„Bądź mądrzejszy/ ustąp/ poczekaj/ nie teraz!” – to fraza powtarzana w wielu wariantach wobec ludzi i ruchów obywatelskich, których działalność – i sprawy, o które walczą – nie mieści się w mainstreamowym pojmowaniu świata w Polsce, tym, którzy widzą słabości i zagrożenia w klepniętym (przez nie wiadomo kogo), ledwie parę lat temu, porządku politycznym. Nagle porządek ten okazał się nienaruszalny i święty niemal jak katolicka tożsamość narodowa Polaków.
Słyszą to osoby, spośród których wiele działało w swoich dziedzinach nie od grudnia 2015 roku, tylko znacznie wcześniej. I zawsze to słyszały. Część z tych działających od lat z tego powodu nie angażuje się w bitwę polityczną, bo dokładnie wie, że nie o partię tę czy inną chodzi, woli uparcie i w coraz trudniejszych warunkach robić przynajmniej to, co robiła do tej pory, żeby pomóc konkretnym ludziom w atmosferze co prawda coraz szerszego zrozumienia, ale i łykając te aroganckie i głośne komunikaty, że ciągle jest „nie teraz”, że muszą zrozumieć, że muszą być mądrzejsze, mądrzejsi.
Piramida ustępstw
Fascynuje mnie ta koncepcja „bądź mądrzejszy, ustąp”. Zapewne najlepiej zobrazowałaby tę moją fascynację jakaś grafika, która pokazałaby tę piramidę ustępstw mądrzejszych, która prowadzi do tego, że rządzą głupcy. Z braku grafiki wyobraźmy sobie: na poziomie np. +10, w dwudziestostopniowej skali, ktoś słyszy po raz pierwszy „bądź mądrzejszy, ustąp”, dla świętego spokoju. Ustępuje, więc schodzimy na poziom +8. Tam ponownie jest wzywany do ustąpienia w imię „wyższej konieczności”. Lądujemy na +6, gdzie kolejny ktoś, kto chce jednak dążyć do przynajmniej tego +10, jeśli nie wyżej, słyszy, że tak, ma rację, ale wsadza kij w mrowisko, a teraz nie czas na to. Jest przecież mądry, więc niech ustąpi. I tak dochodzimy do poziomu Zero i dziwimy się, że mało kogo obchodzi, że zaraz wylądujemy pod powierzchnią. Najważniejsze, że ów zaklepany porządek ma się dobrze. Tylko nie wiadomo dla kogo, chyba dla poczucia racji, tej racji, która sprowadziła nas do zera. To nie ma nic wspólnego z kompromisem. To dyktatura głupoty.
Wybory parlamentarne w 2019 roku są szczególne. Odbywają się w sytuacji dewastacji struktur państwa przez jedną z opcji politycznych i po niemal czteroletnich protestach obywatelskich w całej Polsce. Wydawałoby się, że przez te cztery lata opozycyjne partie polityczne i ruchy obywatelskie, które uformowały się w wyniku protestów, powinny trzymać sztamę w wyniku wspólnych rozmów, uzgodnień najważniejszych problemów, strategii i taktyki działania, a w końcu kampanii wyborczych i wyłaniania kandydatów.
Samotne obywatelki, samotni obywatele
Nic takiego się nie stało, bo trudno tak określić jakieś jednostkowe spotkania, na jednostkowe tematy, ludzi niereprezentatywnych. Wręcz przeciwnie, niejednokrotnie wydawało się, że to co dzieje się na ulicach jakby przeszkadzało nie tylko PiS-owi, ale nawet bardziej opozycji parlamentarnej, bo chyba czegoś od niej się oczekiwało, a ona nie wie czego. Nie zliczę, ile razy opozycja uliczna, obywatelska, oniemiała ze zdumienia, gdy widziała co wyprawiają albo kompletnie nic nie robią „nasi posłowie” w Sejmie, że wymienię tylko pustki na sali, gdy sprawozdania składał Rzecznik Praw Obywatelskich dr Adam Bodnar, czy głosowanie za uhonorowaniem Brygady Świętokrzyskiej, objawień fatimskich czy „księży wyklętych”. O odrzuceniu projektu ustawy „Ratujmy kobiety” oraz zaniechaniu procedowania w komisji projektu „Świecka szkoła” w tej sytuacji szkoda nawet wspominać. Wszystkie, absolutnie wszystkie działania, które blokowały pisowski walec, były dziełem opozycji ulicznej, a nie parlamentarnej, a nawet wbrew niej. Koronnym przykładami są wniosek Komisji Europejskiej do TSUE i Czarny Poniedziałek, ale jest ich więcej.
