„Zaprzysiężenie krzywoprzysięzcy” wywołało w mediach falę opinii o możliwych reakcjach opozycji: od bojkotu po wyrażenie szacunku do instytucji państwa i wyborców Dudy. Przy tej okazji przypomniano słowa Jarosława Kaczyńskiego z 2010 roku o „przypadkowej większości”, która zdecydowała o wyborze na funkcję prezydenta Bronisława Komorowskiego. Kaczyński te wybory przegrał (47% do 53%) i demonstracyjnie opuścił zaprzysiężenie nowo wybranego prezydenta przed Zgromadzeniem Narodowym
Ta „przypadkowa większość” to My – głosujący wtedy za kandydaturą dotychczasowego Marszałka Sejmu wyłonioną w prawyborach przeprowadzonych przez Platformę Obywatelską. Można tę wypowiedź Kaczyńskiego i późniejsze konsekwentne antysystemowe nieuznawanie wyboru i władzy państwowej przez PiS (bojkotowanie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, niebranie udziału w uroczystościach państwowych, nieuprawniony zarzut fałszowania wyborów itd.) traktować, jak swoistą „retorykę polityczną” służącą mobilizacji elektoratu, ale moim zdaniem, było to coś o wiele bardziej poważnego, stałego i konstytutywnego dla Kaczyńskiego i jego politycznych planów – to jego wizja autorytarnej Polski z nieograniczoną i niekontrolowaną władzą monopartii.
„Przypadkowa większość” głosująca w 2010 roku za Komorowskim, a w 2020 roku za Rafałem Trzaskowskim przeciwko kandydatowi Kaczyńskiego, to w dużej mierze (jak wynika z badań) obywatele o demokratycznych poglądach, choć o różnych orientacjach politycznych i światopoglądach, różnych interesach i sympatiach politycznych, ale uznających Konstytucję i podstawowe jej zasady: wolności i prawa obywateli, uznanie racji mniejszości, trójpodział władzy i system kontroli społecznej nad rządzącymi. De facto ta w pojęciu Kaczyńskiego „przypadkowa większość” to suweren w rozumieniu Konstytucji, Naród, choć w tym przypadku może bardziej odpowiednio byłoby nazwać Go społeczeństwem obywatelskim.
Kaczyński widzi to inaczej i dlatego nazywa Nas „przypadkową większością”. Nie uznaje prawa jednostki i zbiorowości do samostanowienia, współdecydowania, wolności poglądu i aspiracji. Nie uznaje debaty i kompromisu jako sposobu dochodzenia do decyzji. Nie uznaje prawa do niezależnej, niezawisłej (sądowniczej, parlamentarnej, medialnej) kontroli społecznej nad działaniami władzy. Jest zwolennikiem „nieprzypadkowości” i do niej dąży.
Kaczyński nie widząc szansy realizacji swych wizji w ramach pluralistycznego systemu „przypadkowej większości”, w swej istocie konkurencyjnego i zmiennego z trwałym, niekwestionowanym systemem sukcesji władzy a w praktyce młodego demokratycznego systemu państwa prawa, ledwie 25-letniego, postanowił (i skutecznie zrealizował!) zmienić ustrój poprzez radykalne przewartościowanie podziałów ze złożonych społeczno-politycznych na proste, darwinistyczne i przebiegające w sferze symboliczno-emocjonalnej z konsekwentnie wykorzystywaną „figurą wroga”. Te mechanistyczno-materialne, kulturowo-obyczajowe i religijne podziały ułatwiają skuteczną manipulację. Zaczęli od kłamstwa smoleńskiego.
W efekcie obowiązującą demokratyczną polityczność realizowaną w debacie o szczegółowych i długofalowych rozwiązaniach służących wspólnocie i jej zróżnicowanych interesów Kaczyński zamienił na wygodny dla siebie prosty podział na my-oni. Wykluczył jednych, uprzedmiotowił, bo uzależnił od siebie drugich i sam sobie (partii) zostawił prawo do decydowania.
Drogi Kaczyńskiego do niewolności
Piszę o tym też dlatego, bo dość powszechny jest, według mnie błędny, pogląd, że PiS wygrywa i ma takie duże poparcie, bo trafnie odczytuje nastroje społeczne i reprezentuje powszechne opinie w swoim elektoracie. Konserwatyści, jak np. Kamysz, widzą tam szacunek dla tradycji i religijności silnie obecne w środowiskach wiejskich i małomiasteczkowych, lewica, np. Zandberg widzi w Kaczyńskim opokę nad elektoratem socjalnym potrzebującym wsparcia, skrajna, nacjonalistyczna prawica tradycyjnie szuka „chwały bohaterów” oraz antyzachodu i antyunijności i wraca sentymentem do ziemiaństwa czy skrajnie wolnego rynku. Nic bardziej błędnego.
