Wiele mieszkańców Krymu sześć lat temu nie miało wyboru. Polacy wciąż go jeszcze mają. Brońcie swoich praw!
Kiedy „zielone ludziki” wkroczyły na Krym i okupowały miejscowy parlament, dziennikarze udali się na półwysep. „Zielone ludziki” ostentacyjnie witały nas na lotnisku — tych, którzy jeszcze zdążyli przylecieć. Później lotnisko zostało zamknięte, a na granicy administracyjnej, w miastach i między miastami Krymu pojawiły się kontrole i granice.
Zamykały się firmy. Zamykały się banki. Zamykały się sklepy. Na targowiskach brakowało towaru, ceny były wywindowane. Przestały działać karty płatnicze.
Wszystko zmieniało się nie z dnia na dzień, a z godziny na godzinę. Instytucje były okupowane, obiekty strategiczne pod kontrolą wojskowych. Zaczęli znikać działacze. Pierwsza śmierć — w lesie zostało znalezione ciało Reszata Ametowa, uczestnika proukraińskiego protestu w Symferopolu. Szacuje się, że wówczas porwano ponad 40 osób.
Nowi właściciele Krymu zaczęli kontrolować telewizję, która trąbiła o sukcesach i zagrożeniu ze strony nacjonalistów ukraińskich. W trolejbusie w centrum Symferopola, 500 m od parlamentu krymskiego, pękła opona. Z trolejbusu wybiegły staruszki, bo myślały, że to akt terrorystyczny Prawego Sektora.
W restauracjach, mimo że były otwarte, zaczynało brakować żywności.
W centrum Symferopola zebrał się ostatni proukraiński wiec. Interesowali się nim tylko dziennikarze zagraniczni, dla miejscowych nie miał on znaczenia. Ważniejsze były zamknięte sklepy. Losy kilkudziesięciu uczestników tego wiecu były przesądzone. Po latach część z nich spotykam w różnych zakątkach świata albo czytam o nich w mediach, że musieli opuścić Krym.
Społeczeństwo z nich zrezygnowało, bo ludzie mieli większy kłopot: zamknięte sklepy i brak środków do życia. Poszli za tym, kto powiedział, że otworzy sklepy i zapłaci.
W końcu sklepy zostały otwarte, ale do dziś to są tylko pozory „normalności”. W międzyczasie ludzie zrezygnowali ze swojej wolności i własnych praw. Pomogła propaganda sukcesu. Ten, kto tego nie chciał, musiał wyjechać.
Tego robić nie wolno! Najważniejsze teraz — nie oddać wolności temu, kto zapowie, że otworzy wam bary i sklepy z ubraniami.
Wiele mieszkańców Krymu sześć lat temu nie miało wyboru, Polacy wciąż go jeszcze mają. Naciskajcie na instytucje, nie ulegajcie mrzonkom informacyjnym, brońcie swoich praw.
- Igor Isajew – ukraiński dziennikarz, od kilku lat mieszka w Polsce.