Szpieg czy aferzysta? Andrzej Izdebski realizował tajną operację polskich służb specjalnych?

Wiele może na to wskazywać. Był tajnym współpracownikiem służby bezpieczeństwa i w tej roli nawiązał niezbędne kontakty i zebrał doświadczenie. Później handlował bronią, a taki biznes jest zwykle ściśle kontrolowane przez służby specjalne – pisze Piotr Niemczyk na portalu osluzbach.pl

Z wywiadowczego punktu widzenia miał bardzo interesujące kontakty biznesowe. Jego faktycznym wspólnikiem był szef wywiadu Albanii, a wśród jego kontrahentów były osoby powiązane z mafią i światem polityki na Bałkanach, na Bliskim Wschodzie i w Rosji. Jego model biznesu dobrze nadawał się na ciekawą przykrywkę dla działalności wywiadowczej. Zarówno sprawy lotnictwa (firmy Izdebskiego w ostatnich latach zajmowały się projektowaniem lekkich samolotów i motolotni) jak i specjalistycznej turystyki przynajmniej teoretycznie są interesujące dla służb specjalnych. Szczególnie wyprawy polegające na zwiedzaniu nietypowych miejsc motolotnią, dają możliwość nawiązania ciekawych kontaktów dla wywiadu, a przede wszystkim umożliwiają dotarcie do obszarów do których pasuje taka legenda. Czyli mało dostępnych regionów, w których mieścić się modą poligony, bazy wojskowe, stacje łączności, radiolokacyjne lub nasłuchu elektronicznego.

Wycieczka motolotnią stwarza podobną legendę jak np. praca geologa, który również może poruszać się w różnych mało dostępnych rejonach i teoretycznie ma dobre do tego uzasadnienie. Polska historia najnowsza zna przynajmniej dwa przypadki geologa i gleboznawcy uwięzionych z powodu podejrzeń o pracę dla wywiadu. Jeden z nich zapłacił za to życiem. Wywiad musi ciągle szukać nowych pretekstów do wysyłania swoich współpracowników na trudne tereny.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Mina pod Bakanowem

Warto pamiętać, że udział Izdebskiego w transakcji z respiratorami był albo wręcz rekomendowany przez wywiad, albo przynajmniej nie kwestionowany przez Agencję Wywiadu i ostatecznie tolerowany przez CBA. Mało tego, już po wykryciu afery, organy ścigania wykazały daleko idącą bierność w poszukiwaniach samego Izdebskiego, jak i poszukiwaniu majątku który zgromadził on przy okazji transakcji z respiratorami.

Ale to tylko jedna strona medalu.

Fakt, że organizator transakcji był agentem SB jest prosty do ustalenia w IPN i właściwie każda służba mogłaby to sprawdzić i uznać go od tego momentu za skrajnie podejrzanego.

To, że był wspólnikiem żony szefa wywiadu Albanii mógł bardzo pomagać w nawiązywaniu kontaktów ale jednocześnie go stygmatyzować. Każdy jego potencjalny kontrahent, któremu zależałoby na poufności i nieprzejrzystości transakcji wahałby się przed wyborem takiego partnera. Takie powiązania zwracają  uwagę zarówno instytucji państwowych jaki mediów. Jeżeli transakcja miałaby być przeprowadzona nielegalnie, wolałby sobie poszukać innego kontrahenta.

Podobnie jest z przypadkiem umieszczenia Izdebskiego na liście osób łamiących embargo na dostawy broni. Znalazł się na liście ONZ z powodu transakcji dostawy broni do państw afrykańskich, która później trafiła na obszary objęte wojną. Taki wpis powinien dyskwalifikować jako potencjalnego kontrahenta instytucji państwowych. Także kontrahent działający nielegalnie i chcący ukryć transakcję, wolałby ją zawierać  z partnerem nie skompromitowanym. Nie da się zrobić poważnych transakcji międzynarodowych mając taką reputację. Także jego ewentualne powiązania z Wiktorem Butem ograniczają a nie zwiększają jego przydatność dla służb.

ZOBACZ TAKŻE: Czy polskie służby specjalne zajmują się tym czym powinny?

