Ile list? Obywatele RP proszą o stanowisko
Pytanie powinno w zasadzie brzmieć „dlaczego nie prawybory”, ale problem jest szerszy. Najpierw jednak trzy konieczne porządkujące uwagi wstępne.
Od aktywistów po członków partii politycznych zgadzamy się dziś, że Prawo i Sprawiedliwość nie tylko źle rządzi, ale zagraża podstawom życia społecznego w Polsce. Łączy nas pragnienie pokonania Kaczyńskiego i odsunięcia zagrożeń związanych z jego rządami, jakimi są niszczenie pluralizmu, zawłaszczanie państwa i podważanie demokracji. Pytanie jednak jak to zrobić. Obywatele RP proponują wspólną listę opozycji i prawybory. Podzielając elementy diagnozy zaproponowane przez Pawła Kasprzaka, wyciągam jednak zupełnie inne wnioski.
Kasprzak proponuje dość bezwględną analizę bieżącej sytuacji politycznej i stanu opozycji parlamentarnej. Wobec zagrożenia demokracji politycy zachowują się mało odpowiedzialnie i przejmują wyłącznie swoimi partykularnymi interesami. Na pierwszym miejscu stawiają powodzenie własnych ugrupowań, a opowieść o odsunięciu PiS-u od władzy jest dla nich narzędziem w walce o utrzymanie się w Sejmie. Taki był sens wyborów do parlamentu na jesieni 2019 i dlatego PiS wciąż rządzi.
Gdy w wyborach europejskich politycy zdecydowali się na budowę koalicji nie była ona wiarygodna i ostatecznie też nie udało się pokonać PiS. Sprawy światopoglądowe są jednak ważne dla obywateli i zamiatanie ich pod dywan oznaczało utratę wiarygodności i demobilizację elektoratu niesprzyjającego Kaczyńskiemu. Dlatego PiS wygrał wybory i otworzył dobrą passę, która pozwoliła mu na wygranie kolejnych trzech wyborów łącznie z prezydenckimi w 2020.
W tej sytuacji, gdy partie albo rywalizują między sobą i przejmują wyłącznie zajęciem wygodnych sejmowych foteli, albo tworzą niejasne koalicje należy poszukać rozwiązania przełamującego impas. Nie ma co fantazjować o stworzeniu wielkiego obywatelskiego ruchu, który ominie istniejące partie i samodzielnie odsunie PiS od władzy. Dlatego optymalne byłyby prawybory w ramach opozycji, które wyłonią wspólne listy na kolejne wybory. Takie listy, które otrzymają mandat i wyłonią wiarygodnych kandydatów i kandydatki, pozwolą nie tylko odsunąć PiS od władzy, ale też być może zdobyć większość konstytucyjną.
Trudno nie zgodzić się z Kasprzakiem w dwóch kwestiach. Po pierwsze mrzonką jest przekonanie, że można całkowicie ominąć istniejące partie i skutecznie zawalczyć z Kaczyńskim o władzę i po drugie, że rozmywanie spraw światopoglądowych takich jak aborcja, prawa LGBT czy świeckie państwo sprawi, że duża część elektoratu poczuje się oszukana i nie pójdzie na wybory.
Nie wynika z tego jednak, że wyjściem jest organizowanie prawyborów i budowa wspólnych list. Żeby to udowodnić najpierw z podobną bezwględnością z jaką Kasprzak oceniał partie spojrzę na działania opozycji pozaparlamentarnej. Chociaż przedstawiają się jako zaangażowani obywatele będący przeciwieństwem zawodowych polityków, też są po prostu politykami. Walczą jednak w pierwszym rzędzie nie o rządzenie, ale o wejście do polityki parlamentarnej. Nie czarujmy się, taki jest Hołownia, taki jest Śpiewak i taki wreszcie jest Kasprzak. Chodzi im o to, żeby wejść do Sejmu i użyją różnych chwytów, żeby to osiągnąć. Będą mówić, że partie są leniwe, chodzi im tylko o wygodne fotele i brakuje im autentyczności. Trudno się na to obrażać, bo tak wygląda konkurencja w polityce. Przy tym wchodzenie nowych osób do polityki przeciwdziała jej zamknięciu i oderwaniu od rzeczywistości. Dla części ludzi przekaz antyelitarny i poszukiwanie nowych twarzy jest ważne i będą szukać swojej reprezentacji.
