28 maja otworzono piesze przejście na granicy polsko-ukraińskiej w Medyce. Na grupach ukraińskich w Polsce pojawiają się pytania, czy epidemia się skończyła? Dla wielu obywateli Ukrainy to nie jest zwykła ciekawość — zawieszone na czas epidemii terminy legalizacji pobytu wracają po jej zakończeniu
Nasze społeczeństwa zachowują się tak, jakby już skończyła się epidemia, a dodatkowe ograniczenia odbierane są raczej jako przeszkoda biurokratyczna, która nie ma większego sensu. Do takiego postrzegania ograniczeń Polaków i Ukraińców doprowadziły chaotyczne decyzje władz, w których brak sensu dostrzegł i zwykły Kowalski i przeciętny Kowałenko.
W ogóle koronawirus wykazywał dziwne podobieństwo między Polską a Ukrainą — okazało się, że w regionie nasze sytuacje są do siebie podobne, na tle olbrzymich różnic z sąsiadami na Wschodzie, Południu i na Zachodzie.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Niemieckie służby alarmują – rewolta całkiem możliwa
W obu krajach epidemia przechodzi analogiczne fazy, tyle że na Ukrainie „wypłaszcza się” odrobinę bardziej niż w Polsce — chociaż w obu przypadkach nie jest to jeszcze zwalczenie epidemii. Nasze rządy jednocześnie przyjęły podobne ograniczenia i podobnie je zniosły — mimo że codziennie rejestrujemy po kilkaset nowych chorych. W ogóle mamy mniej więcej taką samą liczbę chorych i zmarłych na milion mieszkańców. I w Polsce i na Ukrainie są wyraźne regionalne ogniska choroby: to Śląsk i Bukowina.
W przeciwieństwie do Wschodu (Rosja i Białoruś) Polska i Ukraina nie doprowadzili do katastrofy. W przeciwieństwie do Zachodu, a nawet Czech, Słowacji czy krajów bałtyckich — Polska z Ukrainą nie „wypłaszczyły” krzywej zachorowań, a już zdejmują ograniczenia.
W Polsce takim psychologicznym symbolem „końca kwarantanny” stało się zniknięcie obowiązkowych masek z twarzy. Dla Ukraińców takim końcem stało się „odmrożenie” ruchu komunikacji miejskiej i pociągów. Obie decyzje miały miejsce pod koniec maja.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Białorusini zbierają podpisy i śpiewają „Mury”
Otwierają granicę, chociaż trudno powiedzieć, że osoby wcześniej często ją przekraczające nie zadają logicznych pytań:
– Dlaczego zamykaliśmy granicę, kiedy rejestrowano pojedyncze przypadki choroby — a otwieramy, gdy rejestrujemy po kilkaset nowych chorych dziennie?
– Dlaczego kierowcy ciężarówek, którzy spotykają na drodze różnych ludzi, mogą przekraczać granicę bez kwarantanny, a pracownicy sezonowi z Ukrainy, którzy rzadko wychodzą poza własną brygadę, muszą przejść 14-dniową kwarantannę?
– Dlaczego w końcu od momentu przekroczenia granicy do przybycia do miejsca zakwaterowania dana osoba jest uważana za niezakaźną (chociaż może podróżować pociągiem lub autobusem z kimkolwiek), ale od momentu przybycia do tego miejsca musi być izolowana?
Nikt nie tłumaczy społeczeństwom tych paradoksów. Wiosenne decyzje władz polskich i ukraińskich, które doprowadziły do niebezpiecznych kolejek i zbiorowisk ludzi na granicy, wracają teraz w wykonaniu samych obywateli. Widzą bowiem chaos, brak odpowiedzialności czy nawet logiki decydentów. Nowego bałaganu urzędniczego boją się bardziej niż wirusa.
A więc na granicach znów kolejki. Nie tak spektakularne medialnie, jak parę miesięcy temu, ale nie mniej niebezpieczne. Nie ma mowy o żadnym dystansie, mało kto ma maseczki, ludzie spędzają na przejściu od kilku do kilkunastu godzin na stojąco w takim tłumie.