Isajew: Dla mnie sprawa jest oczywista. Chodzi o dyskredytację Pratasiewicza

Raman Pratasiewicz w czasie pracy dla Euroradyjo, fot. Facebook/Igor Isajew

W związku z kolejnymi zarzutami o neonazizm, stawianymi przez społeczność internetową Ramanowi Pratasiewiczowi, większość komentujących popełnia ten sam błąd wrzucając do jednego worka aspekty moralne, polityczne i prawne. Aby jednak właściwie zrozumieć historię i jej konsekwencje, sformułować poprawnie pytania, należy rozróżnić te płaszczyzny

Jest płaszczyzna najważniejsza, polityczna — Raman został bezczelnie porwany przez Łukaszenkę. Za to, że politycznie mu nie pasował. Żeby zastraszyć innych działaczy opozycji białoruskiej — „dorwiemy się do was gdziekolwiek jesteście”.

Jest płaszczyzna moralna — nawet jeśliby Raman był ostatnią suczą i skakałby ze swastykowymi wafelkami w wodzisławskich lasach, nikt nie może stosować wobec niego tortur. Tym bardziej dyktator.

Kolejna płaszczyzna dotyczy etyki dziennikarskiej — jeśli był z Azowem [urkaiński, ochotniczy batalion walczący w Donbasie – red.], a był, to jak głębokie były jego powiązania z dowództwem? Na ten temat mamy tylko spekulacje — a ponieważ Raman jako dziennikarz był przede wszystkim reporterem-korespondentem, to nie wiemy, jaką sympatią darzył obecnych w batalionie neonazistów.

No i ostatnia płaszczyzna jest prawna, i tu też pytania raczej bez odpowiedzi: czy, w jakim celu i do kogo strzelał?


ZOBACZ TAKŻE: Czy polski kontrwywiad zawalił sprawę Ramana Pratasiewicza?


Rosyjska propaganda od lat śpiewa tę samą piosenkę, żeby dyskredytować oponentów na Zachodzie: neonazizm, i to warto mieć na uwadze. Co oczywiście nie wyklucza istnienia neonazizmu jako takiego. Po prostu, wiedząc, że hasła neonazizmu rozpalają opinię publiczną na Zachodzi do czerwoności, Kreml wrzuca mało potwierdzone sugestie. A jak są emocje, dowodów już nie trzeba.

I tu pojawia się kolejne pytanie w sprawie jakości tych informacji — dlaczego nowe „rewelacje” na temat Ramana pochodzą z tych samych źródeł? Nawet nie chodzi o ich wiarygodność, tylko to dlaczego inni do nich nie dotarli? Dziwne np. że na Ukrainie to są Szarij, Iszczenko czy Kaczanowski — to oni znajdują jakieś nowe zdjęcia z nikomu nie znanych kont. A przecież są dziesiątki ukraińskich dziennikarzy, którzy codziennie monitorują sieci społecznościowe i fejki , dlaczego oni do tego nie dotarli? Są bardziej profesjonalni od wspomnianych źródeł.

Ja nie mam cienia wątpliwości, że Pratasiewicz był u Azowców. Ale wówczas do ukraińskich ochotniczych batalionów jeździli setki dziennikarzy z całego świata — a Azow  akurat miał chyba najlepszy PR i dział prasowy. Nie oznacza to przecież, że ci wszyscy dziennikarze byli sympatykami neonazistów.

Nie mam wątpliwości także, że białoruskie służby wiedziały o pobycie Ramana na Ukrainie — był już wtedy im znany. I teraz najciekawsze: jeśli tak, to reżim Łukaszenki był stanowczy w ściganiu ochotników z Donbasu, z obu stron — w 2017 zapadł pierwszy wyrok za „udział w działaniach wojskowych na terytorium obcego państwa”. Wówczas białoruscy ochotnicy — a po ukraińskiej stronie ich liczba szacuje się nawet ok. 1000 osów — błagają Poroszenkę o ukraińskie obywatelstwo, bo nie mogą̨ wrócić́ już na Białoruś. Niektórzy ubiegają się o azyl.

Jeśli Pratasiewicz rzeczywiście walczył, czy nawet był afiliowany z Azowem, w jaki sposób wrócił bez problemów na Białoruś? Dlaczego nie wszczęto postępowania w okresie „polowania na wiedźmy” kilka lat temu? Szczególnie, że był aktywny w życiu politycznym i raczej nie po rządowej stronie? Dlaczego dopiero pod koniec ubiegłego roku i teraz, pojawiają się jakieś zdjęcia z tego okresu?

Dla mnie odpowiedź jest oczywista. Chodzi po prostu o dyskredytację tego człowieka, o to by opinia publiczna na Zachodzie łamała kopie o jakiś domniemany neonazizm, kiedy rzeczywiste pytania dotyczą terroryzmu państwowego i tortur stosowanych przez Białoruś.

O autorze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Starsze opinie, komentarze, listy