Dziś w nocy znów był przymrozek. Zwykle martwię się o zioła, których nie zdążyłam zebrać. Dziś zastanawiałam się, jak to jest budzić się na oszronionej ziemi
Przedzieramy się przez las do rodziny. Z daleka macha do nas mężczyzna w kolorowej kurtce. – Błąd – myślę – za bardzo go widać. Prowadzi nas do swoich bliskich. Dwoje dzieci i czworo dorosłych. Dwóch chłopców, dwie kobiety, dwóch mężczyzn. Matka, ojciec, dwóch synów, babcia i dziadek. Witamy się, uśmiechamy i wyjmujemy rzeczy, które przynieśliśmy. Najmłodszy chłopiec ma jakieś 3 lata, zgubił jeden bucik. Ma mokre nogi. Trochę się nas boi, odwraca głowę. Starszy chłopiec jest spokojny. Ma jakieś 10 lat. Szybko okazuje się, że to on będzie naszym tłumaczem. Jest bardzo bystry, lotny, przekazuje wszystkie informacje rodzinie.
Nalewamy zupę, wyjmujemy wszystkie butelki z wodą, rozdajemy orzechy, czekoladę. Wypytujemy rodzinę, czego potrzebuje. Są bardzo źle ubrani. Mały chłopiec potrzebuje butów, skarpet, ma mokry kombinezon. B. pomaga go przebrać, mówi spokojnym głosem. Cała jest spokojem, choć na co dzień spokoju w niej nie ma. Maluch już się nie boi, ale nadal się nie uśmiecha.
Starszy chłopiec ma lodowate nogi. Buty zupełnie mu przemiękły, ma białe, pomarszczone i ubłocone stopy. Wycieram je dłonią i pomagam założyć skarpetki.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Uchodźcy na granicy z Białorusią. Nie wiemy, co się dzieje z małą A
Dziadek jest zupełnie zagubiony. Ma na sobie elegancką koszulę i spodnie, jemu także buty zupełnie przemiękły. Patrzy na nas, jakby nie rozumiał, co się wokół niego dzieje.
Młoda kobieta jest w ciąży. Wyraźnie coś ją boli. Nie chce jednak jechać do szpitala ani spotkać się z lekarzem. Przez cały czas nie wstaje. Jej mąż prosi M., żeby się odwrócił. Nie rozumiemy, co się dzieje, więc odwracamy się oboje. – Ty nie – pokazuje mi na migi trochę rozbawiony. Jego żona z dużym wysiłkiem przebiera się w suche ubranie.
Kiedy wszyscy są już przebrani i jest im choć trochę cieplej, próbujemy rozmawiać. Pytam chłopca, kto podejmuje decyzje. Rozgląda się trochę niepewnie i wskazuje ojca. Ojciec jest niespokojny, nic nie rozumie z tego, co mówimy. Chłopiec tłumaczy niemal ze sprawnością zawodowego tłumacza. Dopytuje o pojedyncze słowa, których nie zrozumiał. Przekazuje wszystko ojcu i tłumaczy nam jego słowa. Wyjaśniam, że jeśli nie chcą spotkać policji, muszą uważać na ludzi. – No police! – przestraszony ojciec wychwycił z naszej rozmowy tylko to jedno słowo. Syn wyjaśnia mu, co miałam na myśli.
Niemal kręci mi się w głowie, kiedy temu dziecku z wielkimi, brązowymi oczami, gryzącemu całą tabliczkę czekolady, tłumaczę, że jego rodzina nie jest bezpieczna, że muszą chować się w lesie, bo nasze państwo urządziło polowanie na ludzi.
Tekst opublikowany został na FB Tomasza Sulimy, który monitoruje sytuację na granicy z Białorusią.