I jest to pierwszy powód, dla którego idea prawyborów i wspólnych list jest według mnie wątpliwa. Gdy powstaną wspólne listy – niezależnie od tego jak wyłonione – to nie znikną ci, którzy będą chcieli wejść do polityki, przeciwstawiając się starym partiom, układom i duopolowi. Nie znikną też ludzie, którzy poszukują nowych twarzy i nowych idei. Po stworzeniu wspólnych list, które miałyby dać opozycji większość parlamentarną, znajdą się politycy krytykujący pospolite ruszenie jako „nowy układ” i „trick za pomocą, którego elity bronią swoich interesów”. Nie trzeba być bardzo przewidującym, by wiedzieć, kto wystąpi w tej roli. Im więcej aktywistycznych środowisk liberalnych znajdzie się na wspólnych listach, tym więcej miejsca do zagospodarowania sentymentu nowości i obywatelskości pozostawi się nacjonalistycznej prawicy. To oddala nie tylko marzenia o większości konstytucyjnej, ale sprawia, że mało prawdopodobne jest odsunięcie Kaczyńskiego od władzy.
Moja druga wątpliwość wobec idei prawyborów wiąże się z brakiem przekonania co do dobroczynnego efektu kampanii wyborczej w ramach opozycji. Według Kasprzaka to tylko zwiększy poczucie autentyczności i wiarygodności polityków, bo każdy będzie mówił w swoim imieniu, a obywatele będą mogli postawić na osobę najbliższą ich poglądom. Otóż będzie zupełnie inaczej. Kampania to kampania i toczy się według właściwych jej, ogólnych zasad. A dotyczyłoby to zwłaszcza prawyborów w tak szerokim układzie jak „cała demokratyczna opozycja”. W kampanii trzeba mobilizować swoich zwolenników i pokazywać różnice wobec konkurentów. Zamiast atmosfery „niech kwitnie tysiąc kwiatów” mielibyśmy ostre konflikty na wielu poziomach i wzajemne oskarżenia o mizoginię, oszołomstwo, homofobię, klerykalizm, komunizm i neoliberalizm. W dodatku po wyłonieniu wspólnych list ten problem by nie zniknął, bo wbrew temu co często się powtarza, miejsce na liście nie gwarantuje mandatu. W ostatnich wyborach było tego kilka spektakularnych przykładów.
Mielibyśmy zatem dwie kampanie, w których kandydaci i kandydatki ostro spieraliby się ze sobą i jednocześnie zapewniali, że będą zgodnie rządzić, gdy odsuną Kaczyńskiego od władzy, mają plan jaką Polskę zbudować po pandemii i jak sprawić, żeby była silnym i nowoczesnym krajem. Przepraszam, ale to się po prostu nie będzie trzymać kupy. Targający się za łby politycy przekonujący, że się dogadają nie zdobędą poparcia żadnej większości.
Mój trzeci argument przeciwko prawyborom i jednej liście jest ściśle pragmatyczny i wynika z wiedzy osoby startującej w dwóch kampaniach a uczestniczącej sztabowo w trzech. Wybory kosztują, a osoby, które nie biorą tego pod uwagę są oderwane od rzeczywistości i niebezpieczne. Jeśli opozycja wyda środki na wzajemną rywalizację to będzie miała mniej pieniędzy, żeby skonfrontować się z rządzącymi, którzy nie tylko mają wielką subwencję, ale wyprowadzają publiczne środki na prowadzenie polityki i wykorzystają w kampanii wyborczej cały aparat państwa. Dlatego ktokolwiek kto myśli o pokonaniu Kaczyńskiego powinien oszczędzać, oszczędzać i jeszcze raz oszczędzać.