Dla mnie osobiście te cztery lata byłyby znacznie mniej bolesne, gdybym dostrzegła cień refleksji wśród decydentów opozycyjnych partii, która sprawiłaby poczucie rzeczywiście jakiejś wspólnoty i reprezentacji nas tam, w parlamencie. Ale złudzeń pozbawiła mnie pewna konstatacja w pozornie drobnej sprawie: brak reakcji na bezprawny zakaz wstępu wybranych przez PiS obywateli do budynku Sejmu. Pewnie państwu parlamentarzystom nawet nie przyszło do głowy, że ten zakaz ogranicza także ich prawa, bo nie mogą swobodnie zaprosić na rozmowy kogo uważają za potrzebnego, a tylko tego kogo im pozwalają. Nie zrobili w tej sprawie nic.
Nie wystarczy mówić, że to najważniejsze wybory
Partyjni decydenci chyba nie zauważyli szczególności tych wyborów, chociaż lubią o niej mówić. Jednak mówienie, a robienie to całkiem różne kwestie. Przed chwilą po raz kolejny usłyszałam w rozmowie, a wcześniej także w komentarzach dziennikarzy i publicystów, że ta kampania wyborcza jest po prostu nudna. Jakby nic się nie stało i nic się nie miało stać. Osobną kwestią jest to, że sami owi dziennikarze i publicyści sprawiają, że jest nudna. Nie dziwota, że taka jest, a może już była, skoro największa koalicja boi się każdego tematu, który może wzbudzać jakiekolwiek kontrowersje, skoro mediom umknęło, że w całej Polsce jednak kilkudziesięciu osobom spośród aktywistów obywatelskich udało się „wbić” na listy koalicji jednej, drugiej, czy trzeciej, i że to właśnie oni nadają jakikolwiek nerw tej kampanii.
Tak, jest szereg osób, głównie kobiet, kandydujących do parlamentu, wywodzących się z aktywizmu opozycyjnego w ruchach obywatelskich. Nie zajmują czołowych miejsc na listach, bo te są z góry zarezerwowane dla „działaczy” partyjnych choćby nikt o tej ich działalności nic w ostatnich czterech latach nie słyszał, a ich jedyną zasługą jest przynależność. W wielu przypadkach obywatelskie kandydatki i kandydaci są więc tłem, dostarczycielami głosów dla partyjnych miernot, które mówią, że przecież jak ktoś jest świetny to i z dalekiego miejsca się dostanie. Dziwne, że sami nie chcą pokazać jacy są świetni i kurczowo trzymają się jednak tych wyższych. Głównie jeden (choć jest ich dwóch) kandydat obywatelski do Senatu jest odsądzany od czci i wiary, bo śmie kandydować przeciwko niedawnemu wiceprezesowi PiS, który z nieznanych przyczyn jest kandydatem Koalicji tzw. Obywatelskiej. Jeden, na 99 okręgów, ale ewentualna przegrana Senatu przez opozycję będzie jego winą. Trudno o bardziej kuriozalne wyznanie wiary w swoich kandydatów przez partie i ich wyznawców niż właśnie ten przypadek.
Wygodnictwo mediów
Kampania jest kolorowa i zażarta, ciekawa, ale nie tam, gdzie oczekują mainstreamowe media. Trzeba by poszperać gdzieś głębiej, do kogoś może zadzwonić, porozmawiać, dowiedzieć się skądinąd niż Twitter czy Facebook. A przede wszystkim wyjść poza partyjny przekaz dnia, zejść na te niższe pozycje na listach, zauważyć zjawisko, zechcieć je zgłębić i opisać. Może nawet nie kibicować, ale przynajmniej opisywać rzeczywistość. Tworzyć tę temperaturę, zamiast narzekać na letniość. Naciskać na partie, zamiast się im poddawać. To ponoć Czwarta Władza?
