Bez pewności zwycięstwa, ale Dudzie i Polsce PiS na pohybel!

Rodacy ogłaszają teraz – w taki, czy inny sposób – swoje deklaracje polityczne. Choć tego nie znoszę, to i ja ogłoszę (rym celowy)

Otóż swego czasu zapowiedziałem, że uważam wybory planowane na 28 czerwca za niezgodne z Konstytucją (dowodzili tego m.in. profesorowie Ewa Łętowska i Marcin Matczak), więc do nich nie pójdę. Było to w czasie, kiedy termin nie był jeszcze pewny. Można było w parlamencie walczyć o inny – a przynajmniej próbować walczyć. Choćby bardziej zdecydowanie stawiając sprawę faktycznego stanu nadzwyczajnego, utrzymującej się epidemii i wreszcie niezgodności z prawem owego terminu właśnie. Powtarzam: przynajmniej próbować. Opozycja odpuściła, zgadzając się na warunki posła Jarosława Kaczyńskiego (a czasem niemal przebierając nogami na ten termin).


PRZECZYTAJ TAKŻE: Adam Bodnar: – Pozostaje mieć nadzieję, że te wybory zostaną przeprowadzone zgodnie


Przy okazji nie tylko odpuściła Konstytucję (na która wcześniej co chwilę się powoływała i za którą zwykli ludzie szli na ulice i czasem dostawali tak czy inaczej w dupę). Odpuściła też czysto polityczną kalkulację (tak, tak, państwo miłośnicy realiów): otóż wszystko wskazywało na to, że tym razem czas gra na niekorzyść obecnej władzy – im więc bardziej przeciągnie się termin wyborów, tym szanse jej obalenia większe.

Można więc było próbować – przynajmniej próbować! – dążyć do odsunięcia wyborów w czasie: a to przez wykorzystanie – zgodnym z prawem! – terminów prac Senatu, a to potem rozmaitych procedur w Sejmie. A w końcu jasno postawić problem niekonstytucyjności terminu 28 czerwca – z szantażem wycofania kandydatów do takich nieprawych wyborów włącznie. Byłaby choćby afera na pół Europy.


Stało się inaczej. Ale nawet, gdy już przystano na bezprawny termin, to żeby ci, którzy przegrają nie zechcieli zanegować wyniku, należało domagać się publicznego zapewnienia wszystkich uczestników gry, że nie będą podważać głosowania z powodu niekonstytucyjności terminu. I tak by była to słaba gwarancja, ale zawsze. Z tego, co wiem, sprawę stawiał w Senacie Michał Kamiński (UED), a w Sejmie wicemarszałek Piotr Zgorzelski (PSL), ale bez skutku.


PRZECZYTAJ TAKŻE: Białorusini dali mi powód, żeby w niedzielę dać swój głos


Sytuacja wygląda więc następująco: Polskę czeka wadliwe prawnie głosowanie prezydenckie, ale może ono przesądzić, naprawdę na dekady!, o losach kraju. Na dodatek, jak to ujął Paweł Kasprzak, „Nasze, wyborców, pospolite ruszenie zdecydowało o akceptacji powszechnej. Moja niezgoda nie ma żadnego znaczenia”.

No więc najpierw wypiję sobie – jak radził pewien mądry człowiek – lufę wódki, potem poprawię drugą banią – i… pójdę. Bez żadnej pewności zwycięstwa, ale przynajmniej Dudzie (a w istocie Kaczyńskiemu i Polsce PiS) na pohybel!

O autorze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Głosy w dyskusji

Wybory już za:

Dni
Godzin
Minut
Sekund

Znaczenie „partyjnego programu”

Wygrane kampanie PiSu w praktyce uruchamiały spontaniczne działania oddolne (by użyć ukochanego słowa z czasów „Solidarności”) nie tylko działaczy partyjnych, ale bardziej zaangażowanych wyborców PiSu. Program najwyraźniej do nich przemawiał i zostawiał miejsce na włączenie się w akcję za własną partią.

Czytaj »