Wzdłuż granicy europejskiej przebiega też inna granica – granica człowieczeństwa

Czy ten tekst będzie długi? Nie wiem, bo siedzę już od godziny przy tym ekranie i nic… Moje myśli uciekają, a właściwie to wracają. Wracają do puszczy, na Podlasie. Do ludzi którym tam pomogliśmy, ale i do tych, których tam zostawiliśmy. Dlatego postanowiłem już zacząć pisać, jak leci, bez próby porządkowania czegoś, czego chyba uporządkować się nie da. Da się za to nazwać… Granica człowieczeństwa.

Jestem pedagogiem, takim od resocjalizacji. Od trudnych spraw, od zagmatwanych sytuacji. Ale jestem nim niedługo, dopiero kilka lat. Poszedłem na te studia, bo wymagała tego moja posada. Wcześniej nawet nie myślałem, że popracuję z ludźmi w ciężkiej sytuacji. Z tymi, których społeczeństwo najchętniej by po prostu nie widziało. Ale wsiąkłem w to. A właściwie to „to” chyba wsiąknęło we mnie.

Jeszcze w trakcie studiów wyjechałem do Niemiec, do pracy w ośrodku, w którym przebywali uchodźcy. Chłopaki z Afganistanu, którym bomby odebrały rodziny. Ci sami, których Kaczyński nazywał terrorystami. Straszył nimi Polaków. Tak, to był rok 2015, a PiS wtedy wygrywał wybory. Właśnie takimi metodami – straszeniem i dzieleniem nas na pół!

Minęło 6 lat. PiS gra w tę samą, makabryczną grę, w której pionkami są żywi ludzie. Ci którzy uciekają przed śmiercią. Ci, którzy u nas widzą lepszy świat. Poświęcają swoje całe dorobki, by uciec do nas, do Europy. Nie wiedzą, że wzdłuż granicy europejskiej przebiega też inna granica – granica człowieczeństwa. Granica człowieczych odruchów, granica ludzkich sił. Nie wiedzą, że na tej granicy czeka ich głód, ból, cierpienie, odarcie z godności, a potem śmierć.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Lepiej spakować plecak niż budować mur

I ja tego nie wiedziałem, póki z przyjaciółmi nie pojechaliśmy na Podlasie. W pobliże tzw. strefy, zony…

Zacznę od tego, że chcieliśmy pojechać i przekazać zebrane w naszych miastach dary oraz, gdy dopisze szczęście, porozmawiać z lokalsami o tym, jak to jest naprawdę. Chcieliśmy przywieźć do domu prawdziwe informacje z pierwszej ręki. Jak to jest? Kto kłamie? TVP czy TVN?

W dniu wyjazdu okazało się, że nie zabierzemy się w jednym samochodzie – darów było zbyt dużo, a nas czwórka. Pojechaliśmy w dwa auta. Na miejscu okazało się, że nasze dary to kropla morzu potrzeb, że nie tylko pogadamy z lokalsami, ale przeszkolą nas szybko i zagospodarują nasze ręce, głowy, nogi, plecy, samochody i przede wszystkim, na dobre, nasz myśli. Po wejściu do domu, który został przekazany grupie wolontariuszy przez mieszkańca małej wsi, zobaczyliśmy wielki magazyn. Nasze dary, tak imponujące, które tak dumnie taszczyliśmy, zostały przebrane w kilka minut i jeszcze tego samego dnia po prostu zniknęły w plecakach, które na plecach wolontariuszy „akcyjnych” powędrowały do lasu.

Magazyn jest dobrze zorganizowany, a pracujące tam osoby przez całą dobę, w ciągu kilku minut są w stanie przygotować plecaki z personalizowanym zapotrzebowaniem – ciuchami, kocami, śpiworami, jedzeniem i gorącą świeżą zupą. Tak, świeżą! Gotowaną bez przerwy, również przez całą dobę przez wolontariuszy, którzy w tym momencie mają swój dyżur kuchenny.

Osoby pełnią tam cztery rodzaje dyżurów: kuchenny, magazynowy, łącznościowo-organizacyjny i ten tajemniczy, akcyjny. Teraz chwilkę właśnie o tym, o akcjach.