Kaczyńskiego tak naprawdę nie zajmują interesy i aspiracje elektoratu o ile nie służą zdobyciu i utrwalaniu jego władzy. Woli je formułować a później umiejętnie kreować, by skutecznie zrealizować swój cel. Interesuje go wyłącznie sposób zdobycia i utrwalania władzy. Traktuje wyborców skrajnie instrumentalnie, narzuca tematy i wątki, by wzbudzić założone przez siebie reakcje. To jest przede wszystkim gra symbolami, stereotypami, kompleksami i lękami na emocjach i instynktach ludzi. Jeżeli przy okazji realizuje czyjeś interesy, to trzeba mieć świadomość, że jutro może zmienić swoją decyzję o 180 stopni, jeżeli będzie mu to potrzebne i nie zaszkodzi jego władzy.
Najlepszym tego przykładem jest zmienna polityka PiS w czasie pandemii, w 100% podporządkowana interesom wyborczym (i nie tylko) władzy czy jego wieloletni już, ale dla Kaczyńskiego w perspektywie czasu „nowy” sojusz z klerem; nie chodzi im przecież o ewangelizację czy chadeckie korzenie tylko o zbudowanie muru przed współczesnością (zachodem) i utrzymanie władzy, pieniędzy i uprzywilejowanej pozycji. Podobnie jest z programem 500+, którego środki, gdyby nie jego polityczno-wyborczy cel, można wydać parokrotnie bardziej efektywnie, a w dereformie oświaty nie chodzi przecież o podniesienie poziomu edukacji i program wyrównania szans – odwrotnie, jak twierdzą jednogłośnie eksperci, chodziło tylko o głosy rodziców i instrument do prowadzenia indoktrynacji, tzw. państwowej polityki historycznej czy wzmocnienie struktury materialnej i terytorialnej swojego sojusznika – kościoła.
Rzeczywiste interesy i potrzeby popierających Kaczyńskiego grup społecznych są tak naprawdę przez PiS ignorowane, nieartykułowane i nieobecne. Bo przecież nie są nimi opinie: że Polska w ruinie albo, że teraz wszyscy w Europie nam zazdroszczą, że zagrożeniem jest gej czy lesbijka, Niemiec, Żyd czy uchodźca a w liberalnym mieście skrzywdzą dzieci, jeżeli PiS ich nie obroni. To są tylko albo aż wzbudzone emocje służące budowaniu założonego, zwycięskiego podziału, a nie przegląd rzeczywistych potrzeb i aspiracji tych grup. To ważna konstatacja, bo wynika z niej, że z punktu widzenia demokraty ten narzucony podział jest fałszywy i nierzeczywisty, bo zasłania płaszczem propagandy i mitu realne potrzeby, opinie i wyzwania. To bardzo groźne, ale też daje szansę wyjścia z tej niechcianej sytuacji.
W pierwszym etapie drogi Kaczyńskiego do niewolności, że posłużę się tytułem książki T. Snydera, narzucił swoje reguły gry, a w drugim, gdy już zdobył narzędzia władzy, przystąpił do jej utrwalania poprzez praktyczne stosowanie znanej z historii np. Niemiec metody „podwójnego prawa” (nieprzestrzeganie konstytucji w ramach niezmienionego porządku konstytucyjnego, czyli pozostawienie tych samych instytucji zmieniając ich pierwotny, podmiotowy i niezależny charakter na pełne uzależnienie od partii). Kluczem jednak do tego była i obowiązuje nadal narzucona i konsekwentnie budowana i umacniana przez niego i jemu służąca radykalna siatka podziałów materialnych, kulturowych i religijnych. Rozbił delikatną, bo młodą, zróżnicowaną, polityczną wspólnotę i przejął pełną kontrolę nad państwem zawłaszczając całą niekontrolowaną władzę dla swojej partii. Inaczej mówiąc rozbił i pokonał „przypadkową większość” tworząc swoją, antyliberalną w języku a antydemokratyczną w praktyce, w swej istocie socjalno-religijno-nacjonalistyczną „nieprzypadkową”, bo kontrolowaną i przez niego wykreowaną „większość”.
Okazało się to stosunkowo łatwe i skuteczne. Łatwe, gdy ma się odpowiednie narzędzia. Przede wszystkim, podporządkowana sobie partia, trochę na wzór bolszewicki, bezwzględna, wiernopoddańcza, składająca się z ludzi zdolnych do wszystkiego, bo wszystko partii zawdzięczających. Po drugie – bezwstydne używanie kłamstwa, jako metody manipulacji. Po trzecie – silny, trwały, oparty na wspólnym interesie sojusz z klerem. Skuteczne, bo systemy demokratyczne niestety same z siebie nie są odporne na taki atak. Konieczna jest społeczna, obywatelska częściowa choć odporność na manipulację, aktywność i gotowość do poświęceń i masowego protestu. Konieczne jest wiarygodne przywództwo i zakorzenione instytucje społeczeństwa obywatelskiego, w tym silne partie polityczne, organizacje pozarządowe, związki zawodowe, organizacje pracodawców – kapitał ludzki i organizacyjny.
