Ledwie wróciłam na swoją wieś – telefon. Niechętnie go odbieram, bo popsuty i muszę się drzeć do mikrofonu, żeby było mnie słychać (jak za dawnych lat przy okazji rozmów międzymiastowych), a ja właśnie jestem w lesie na spacerze z Kozakiem. To jednak dzwoni sołtyska, trzeba odebrać
Pyta czy pojadę z nią do wsi gminnej na spektakl. Zaczyna się za godzinę. No pewnie, że pojadę! Spektakl, w Gminnym Ośrodku Kultury – koniecznie! Z tych emocji zapomniałam wziąć ze sobą telefon, żeby udokumentować to wydarzenie fotograficznie, pozwalam więc sobie zilustrować zdjęciem wspomnianej sołtyski.
Teatr Przy Stoliku – taką inicjatywę prowadzi Gminna Biblioteka Publiczna w Łukcie, która ma swoją siedzibę w Gminnym Ośrodku Kultury. Są to dwie odrębne instytucje, ale w jednym budynku, wybudowanym dzięki dużemu wsparciu funduszy europejskich. Nasza gmina bardzo zgrabnie potrafi z nich korzystać. GOK udostępnił Bibliotece swoją salę kinową na to wydarzenie. Sala liczy 145 miejsc.
Gdy przyjechałyśmy na miejsce pierwsze, co rzuciło nam się w oczy, to niezwyczajna liczba samochodów na parkingu. Trzeba było szukać miejsca poza nim. Żaden autobus ani pociąg tu nie przyjeżdża o tej porze, komunikacją lokalną można ogarniać tylko podstawowe sprawy, jak szkoła i praca, reszty życia nie obejmuje. Gdy weszłyśmy do sali znalazłyśmy miejsce w piątym od końca rzędzie, a ludzi ciągle przybywało. Zaczęto donosić krzesła, przynajmniej dwadzieścia.
Na początku 98 proc. publiczności było w wieku 50+. Z czasem pojawiło się też trochę młodzieży, jak zwykle na ostatnią chwilę. Niektórzy dorośli przyprowadzili ze sobą dzieci. Przygasły światła, na kinowym ekranie pojawiły się informacje o programie, w ramach którego inicjatywa Teatru Przy Stoliku jest realizowana, wspartym przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Fundusz Promocji Kultury, o obsadzie, o reżyserii. Głos zabiera szefowa Biblioteki pani Jolanta Szyłejko. Opowiada o tym, że to czytelnicy czyli sąsiedzi, znajomi, krewni będą za chwilę na scenie. Dziękuje za tak liczną obecność na widowni, zapowiada reżyserkę „spektaklu”, znaną i lubianą, temperamentną Irenę Telesz-Burczyk, aktorkę Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie. Powiedziała też, że dla specyficznego przybliżenia dramaturgii fabuły, w przedstawionej wersji akcja sztuki została przeniesiona z oryginalnego Osieka właśnie do Łukty. Jak się okazało był to bardzo atrakcyjny dla widowni zabieg.
Irena Telesz-Burczyk w zawadiacki sposób, można powiedzieć, że kadzi Łukcie. Ale nie da się ukryć, że ma powody. Łukta w momencie rozpoczęcia transformacji w 1989 roku była gdzieś na szarym końcu klasyfikacji gmin. I wydawało się, że na końcu świata. Wójt wybrany w 1990 roku, przez pięć kadencji (przegrał wybory dopiero w 2014 roku) spowodował nadzwyczajny rozwój gminy. Opowiedziała jak jechała ze znajomymi tzw. kultury wysokiej, pod wieczór, przez małe miejscowości. I owe znajome zastanawiały się, jak w ogóle można mieszkać w takich miejscach, „co ci ludzie mogą w nich robić”. Pani Irena odpowiedziała im „żałujcie, że nie mieszkacie w Łukcie”. W której są ludzie, którzy potrafią się zaangażować w takie przedsięwzięcie, jak to czytanie sztuki Aleksandra Fredry „Gwałtu, co się dzieje!”. Którzy potrafią przekładać swoje zobowiązania zawodowe ze względu na próby i występ, nawet mszę, bo jednym z aktorów jest miejscowy proboszcz. Zresztą ta świetna frekwencja prawdopodobnie była związana z zaproszeniem przez proboszcza na zakończenie niedzielnej mszy. Opowiadała też o swoich emocjonalnych związkach z Łuktą, że gdy np. w olsztyńskiej gazecie przeczytała, że w Łukcie jest rozbudowywana oczyszczalnia ścieków to natychmiast chciała wszystko o tym wiedzieć. Ucieszyła się też, że występujący dziś na scenie mieszkańcy gminy, zajęli się tym dopiero teraz, bo być może gdyby panie postanowiły kiedyś temu być aktorkami, to ona nie miałaby szans. Anetta Morenc faktycznie była naturalnie świetnia!
Oczywiście nie bez znaczenia dla popularności wydarzenia był udział w nim osób powszechnie, lokalnie znanych. Radna gminy, jej mąż dyrektor wiejskiej szkoły, przedszkolanka, nauczyciel muzyki w szkole gminnej i jednocześnie kościelny organista, właśnie proboszcz, żona nauczyciela WF, która też jest nauczycielką, ale w innej szkole, itp. Nie bez znaczenia dla czasami żywiołowych reakcji widowni było zarówno przeniesienie akcji do Łukty, ale także zderzenie relacji między bohaterami, a realnymi relacjami między aktorami przedstawienia. Swoją drogą, owa radna gminy Barbara Urbaszek doprowadziła w swojej małej wiosce do uruchomienia, społecznymi siłami, gablotki wymiany książek. Ileż jest w niej chałup? Z 50? Jest do tego szkoła, sklep, na tyłach szkoły kort tenisowy (używany!), miejsce do wiejskich, plenerowych spotkań. Przystanek autobusu (ale do wsi gminnej, oddalonej o 6 km, pod wieczór można dostać się tylko własnym transportem) i tablica ogłoszeń. Kiedyś były tu podobno dwie gospody, w których koncentrowało się życie towarzyskie wsi. Ale od nastania PRL już ich nie ma. W tej wsi nie (bo jest szkoła), w innych powstały świetlice. Oczywiście służą głównie do urządzania wesel itp., ale nie tylko.
Kultura i sztuka są ważne. Są tym co integruje, inspiruje. Co aktywizuje. Wywołuje reakcje. Co kształtuje. Zwłaszcza w małych miejscowościach, gdy uczestnictwo nie ogranicza się tylko do oglądania, słuchania. To rzadko są miejsca, w których proste protesty w sprawach rangi państwowej są zrozumiałe. Po reakcjach podczas przedstawienia Fredry widziałam, że są zrozumiałe. Nawet te dotyczące sądownictwa, ale chyba nie wszystkim ulicznym aktywistom obywatelskim by się podobały, bo są z życia wzięte.
Ewa Borguńska