Po dyżurze w magazynie dostałem możliwość zasilenia grupy akcyjnej. Pierwsze zlecenie – grupa 10 osób, kobieta w ciąży, trójka dzieci. Zlecenie od łączności wędruje na magazyn i kuchnię, a w tym czasie 4-osobowa grupa akcyjna szykuje się do wyjścia. Kalosze, ciepłe skarpety, przeciwdeszczówki, awaryjnie latarka, zapalniczka, nóż i sznurek. W kieszeń batony energetyczne, a pod koszulkę łomotanie serca i adrenalina. Po kilku minutach stoją w przejściu cztery wypakowane plecaki z przyklejonymi taśmą śpiworami i innymi rzeczami, które się nie mieszczą. 25 kilo? 30? Nikt nie liczy i nie pyta. Wychodzimy.

Auto zawozi nas na skraj puszczy. Auto wolontariuszy, nasze auta, auta lokalsów – wszyscy tu dają, co mają, by nieść pomoc. Gdy wyskakujesz z niego, serce zaczyna bić szybciej. Chcesz zniknąć z drogi, chcesz, żeby ukrył cię las. Musisz zniknąć, bo wiesz, że jak straż graniczna zauważy, to pójdzie za tobą i odkryje kryjówkę tych biednych ludzi. A potem wywiezie z powrotem na granicę. O tym za chwilkę.

Idziesz – wyszarpując wpadające do połowy w bagno buty. Potem dowiadujesz się, że z tego samego bagna Oni muszą pić. O tym też za chwilkę. Idziesz do jednej grupy, ale po drodze mijasz kolejne. Tych ludzi są w tych lasach tysiące. Nikt, kto tego nie widział, nie może sobie zdawać sprawy z ogromu sytuacji. Jeden pan siedzi skulony na boku, trzyma się za brzuch. Chce mi powiedzieć co mu jest, ale ja go nie rozumiem. Czuję narastającą bezsilność… W końcu wyciąga kartkę, na której po polsku napisano: niewydolność nerek, uszkodzenia przewodu pokarmowego. Powód; picie wody z bagna.

Nogi się uginają same, bo uświadamiam sobie, że w moim domu, w moim kraju, człowiek umiera, bo musiał pić wodę z bagna. Chciałbym, żeby nam to wybaczył… A to dopiero początek.

Braknie czasu by pisać, a Wam ochoty by czytać, dlatego przejdę do docelowej grupy. 10 osób. Kobieta w ciąży i trójka dzieci. 4,6,7 lat. Gdy nas słyszą szybko chowają folie NRC, żeby się ukryć. Nie ufają, bo nie wiedzą, czy my to my, czy straż, czy wojsko.

Gdy już nas rozpoznają, okazuje się, że kobieta w ciąży nie może iść. Uciekając przewróciła się i zraniła w nogę. Jest obolała, załamana… Obok jej mąż, który jest bezradny. Mężczyzna w moim wieku, który patrzy na wszystko, co mu najdroższe na świecie i wie, że zaraz może to stracić. Ta kobieta wie, że być może za chwilę umrze, bo mróz w nocy zaczyna doskwierać, a ona nie jest w stanie nic zrobić. Łapczywie zjadają przyniesioną przez nas gorącą zupę. Czteroletni chłopiec rozgląda się wokół i nie wie, co się dzieje. Zasłużył na to? To jest ten terrorysta, którym nas straszą? Ma umrzeć, bo Polak boi się ciemnej skóry i arabskiego języka?

ZOBACZ TAKŻE: Najnowsze wiadomości o demonstracjach, zbiórkach i innych akcjach dotyczących ratowania ludzi na granicy polsko-białoruskiej

Serce mi tam pękło i nie pamiętam za bardzo drogi powrotnej do punktu, w którym czekało auto. Moje myśli wracały i do dzisiaj wracają w to miejsce. Do tego chłopca, któremu tabliczka czekolady rozpuszczała się w rączce, bo zawieszał się patrząc na to, co się dzieje powolutku mieląc to, co ugryzł. Zostawiliśmy ich w lesie. Nie wiem czy żyją.