Gdy to kuleje, gdy brak adekwatnych odpowiedzi na stopniowe zawłaszczanie państwa i ograniczenia wolności i praw obywateli (do rzeczywistej reprezentacji parlamentarnej, do niezawisłego Sądu, do kontroli władzy, itd.) autorytaryzm zwycięża. By się od niego uwolnić, gdy już się narodzi w głowie utalentowanego przywódcy i ma odpowiedni silny punkt wyjścia, to w zasadzie, jak uczy historia, pozostaje jego samodestrukcja i/lub bunt mas, najczęściej z powodów materialnych. Oczywiście, można i trzeba takiemu potencjalnemu protestowi nadać polityczny, wolnościowy i demokratyczny charakter, ale to pieśń przyszłości.
Tymczasem wczoraj (07.08 – dwa dni po zaprzysiężeniu Dudy), po apelacji partyjnej prokuratury za zamalowanie sprayem homofobicznych haseł i przepychankę z ich propagatorami ze wspieranej przez władzę i kościół antyaborcyjnej organizacji Pro-Live, zatrzymano i aresztowano na dwa miesiące Margot, transpłciową aktywistkę LGBT z Kampanii Przeciwko Homofobii i „Stop bzdurom”, co wywołało pokojowe protesty grupy młodych ludzi (głównie z jej organizacji) na warszawskim Krakowskim Przedmieściu. Reakcja policji była zdecydowanie nieadekwatna do sytuacji – zamknięto szpalerami policjantów ulice, wyłapywano osoby z tłumu, niektóre skuwano kajdankami, przeprowadzono liczne zatrzymania. Dla rządowych mediów i wspierających władzę dziennikarzy zarówno działania Margot jak i protest w związku z jej aresztowaniem to były zachowania chuligańskie przeciw porządkowi i mieniu. W tym samym dniu w Warszawie pojawiły się plakaty „Warszawa wolna od pedałów” sygnowane przez „Koalicję Warszawską” nieznanym wcześniej porozumieniem grup kibiców warszawskich klubów piłkarskich. Jedną z osi podziału narzuconą przez władzę w ostatnich wyborach jest stosunek do osób o mniejszościowych preferencjach seksualnych.
Aresztowanie Margot, transpłciowej dziewczyny (w rozumieniu polskiego prawa chłopaka) na dwa miesiące ścisłego więzienia za absolutnie nieadekwatne do zastosowanych środków czyn jest niewątpliwe świadomą, wyrafinowaną torturą narażającą ją na cierpienie psychiczne i fizyczne i możliwą utratę zdrowia lub nawet życia.
Musimy mieć świadomość, że w logikę tak zdobytej i niekontrolowanej władzy i w logikę tak skonstruowanego, radykalnego podziału „my – oni” budowanego przez propagandę, grę na emocjach i figurę „wroga” wpisana jest przemoc jako sposób jej utrwalania i utrzymania. Jest to właściwie nie do uniknięcia nawet niezależnie od intencji. Wykluczeni z tak wykreowanej „nieprzypadkowej większości” wobec rosnącego zagrożenia będą musieli protestować, co wymusi reakcję władz, bo to dla nich stanie się swoistym: „być albo nie być” przy tak zbudowanej „legitymizacji” władzy, której charakter uniemożliwia de facto demokratyczną formę jej sukcesji. Od kilku lat mamy już do czynienia z wykluczeniem z dyskursu politycznego dużych grup społecznych i zawodowych oraz coraz silniejszą przemocą symboliczną i słowną. Prokuratura i policja działają jawnie w interesie politycznym rządzącej partii i są jej w pełni podporządkowane. Sądy, po wprowadzeniu mimo protestów społecznych i heroicznej postawie środowiska prawniczego niekonstytucyjnych zmian, są na tej samej drodze. Trwają też pierwsze zatrzymania, aresztowania, wzmożona jest inwigilacja i państwo coraz wyraźniej przyjmuje cechy państwa policyjnego i opresyjnego.
Pamiętajmy, że to wszystko dzieje się na tle naszego położenia geopolitycznego: członkostwa w UE i ratyfikowanych traktatów oraz strategicznych interesów Rosji Putina. Dla obu tych sił sytuacja w Polsce nie jest obojętna.
W którym momencie tego procesu jesteśmy?
Jak przełamać ten narzucony przez Kaczyńskiego a teraz wzmacniany przez państwo, z jego całą przewagą i siłą, obowiązujący dziś i dający mu władzę, wrogo do siebie nastawiony antagonistyczny, radykalny podział społeczeństwa znoszący w swej istocie demokratyczną, zróżnicowaną politycznie i społecznie wspólnotę?
Jak wrócić do demokratycznej debaty prowadzonej poprzez instytucje demokratyczne, w zgodzie z ogólnie akceptowanym prawem i z uszanowanie praw mniejszości, z prawem do błędów, ale w założeniu samoregulującej się?
To są pytania, na które powinna próbować odpowiedzieć przygotowywana przez Obywatele News debata „170 pytań”.