Nie chcę, żeby powstało wrażenie, że moja odpowiedź na bieżące problemy sprowadza się do podważania cudzych pomysłów. Czy jest przed nami jakaś inna droga?
Wydaje mi się, że jest, ale wymaga opowiedzenia historii ostatnich lat trochę inaczej niż zrobił to Kasprzak. Wybory na jesieni 2019 nie były wyłącznie wyborami, w których chodziło o władzę i stołki. Kasprzak żeby uzasadnić swoje stanowisko specjalnie przestawia chronologię pisząc w odwrotnej kolejności o wyborach europejskich i parlementarnych,. Otóż najpierw była idea wspólnej listy na Eurowybory zrodzona z antykaczyzmu i obywatelskich ruchów sprzeciwu wokół KOD. Sprawy, które Kasprzak słusznie przedstawia jako ważne dla obywateli – aborcję, świeckość, ekologię, prawa LGBT – uważano za mało istotne. Dopiero powstanie Wiosny sprawiło, że pojawiły się one w przestrzeni publicznej i znalazły rzecznika w Biedroniu. Przypomnę jedną rzecz: kiedy powiedział na Torwarze w lutym 2019, że należy odejść w Polsce od węgla do 2035 roku establiszment medialno-polityczy na zmianę szydził z niego i straszył nim jako nieodpowiedzialnym fantastą. Nie inaczej było podczas całej kampanii do Europarlamentu.
Okazało się, że bez silnej reprezentacji dla progresywnych treści duża część obywateli i obywatelek czuje się niereprezentowana. Pokazały to dobitnie wybory jesienne, w których Lewica zdobyła dobry wynik na poziomie 12 procent. Jednocześnie PiS zdobył 8 milionów głosów a KO, Lewica i PSL łącznie 8,5 miliona. Czyli udało się coś, co nie udało się w wyborach do Europarlamentu, w których PiS przebił KE i Wiosnę o 150 tysięcy głosów. Dziś po masowych protestach w sprawie całkowitego zakazu aborcji jeszcze lepiej wiemy, że brak wyraźnej, progresywnej oferty skończy się potężnym rozczarowaniem i poczuciem zdrady.
Jednocześnie ludzie raczej nie czekają niecierpliwie na ostateczną bitwę na opozycji, która raz na zawsze rozstrzygnie sprawy światopoglądowe zostawiając na scenie albo zwolenników radykalnej zmiany albo powrotu do status quo. W końcu – co przyzna przytłaczająca większość elektoratu opozycji – jest ważniejsza walka do wygrania. Wygląda na to, że obecne oczekiwania wyglądają tak, że ludzie chcą mieć wybór jeśli idzie o sprawy światopoglądowe i jednocześnie oczekują od opozycji przynajmniej próby współpracy i pokazania, że w sytuacji odsunięcia PiS od władzy jest w stanie współdziałać.
Czy jest to nierealistyczne? Schopenhauer w jednym ze swych dzieł przedstawił opowieść o jeżozwierzach. Pewnego zimnego zimowego dnia zwierzęta strasznie marzły i musiały się ogrzać. Gdy szybko przytuliły się do siebie bardzo się pokłuły. Gdy odskoczyły od siebie znów było im zimno. W końcu jednak zbliżając się do siebie powoli były w stanie znaleźć taką odległość, że nie kłuły się wzajemnie i jednocześnie były w stanie choć trochę się ogrzać.
Opozycyjne partie i ruchy są dziś jak te jeżozwierze. Mają wystarczająco dużo kolców, żeby nawzajem sobie zaszkodzić. Jednocześnie zamarzną jeśli nie będą szukać zbliżenia.