W gruncie rzeczy podobnie jest z przykrywką jaką daje branża turystyczna czy organizacja wyjazdów lotniarskich. Taki kamuflaż wydaje się bardzo dobry, ale aż za dobry. Od dawna wiadomo, że tego rodzaju przedsięwzięcia bywają formą pracy służb wywiadowczych. Taka przykrywka staje się wręcz ostentacyjna. Teraz firmy przykrycia robi się z dużo staranniej opracowaną legendą.

Irytujące jest, że organy ścigania właściwie nie szukały ani Izdebskiego, ani jego majątku. Tylko czy w Polsce wydawać się to może dziwne? Przecież polskie służby nie wykazują się ani szczególną aktywnością i skutecznością. Działają tylko wtedy, kiedy widzą w tym wyraźny interes polityczny. Jak słusznie zauważył Paweł Wojtunik w swoim komentarzu na Twitterze: – Kiedy trzeba było zebrać dowody na Romana Giertycha, do Włoch poleciało ośmiu prokuratorów. Kiedy poszukiwano Andrzeja Izdebskiego, do Tirany nie pojechał nikt. Służby trzymają się z daleka od takich spraw, bo boją się, że trafią na interesy jakiegoś ważnego urzędnika, albo co gorzej – polityka partii rządzącej. Dlatego w podobnych sprawach zachowują bierność.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Rozważania o Europie

Kolejny argument mający świadczyć, że działanie Izdebskiego było operacją wywiadowczą jest plotka, że ogromne, nieuzasadnione wartością respiratorów, prowizje wpłynęły do funduszu operacyjnego wywiadu.

Tylko, że tak budować funduszu operacyjnego nie wolno. Okradanie służby zdrowia po to, żeby zasilić fundusz operacyjny, jest nie tylko skrajnie nieetyczne, ale też bezprawne. Nie ma formalnej możliwości przekazania takich pieniędzy do funduszu operacyjnego.

Dużo bardziej prawdopodobne jest to, że jakieś osoby powiązane z wywiadem zrobiły tą transakcję na własną rękę i dlatego udało im się załatwić poparcie służb specjalnych. Opowieści o funduszu operacyjnym mają tylko zrelatywizować moralny kontekst tej transakcji. Przy założeniu, że opinia publiczna uzna za mniej karygodne przekazanie nielegalnie zdobytych środków do wywiadu niż zwykłą kradzież.

ZOBACZ TAKŻE: Piknik na Nowogrodzkiej [ZDJĘCIA, WIDEO]

Przyjmując, że za aferą stoją prywatne interesy osób powiązanych ze służbami, to nie byłaby pierwsza transakcja tego rodzaju. W ciągu ostatnich kilku lat mieliśmy już, na przełomie 2015 i 2016 roku, przypadek sprzedaży sprzętu pirotechnicznego dla PKP po znacznie zawyżonych cenach. Prowizja z tej dostawy miała trafić do kieszeni funkcjonariuszy wywiadu i osób z nim powiązanych. Podkreślam, nie do funduszu operacyjnego tylko do prywatnych kieszeni. Afera respiratorowa nie byłaby pierwsza.

Dużo zamieszania w tej sprawie rzuciła zagadkowa śmierć Izdebskiego. Można podejrzewać, że ktoś go zamordował aby usunąć niewygodnego świadka. Albo podłożono czyjeś zwłoki po to, żeby mógł zacząć żyć i działać pod nową tożsamością. Tylko, że sposób w jaki by to załatwiono zanadto zwraca uwagę. Szczególnie wtedy, kiedy interesują się nim media i politycy. W takich warunkach niezwykle trudno byłoby mu wykorzystać nowe dokumenty i dane.

Nie mam żadnych wątpliwości, że służby odegrały w tej sprawie jakąś rolę, ale raczej pasywną, pokazującą ich nieudolność i nie profesjonalizm. Ponownie pytanie: po co Polsce takie służby specjalne, nasuwa się samo.

Tekst opublikowany został na portalu osluzbach.pl.

O autorze

Starsze opinie, komentarze, listy