje z tego, niezależnie od władzy. Rozumiem, ale wciąż zakłada takim jak ja kajdanki na ręce. Inny policjant mówił, że policja powinna razem z ludźmi ruszyć na Sejm. Tak czy owak, w tym momencie, gdy wychodzą na ulice w mundurach i wypełniają swoje obowiązki, to robią coś, co realnie wpływa na ograniczenie ekspresji przekonań moich i całej tej masy ludzi na ulicach, są po prostu legalnie przemocowym narzędziem krzywdzącej nas władzy i to ją chronią. Praca, nie praca, mogą chcieć czy nie chcieć, ale to robią.
Czyli spędziłaś noc, dwie na dołku w Legionowie?
Pierwszą noc byłam na dołku w Legionowie, tam bardzo szybko przyjechała do mnie radczyni prawna i za to jestem ogromnie wdzięczna jej, Anarchistyczny Czarny Krzyż i każdemu, kto w tym pomagał.
Następnego dnia zabrali mnie o 13 na Wilczą, gdzie spędziłam parę godzin. Siedziałam tam głodna, bo ominęły mnie pory posiłków. Chyba najgorsza na dołku jest nuda. Spodziewałam się, że do głowy przychodzić mogą różne myśli, a ja tam nie myślałam wcale, tylko liczyłam okna w wieżowcu po drugiej stronie. To, co było bardzo nie w porządku, to że przyjmuję regularnie leki i odmówiono mi ich. Niby miałam kontrolę lekarską, ale nie wpisano nigdzie dawkowania moich leków i nie mogłam ich normalnie zażyć. Miałam też spotkanie z osobami z biura RPO dotyczące traktowania osób zatrzymanych. To ważna inicjatywa. Drugą noc spędziłam na Nowolipiu.
Tak dochodzimy do dnia Twojej rozprawy. Czego się spodziewałaś po tym posiedzeniu, jak ono wyglądało?
Z Wilczej jeszcze wieczorem zabrali mnie do prokuratury i to był moment, kiedy się na poważnie przestraszyłam, bo po prokuratorze wyraźnie było widać, że jest nieprzychylną osobą. Nie chciał wydać mojej adwokatce akt. Tej nocy, o czym wtedy nie wiedziałam i dowiedziałam się trochę później, grupa moich przyjaciół zebrała około 10 poręczeń za mnie – między pierwszą w nocy a 10 rano! Stanęli na głowie żeby to zrobić, poza tym zorganizowali demonstrację solidarnościową – to było coś bardzo dużego. Jedyny moment, kiedy zobaczyłam znajome twarze, to gdy jechałam z Nowolipia na Marszałkowską, ale ani przez chwilę nie miałam wątpliwości, że bliskie mi oby działają. Gdy zbliżała się rozprawa, ludzi było słychać tak, że przeniesiono ją na drugą stronę budynku, a i tak głosy niosły się do sali.
To było niesamowite – gdzieś za oknem jest tyle osób, które mi sprzyjają. Autentycznie, obrończynie rozmawiały z policjantkami, że gdyby ta grupa chciała, to wdarłaby się do sądu, no i sąd faktycznie był obstawiony policją. Więc to była mega, mega duża moc i jestem za to bardzo wdzięczna. Hasła typu „solidarność naszą bronią” czy „nigdy nie będziesz szła sama” bardzo urosły w mojej głowie. Namacalnie doświadczyłam na sobie ich siły. Myślę, że gdyby nie te poręczenia i gdyby nie wspaniałe, bardzo merytoryczne i zaangażowane obrończynie (bo przyjaciele poprosili o pomoc jeszcze drugą osobę, która się zgodziła), i gdyby nie sama demonstracja, sytuacja mogłaby potoczyć się inaczej… Na rozprawie mogłam też mówić sama za siebie, ale czułam się śmierdząca, głodna, styrana emocjonalnie, co nie sprzyjało temu, by cokolwiek sensownego powiedzieć. Gdy już usłyszałam postanowienie sądu, zaczęły ze mnie schodzić emocje i o mało się nie popłakałam, ale niezwłoczny ryk szczęścia na zewnątrz był totalnie budujący.
