My, zwierzęta dwunożne


Lubię zwierzęta. Nie tylko te co chodzą na czterech i więcej nogach, pływają, pełzają i skaczą, ale te dwunożne też. Lubię zwłaszcza tę podgrupę terytorialną, która związana jest w jakiś sposób z miejscem na mapie zwanym Polską. Nie ukrywam, że powód mam bardzo osobisty, ja sam i większość moich bliskich przynależy do tej podgrupy

Lubię zwierzęta i dlatego powinienem ucieszyć się z tego, co się ostatnio stało w Polskim Sejmie. Powinienem, ale jakoś się nie cieszę.  Dlaczego? Bo Parlament po raz kolejny pokazuje, że są wśród zwierząt te lepsze i te gorsze. I po raz kolejny podgrupa żyjąca na terenie zwanym Polską, została zaliczona do tej gorszej.

Tak, wiem brzmi to strasznie demagogicznie. Przecież moja sytuacja i moich bliskich, żyjących w domach a nie w metalowych kratkach, jest nie do porównania z sytuacją zwierząt, które żyją tylko po to, aby po śmierci obedrzeć je ze skóry. Zgoda, ale mam trochę inne ambicje niż zwierzęta futerkowe i trzoda.


PRZECZYTAJ TAKŻE: Zwierzęta i ludzie. Władza i demokracja


Ubiegając tych, którzy chcą mi zarzucić, że nie doceniam czworonogów, bo one mogą też mieć większe aspiracje, zgadzam się z tym. Mogą mieć. Ale teraz piszę o aspiracjach tych dwunożnych, mieszkających na terenie Polski.

Przyzwyczaiłem się już, że coś ode mnie zależy i świat mój toczy się w ramach ustalonych zasad. Nie, nie chodzi o to, że świat się nie zmienia, ale o to, że zmienia się w jakimś porządku. Że jak ma być uchwalone jakieś prawo, to ktoś się tym zajmuje. Ktoś je pisze, ktoś czyta, ktoś robi uwagi i ktoś się zastanawia, na ile są to uwagi sensowne, a na ile nie. I w końcu się nad tym prawem głosuje.

Trudno mi przyzwyczaić się do tego, że dzisiaj rano nikt o ustawie nie słyszał a i tak jutro rano ustawa ta jest już podpisana. Choćby nie wiem jak dobre są intencje, to wiem, że taka ustawa jest zła albo bardzo zła. Bo w 24 godziny tylko chleb wychodzi dobry, a i to nie każdy.

Że moja władza nie chce i nie będzie za nic odpowiadać, bo nie. A właściwie bo tak, bo robi wszystko dla mojego dobra. A jeśli tego  nie zobaczyłem, to tylko mój problem, moja strata, a jak przyjdzie co do czego, to i dla mnie kara.


Trudno mi przyzwyczaić się do tego, że coraz bardziej czuję się jak ktoś, komu pozwala się biegać po jego wybiegu, i nawet za bardzo w ten wybieg nie interweniuje. Dzieje się tak jednak tylko dlatego, że ci, którzy zarządzają moim wybiegiem, zupełnie się nim nie przejmują. Przejmują się sobą. Ale jak będzie trzeba to się zainteresują. I wtedy mogę tego pożałować.

Czuję się jak taka owieczka, która patrzy na dobrego gospodarza i nie wie, czy światło będzie dzisiaj wyłączone jak zawsze, a woda popłynie bez ograniczeń, czy może jednak wody nie będzie a przełącznik światła jest tym razem podłączony do elektrycznego płotu, który nagle wyrośnie pośrodku mojego wybiegu.

Kiedyś ta władza była moja. Nie, nie dlatego, że się z nią zawsze zgadzałem i wiedziałem, że stara się dla mnie, ale dlatego, że trochę się starała  i trochę udawała, że robi coś dla mnie. Proporcje tego starania i udawania były różne, ale ja w to wierzyłem i jej bardziej lub mniej  – ale jednak  ufałem.


PRZECZYTAJ TAKŻE: Cała Polska w ręce rządu


Wiem, kłamali mi nie raz, ale chociaż się starali to ukryć. Nawet jak nie bardzo się mną przejmowali, to chociaż robili wrażenie, że się przejmują. Denerwowało mnie to wtedy. Ale dzisiaj, pod innymi  rządami, widzę, że mi tego naprawdę brakuje!

Ona, ta władza, się nie stara i wcale tego nie ukrywa.

Kiedyś wydawało mi się, że  biegam po łąkach demokracji, które ograniczone są tylko przez prawo, Konstytucję i moją wolną wolę. Dzisiaj widzę, że tkwię w tym swoim kojcu i zupełnie nie wiem, co dla mnie szykuje gospodarz. Widzę go tylko jak przemyka w dobrym samochodzie, pilnowany przez wiernych dwunogów i mam pewność, że mnie z tego pędzącego samochodu nie widzi. Zupełnie się tym nie przejmuje, bo jestem dla niego niczym.

Ja i tacy jak ja.

A ja tak, przejmuję się. Bo mi zależy, na sobie, innych i tym kawałku świata, który uważam za mój.

Wiem, że to co muszę zrobić, to zmienić gospodarza.

Tylko jak?

I na kogo?

fot. Pixabay

O autorze

Głosy w dyskusji

Wybory już za:

Dni
Godzin
Minut
Sekund

Znaczenie „partyjnego programu”

Wygrane kampanie PiSu w praktyce uruchamiały spontaniczne działania oddolne (by użyć ukochanego słowa z czasów „Solidarności”) nie tylko działaczy partyjnych, ale bardziej zaangażowanych wyborców PiSu. Program najwyraźniej do nich przemawiał i zostawiał miejsce na włączenie się w akcję za własną partią.

Czytaj »