Łezka w oku. Nie będę jej nerwowo wycierać

Dlaczego obsceniczny gest Joanny Lichockiej, posłanki PiS, wywołał tak lawinowe reakcje nie tylko opozycji, ale także osób, które dotąd raczej stroniły od wyrażania swoich opinii politycznych? Nie jest przecież gestem odosobnionym w historii tej strony sali plenarnej. Można z nim zrównywać również wiele słów, które padały z ust parlamentarzystów PiS i przystawek.

Na „komuniści i złodzieje”, „element animalny”, „odgrzybić, odszczurzyć”, „oczyścić do końca” również było oburzenie, ale wydaje mi się, że bardziej jednak zamknięte w zaangażowanych bańkach. Co takiego więc się stało?

Przede wszystkim chyba to, że opozycja nie ma własnego pomysłu, więc chwyta się każdej możliwości żeby zamiast zwiększać własne poparcie, zmniejszyć poparcie dla partii rządzących, a pani Lichocka dostarczyła jej nie lada prezent. Wszystkie frustracje ludzi niechętnych PiSowi, ale dotąd przeważnie milczących, wybrzmiały w tym oburzeniu na brak kultury posłanki od kultury między innymi.  Ale jest jeszcze coś.

Dotychczas wszystkie kampanie PiSu, mające na celu zohydzić swojemu elektoratowi jakieś grupy społeczne – a to nauczycielki i nauczycieli, a to opiekunki i opiekunów osób z niepełnosprawnościami, a to sędziów, a to ekologów, zwłaszcza młodzież proekologiczną, a to osoby LGBT+, a to rezydentów i innych – były prowadzone stopniowo, za pomocą szeregu manipulacji oraz narastającego hejtu. Tym razem sytuacja była skondensowana w kilku dniach i zero-jedynkowa: dwa miliardy złotych albo na TVP (czytaj na kampanię wyborczą Andrzeja D.), albo na onkologię.

Posłowie PiS i przystawek poczytują sobie chyba za punkt ich „honoru”, żeby nie ustąpić ani o centymetr i wygrać wszystkie głosowania jakie chcą, więc nie mają zwyczaju oglądać się na dobro społeczne, nawet jeśli tym dobrem jest zwyczajne przeżycie, czyli mówiąc wprost: nie umieranie. Po różnych chachmętach na Komisji Kultury, która dzień wcześniej nieopatrznie przyjęła stanowisko, że te dwa miliardy nie pójdą do TVP, a na wsparcie programu onkologicznego, po reasumpcji wyboru przewodniczącej komisji (również nieopatrznie została nią na chwilę Joanna Scheuring-Wielgus) pani Lichocka wyraziła swój triumf z wygrania kolejnej sprawy i pokazała wszystkim chorym na raka fucka. Myślała, że posłom opozycji, tymczasem okazało się, że nie tylko.

W obronie byłej dziennikarki stają przede wszystkim przedstawiciele mediów partyjnych. Posłowie PiS są jakby w lekkim stuporze, choć z pewnością niedługo otrząsną się z niego. Mała panika jest uzasadniona, bo kontekst tego gestu jest wyjątkowo kompromitujący. Przy tej okazji następuje identyfikacja całej partii i jej dotychczasowych rządów z tym właśnie gestem. Ten środkowy palec zobaczyli dotąd nie tylko ci wymienieni wyżej w przykładach kampanii deprecjonujących, ale także np. prof. Andrzej Stola, który wiele miesięcy temu wygrał konkurs na dyrektora muzeum Polin i do tej pory nie został powołany na to stanowisko z powodu „bo nie”, zobaczyły ofiary przemocy, gdy przeznaczony na pomoc im fundusz w Ministerstwie Sprawiedliwości został sprzeniewierzony na inne cele. Zobaczyli podopieczni PCK, któremu partyjniacy PiS ukradli 3 mln zł na swoje kampanie, zobaczyli także pacjenci zamykanych oddziałów szpitalnych i placówek opiekuńczych. Może też dotrzeć do bliżej nieokreślonej części społeczeństwa, że PiS wcale nie wygrał ostatnich wyborów, a większość sejmowa jest efektem jedynie sposobu przeliczania głosów na liczbę posłów. To nie jest silny mandat do sprawowania władzy autorytarnej.

Obawy PiS budzi świadomość, że środkowy palec mogą zobaczyć wszyscy, którzy stwierdzą, że przestało im wystarczać pieniędzy od wypłaty do wypłaty, bo inflacja się rozkręca; że ewentualne sankcje finansowe Komisji Europejskiej nakładane na rząd PiS przestaną być postrzegane jako zemsta Unii za niezależność i suwerenność narodu polskiego, a zaczną jako kara za nieudolność, za celowe łamanie zasad i prawa, za kłamstwa i manipulacje. A te sankcje, w świetle wielkiej dziury budżetowej, ukrytej w kreatywnej księgowości, spowodują brak źródeł finansowania przede wszystkim własnych apanaży (które przecież im się należą) oraz innych wydatków koniecznych do zaspokojenia wiernego elektoratu. Rolnicy mogą odczuć je szczególnie, a to niebezpieczna grupa, która nie z białymi różami może przyjechać do Warszawy. Konsekwencją mogą być niepokoje społeczne, które kolejne kampanie nienawiści mogą tylko wzmocnić i trzeba będzie użyć siły… A wtedy marny koniec jest bardzo bliski. To wszystko przemknęło przed oczami tych nieco bardziej wygimnastykowanych intelektualnie przedstawicieli partii rządzących.

I pomyśleć, że poseł Szczerba został wykluczony z obrad za „Panie Marszałku kochany. Muzyka łagodzi obyczaje”. Łezka w oku się kręci… Niech spłynie swobodnie. Nie będę jej nerwowo wycierać.

O autorze

Głosy w dyskusji

Wybory już za:

Dni
Godzin
Minut
Sekund

Znaczenie „partyjnego programu”

Wygrane kampanie PiSu w praktyce uruchamiały spontaniczne działania oddolne (by użyć ukochanego słowa z czasów „Solidarności”) nie tylko działaczy partyjnych, ale bardziej zaangażowanych wyborców PiSu. Program najwyraźniej do nich przemawiał i zostawiał miejsce na włączenie się w akcję za własną partią.

Czytaj »