Przypomnij jeszcze jakie było postanowienie sądu – czym ci grożono, a na czym stanęło?
Groziły mi dwa miesiące aresztu śledczego, o które wnioskował prokurator. Stwierdzono, dzięki tym wszystkim pozytywnym czynnikom, że nie jest konieczne ani to, ani poręczenie majątkowe lub dozór. Na postanowienie czekałyśmy długo, bo, bardziej niż ja bym się mogła w ogóle spodziewać, moja sprawa stała się w tamtym momencie po prostu sprawą polityczną. Musieli rozważyć, czy opłaca im się robić pokazówę, czy raczej odpuścić wobec całego zainteresowania. Niestety, prokurator złożył zażalenie na to postanowienie i ponownie będę miała rozprawę o ewentualnym dwumiesięcznym areszcie, odbędzie się ona 19.11.2020, w czwartek, o 12:00 w Sądzie Okręgowym w Al. Solidarności w Warszawie. Uważam, że to absurdalna próba zastraszenia mnie i innych osób protestujących, aktywistek.
Powiedz, jeśli chcesz oczywiście, jak Ty się czujesz z tą sytuacją, czy ona cię wzmocniła, osłabiła?
Na pewno czuję się tym zmęczona. Ale to, że mam wokół siebie ludzi, którzy zapewnili takie wsparcie i okazują dużo uważności na siebie nawzajem, dużo troski, to że jesteśmy w tym razem – bardzo pomaga. To mnie wzmocniło w sensie społecznym – paradoksalnie dużo bezpieczniej się czuję po tym, co dostałam od ludzi. Ostatni czas to dla mnie pierwsze aż tak mocne doświadczenie tego, że moje życie prywatne jest rozwalone na kawałki, bo w kraju dzieją się takie rzeczy, że nijak nie jestem w stanie skupić się na swoich sprawach. Nie chciałabym, żeby to się utrzymało, bo myślę, że na co dzień wykonuję dużo ważnej pracy u podstaw, codziennej, mozolnej, zwykłej. Nie chcę w całym tym romantycznym zrywie utknąć na zbyt długo, bo myślę, że to nie moja rola. Moją rolą jest działanie z dzieciakami z praskich ulic i z dzieciakami z doświadczeniem uchodźczym, wolę to od barykad.
Myślę też, że zawszę bardzo odpychałam od siebie uczucie gniewu, a teraz po raz pierwszy dopuściłam, by ono wybrzmiało. To istotna dla mnie chwila. Znaleźliśmy się w takiej sytuacji społeczno-politycznej, że gniew okazuje się konieczny, trzeba się gniewać i nie być stadem potulnych owiec.
Myślę, że wszystkie się z tym zgodzimy. Czy jeszcze coś byś chciała przekazać osobom czytającym i wszystkim protestującym?
Nie wiem jak wyrazić swoją wdzięczność – ślę bardzo serdeczne „dziękuję” do wszystkich osób, które były zaangażowane w te wydarzenia i we wsparcie dla mnie. Czuję, że to poniekąd przypadek sprawił, że akurat ja byłam w tym sądzie, a nie z wami na dole w sprawie innej osoby. Mam nadzieję, że jeśli takie sytuację będą się powtarzały, to będziemy stali i stały tam dalej, zawsze do skutku. Bardzo dziękuję, że na własnej skórze mogłam poczuć, że nigdy nie będę szła sama. I żadna inna osoba nie będzie szła sama. 19 listopada w czasie kolejnej rozprawy też bądźmy razem. Dbajmy o siebie i walczmy dalej – o autonomię moralności i ciał, o bezpieczną, darmową aborcję, o prawo do samostanowienia każdej osoby.