Na początek warto chyba rozmawiać o sprawach, w których przy dobrej woli można dojść do w miarę zbieżnych stanowisk. Oprócz praworządności chyba możliwe jest zbliżenie w takich kwestiach jak edukacja, media publiczne, zdrowie, transformacja energetyczna i polityka międzynarodowa. Wypracowanie wizji zmian w tych obszarach daje nadzieję na zbudowanie innej Polski niż zarządzana z Nowogrodzkiej i Woronicza Polska pisowska. Bez zbudowania takiej wizji – mającej w sobie pozytywny przekaz – trudno będzie o zdobycie większości nawet pomimo dużej niechęci jaką budzą rządy prawicy.
Zbliżenie w kwestiach budzących mniej kontrowersji może być krokiem w stronę poszukiwania rozwiązań w sprawach, gdzie kolce są ostrzejsze. Sceptycy powiedzą, że to niemożliwe. Ja jestem większym optymistą. Rządy prawicy sprawiły, że polskie społeczeństwo stało się bardziej otwarte w kwestiach światopoglądowych i dziś politycy raczej muszą za nim nadążać niż zachęcać je do zmiany. Wystarczy spojrzeć na wyniki badań. Za prawem kobiety do decydowania o przerywaniu ciąży w grudniu 2020 opowiedziało się 66% Polek i Polaków. Także w grudniowym badaniu za przeniesieniem religii ze szkół do sal katechetycznych było aż 68% badanych. Jestem przekonany, że szukając porozumienia a nie różnic w tych sprawach, możemy dojść do wspólnych stanowisk tak jak stało się to niedawno po początkowych trudnościach w Parlamencie Europejskim w kwestii rezolucji dotyczącej prawa do przerywania ciąży w Polsce.
Część różnic na pewno pozostanie. I dobrze, bo wyborcy będą mieli przynajmniej jasność podejmując decyzję, którą stronę wzmacniają głosując na określoną listę opozycji. Wystawienie odrębnych list przy zdefiniowaniu minimum zbieżności nie ma w sobie na pewno rozmachu i dramaturgii prawyborów. Uniknąć jednak możemy w ten sposób niszczących konfliktów, które pogrzebałyby szanse na skuteczne zmierzenie się z Kaczyńskim i odsunięcie go wreszcie od władzy.
Fot. Wikipedia
Maciej Gdula, doktor habilitowany nauk społecznych, socjolog, publicysta i polityk, poseł na Sejm, jeden z liderów Lewicy
Pytanie powinno w zasadzie brzmieć „dlaczego nie prawybory”, ale problem jest szerszy. Najpierw jednak trzy konieczne porządkujące uwagi wstępne.
Najlepsze rozwiązanie — jedna wspólna lista ze względu na system d’Honda oraz ze względu na to, że jest możliwe i pożądane ustalenie dwóch wspólnych płaszczyzn pójścia do wyborów. Praworządność, przywrócenie praworządności i przywrócenie mocnego miejsca Polski w Unii Europejskiej.
Czy nie wypadałoby tak dla przyzwoitości spróbować raczej odpowiedzieć na pytanie – co za tymi listami ma stać?
Prawybory wywołują te same pytania: jak je wynegocjować? jaki przyjąć klucz? kto może w nich uczestniczyć z czynnym i biernym prawem głosu? Uczestniczyłem w słynnych prawyborach Platformy Obywatelskiej w 2001 roku i wrażenia mam jak najgorsze. Nie wiem, czy lepszą (choć też niełatwą) metodą nie jest jednak żmudne negocjowanie i próba dojścia do porozumienia w sprawie podziału nieszczęsnych „jedynek”, „dwójek” itd.
Demokratyczna lista musi mieć Jacek Żakowski Ile list? Pytanie jest kluczowe i odpowiedź jest prosta.