Brunatniejąca Polska nagle przed wyborami wywołuje popłoch w szeregach opozycji, w mediach niezależnych i w social mediach. Oburzenie wypowiedziami konfederatów i obecnością na listach zdeklarowanych faszystów i nazioli rozlega się ze wszystkich stron. Powiem szczerze, że to reakcje mocno według mnie spóźnione
Nie jestem socjologiem ani politologiem, więc nie będę się silił na uczone analizy tego, czemu polskie społeczeństwo z taką obojętnością odnosiło się do rozkwitu faszyzmu w przestrzeni publicznej. Obojętność z jaką w ogromnej, niestety, większości traktowano problem faszyzacji życia publicznego, widać było od początku rządów PiS. Zarówno w mediach, które bardzo starały się problemu nie dostrzegać lub go bagatelizować (poza nielicznymi wyjątkami), ale przede wszystkim wśród zwykłych ludzi.
Ileż to razy stając naprzeciw faszystów maszerujących z falangami i rasistowskimi hasłami słyszeliśmy niewybredne komentarze na swój temat. Ile razy zdarzało nam się widzieć zdegustowane twarze siedzących w kawiarnianych ogródkach, „którym przeszkadzaliśmy w degustacji”, kiedy znosiła nas z blokad policja. W ciągu ośmiu lat w zasadzie ta sama garstka ludzi wystawiała się na szykany policji i samych nazioli, stając w poprzek faszystowskim marszom w Hajnówce, Warszawie, Bydgoszczy, Łodzi czy Wrocławiu. Nie dlatego przecież, że mieliśmy nadzieję sami wygrać, ale po to by dać przykład, że można.
Wydawać się mogło, że z czasem ludzi wychodzących w proteście przeciw brunatniejącej sile powinno przybywać, ale było wręcz odwrotnie. W kraju, który ma za sobą doświadczenia niemieckiego nazizmu i hitlerowskich zbrodni, w którym zginął co szósty obywatel zamordowany przez nazistów, okazało się, że historia wcale nie jest dla nas nauczycielką życia. Politycy demokratycznej opozycji nie wykazali niestety refleksu, kiedy ulice zapełniały się zwolennikami Bąkiewicza w Warszawie, kiedy miasto 11 listopada z roku na rok przypominało Warszawę płonącą w Powstaniu. Nie reagowali, kiedy faszyści zawłaszczali narodowe święta i miejsca narodowych symboli. Kiedy Kukiz wprowadzał do Sejmu narodowców, nie zadzwoniły w uszach polityków alarmowe dzwonki. Dziś larum grają bo do parlamentu szykują się faszyści z Bąkiewiczem ubranym w garniturek na czele.
No cóż. Flirt Kaczyńskiego z faszystami trwał od początku rządów PiS, z początku mocno zakamuflowany, w drugiej kadencji już całkiem jawny i otwarty. Kupowany przez Glińskiego i Kaczyńskiego za gotówkę.
Nie łapiemy za gaśnice kiedy koło domu biega łobuz z zapalniczką, ale dmuchamy w ogień dopiero kiedy płonie dom.