Swąd nagonki – słyszałam o nim powielekroć od marcowych emigrantów, od tych których los zapewne bym podzieliła, gdybym była starsza. Dzisiaj go czuję. Czuję w powietrzu napięcie, zagrożenie, wrogość, wszystkimi porami, przez skórę. Nie wiem, co robić. Nie wystarcza owinięcie się tęczową flagą, nie wystarcza deklaracja – jestem z Wami
Dzisiaj wy, a jutro ja. Albo odwrotnie.
Nie pamiętam Marca 68. Byłam za mała. Nie wiedziałam, że dziadka wyrzucono z pracy i partii, klamkę jego mieszkania wysmarowano gównem i zamęczano telefonami “Mosiek won do Izraela”. Nie wyjechał. Odwrócił się do ściany. Minęły kolejne lata, zanim się dowiedziałam, co stało się w Polsce w Marcu i jak bardzo dotknęło to moją żydowską, ocalałą z Zagłady rodzinę. Wybrali ten kraj, uczynili go swoim domem. Mama wolała co prawda żyć tutaj na aryjskich papierach. Wyznawała zasadę, że lepiej być jak inni. Nie wyobrażała sobie, że raz jeszcze mógłby ją dosięgnąć kamień antysemityzmu. Myliła się.
Nie znałam jej lęku. Nie znałam, a przecież przyjęłam na długo barwy ochronne zakładając, że musiała wiedzieć, czego się boi. Dziś ma 89 lat. Boi się znowu.
Na Dworcu Gdańskim marcowi emigranci żegnali się ze złudzeniami. Opuszczali rodzinne miasto i ojczyznę. Wyjeżdżali z biletem w jedną stronę, zaledwie dwadzieścia kilka lat po zagładzie sześciu milionów Żydów. Z dokumentem podróży, wedle którego nie byli już obywatelami Polski. Nie było dla nich miejsca na polskich uczelniach i w autobusach, na ulicach polskich miast i wśród polskich sąsiadów.
Stali się ofiarami politycznej manipulacji i plugawej kampanii nienawiści, rozgrywek partyjnych i psychicznego terroru.
Podobno historia się nie powtarza? A dzisiaj i ja się boję. Tym razem nie o siebie. I jest mi wstyd. I wszystko mnie boli, kiedy patrzę na to, co dzieje się w Warszawie w sierpniu 2020. Wirus nienawiści jest bardziej zjadliwy niż jakikolwiek inny, który nas teraz atakuje. I nie wiem, czy kiedykolwiek znajdzie się nań szczepionka?
Jak tamci byli inni? Jak ich inność komukolwiek zagrażała? Jak to jest w kraju nad Wisłą, że jakakolwiek inność odbierana jest jako atak na narodowe świętości? Wymierzona być musi przeciwko biało czerwonej fladze, martyrologicznej legendzie i narodowym kompleksom. Czego to dowodzi, o czym świadczy? Wtedy chodziło o kolor oczu, niekoszerną genealogię, Boga i zapach czosnku. Dzisiaj o barwę miłości, kolorowy strój i tęczową naleciałość niezależności.
Komu i dlaczego tak bardzo to przeszkadza? Kogo i dlaczego tak drażni i destabilizuje, że zezwala na użycie ciężkiej broni przemocy i pogardy?
Uczyłam się w szkole o polskiej tolerancji. Rzadko jej doświadczałam.
Dom to miejsce, w którym człowiek czuje się bezpiecznie. Polska wielokrotnie przestawała być takim domem dla swoich obywateli. Wykluczani, wypędzani, skazani na brak szacunku i perspektyw odbudowywali swoje losy gdzie indziej. Wzbogacali inne kraje, zasilili je swoimi talentami i obecnością. Dla mnie ciągle przynależą do polskiego adresu. Dla mnie. Bo sami pewnie już go nie potrzebują. A patrząc na to, co dzieje się teraz w Polsce, zapewne błogosławią bolesną decyzję o wyjeździe.
Drodzy Moi Tęczowi! Nie reagowałam wcześniej. Słowa o tym, że “nie jesteście ludźmi a ideologią”, wydawały mi się tak absurdalne, że nie uważałam za stosowne się do nich ustosunkowywać. Jesteście moimi przyjaciółmi. Jesteście moją rodziną. Nikt nie ma prawa was stąd wyrzucić.