Pozwolę sobie podsumować tę kampanię z mojego punktu widzenia. Główne partie opozycyjne trwają przy strategii, która nie pozwoliła im wygrać żadnych wyborów, w sensie ogólnopolskim, od czterech lat. Wprowadziły kilkadziesiąt osób (w skali kraju, czyli kilku tysięcy kandydatur) spośród aktywistów obywatelskich na swoje listy, co ma niby pokazać, że otworzyły się na obywateli. Moim zdaniem otworzyły się, bo prawie nikt z ich członków nie ma ani takiego kontaktu z wyborcami, ani werwy wyborczej, ani wiarygodności. Wśród własnych kandydatów partie wystawiły szereg osób, które działają demobilizująco. Po prostu odechciewa się głosować i to nie z powodu, że nie ma na kogo (choć czasem naprawdę nie ma), tylko z tego, że traktują nas jak idiotów. Skoro tak, to i po wygranej tak nas będą traktować. Ostrzegam.
Partie, a zwłaszcza jedna i jej wyznawcy, stosują szantaże zamiast mobilizacji, swoich potencjalnych wyborców lub sojuszników obrażają zamiast zachęcać, wykluczają zamiast łączyć. Czy to jest mądre? Jeśli uważają, że tak, niech ustąpią… A jeśli my uważamy, że nie, to tym razem nie ustąpmy głupszemu.
Głosujmy na nich
Te wybory i naszą przyszłość mogą uratować kandydatki i kandydaci obywatelscy. Teraz zdobywają przyczółki, samym kandydowaniem. Kandydują dla spraw, w które wierzą, że są bezwzględnie potrzebne do rozwiązania, żeby polska przyszłość jawiła się w jaśniejszych barwach. Przywódcy partyjni za to zawodzą na całej linii. Na złość babci odmrażają uszy nie tylko sobie. Interes partyjny ponad interes Polski, ponad przyzwoitość, ponad szacunek do wyborców. Nie usłyszałam ani jednego zarysu programu na sytuację gdy przegrają wybory, co w przypadku znanych sondaży byłoby może uzasadnione. Jak mają zamiar realizować cokolwiek ze swoich obietnic, gdy nie wygrają? Jak mają zamiar bronić resztek ludzkiej, naszej, godności? Czy jeśli przegrają, będą zwolnieni ze wszystkiego co naopowiadali w kampanii oprócz pobierania przez kolejne lata bezproduktywnych diet poselskich? A jeśli wygrają, to czy zlikwidują barierki wokół Sejmu? Te materialne i te mentalne? Wszystkich kandydatek i kandydatów obywatelskich jestem pewna, mam nadzieję, że gros z nich dostanie wystarczającą liczbę głosów, żeby rzeczywiście nas reprezentować. I jestem pewna, że będą razem z ludźmi, dla nas, a nie patrzeć z górnej chmurki na obcy im tłum. Dla nich te tłumy mogą znów się pojawić. Ale przeciwko nim także, jeśli się odwrócą. Wiedzą to. Mam nadzieję. Także to, że jak zawiodą to Polska nie podniesie się z marazmu bardzo długo.
Ewa Borguńska
PS Pisanie ogólnie o klasie politycznej, nawet parlamentarnej, jest niesprawiedliwe. Bo na moje oko jakieś dziesięcioro, może piętnaścioro parlamentarzystów opozycji w pełni zasłużyło na swoje uposażenia, a nawet więcej. Ciekawa jestem czy wszyscy, także ci nie wybrani na kolejną kadencję, stawią się na to kuriozalnie przeniesione ostatnie posiedzenie Sejmu 15 i 16 października. My, obywatele, tam będziemy. W jakiejś nie do końca zniechęconej przez nich liczbie.