Potem wyjście nocne i widok pojawiającego się ciepłego punktu w kamerze termowizyjnej. Ten punkt stawał się coraz większy, aż sylwetki zaczęły nabierać kształtu. To 11-osobowa grupa z Jemenu. Szliśmy do nich w totalnej ciemności, bo latarkę w puszczy widać z bardzo daleka, nie można się zdemaskować.

Pierwsze co robimy to wypełnienie pełnomocnictwa. Nie jedzenie, nie ciuchy, a papiery. Robimy to po to, bo gdyby szła za nami straż, to z papierami podpisanymi jesteśmy w stanie ich bronić. Nie oddać, a chociaż monitorować.

Ja i moja kamera staliśmy się świadkami krótkiego wywiadu, w którym mężczyzna na słowo Belarus zaczyna kulić głowę między łokcie i szlochać: No Belarus, no! They beat us. So strong. No Belarus.

Tych też zostawiamy. Nie chcą wyjść z lasu, bo wiedzą, że tam jest straż, która ich wywiezie pod granicę. Wolontariusze mają dowody na to, że wnioski azylowe giną lub są niszczone, a oszukani ludzie trafiają pod lufę Łukaszenki. Dlatego wolą zostać w lesie kolejną noc i próbować się przedrzeć na zachód. Azyl w Polsce dla nich to utopia. Nawet gdy wniosek nie zginie, to udowodnienie przed polskim rządem, że jest się prześladowanym w swoim kraju graniczy z cudem. Niosąc pomoc też trzeba szanować ich decyzje. Nawet jeśli ich nie rozumiemy.

PRZECZYTAJ TAKŻE: Zupa na granicę. Serce w słoiku

Ostatni akapit, obiecuję!

Gdy już mamy wyjeżdżać, nasza posłanka Anita Sowińska dostaje cynk, że trójka Syryjczyków potrzebuje wsparcia. Są w lesie, na samej granicy „strefy”. Chcą prosić o azyl w Polsce. Anita rusza jednym autem w tamtą stronę, a Ewa Ber, Elżbieta Żuraw i ja skręcamy w las, by w umówionym miejscu zostawić jeszcze jeden plecak z zaopatrzeniem. Potem ruszamy do Syryjczyków. Nieopatrznie wjeżdżamy na teren strefy objętej stanem wyjątkowym, ale nie o to tu chodzi.

Na miejscu są już wspaniałe dziewczyny z fundacji Granica. Syryjczycy wiedzą, że aby prosić o azyl, trzeba poinformować SG, dlatego decydują się poinformować media, by wszystko było udokumentowane. By nikt ich nie oszukał. Pojawiają się telewizje z Japonii, Francji i Niemiec, nasz TVN.

Słowa jednego z nich, do kamer, pozostaną ze mną na zawsze. – We just need alive, protect us please – płakał ten mężczyzna, ja płakałem… widziałem łzy na policzkach wielu z osób, które przybyły do tego lasu, by ratować te trójkę.

Mówił, jak połamano mu żebra, jak zmiażdżono kolano jego przyjaciela, jak wkładano im paralizatory w usta… To robią białoruscy żołnierze! Leżeli na plandece ukryci pod kupą liści i gałęzi. Taki obraz poszedł w świat. Trzy istoty ludzkie na granicy życia i śmierci, w bagnie, w nocy. Obok klęczy posłanka RP i apeluje do świata o reakcję.

Gdy już wstali jeden z nich uśmiechnął się do mnie i zdejmując czapkę powiedział: – Look, we are the same, let’s take a picture.

Faktycznie, jesteśmy tacy sami… Jemu chodziło o brodę i łysą głowę, a przecież mamy coś wspólnego ze wszystkimi ludźmi na całym świecie – jednakowe prawo do życia.

Zdjęcia: Michał Pietrzak

O autorze

Głosy w dyskusji

Wybory już za:

Dni
Godzin
Minut
Sekund

Znaczenie „partyjnego programu”

Wygrane kampanie PiSu w praktyce uruchamiały spontaniczne działania oddolne (by użyć ukochanego słowa z czasów „Solidarności”) nie tylko działaczy partyjnych, ale bardziej zaangażowanych wyborców PiSu. Program najwyraźniej do nich przemawiał i zostawiał miejsce na włączenie się w akcję za własną partią.

Czytaj »