Politycy lubią mówić o tym, że mają program, komentatorzy oczekują od nich programu. A przecież ogólny program polityczny to albo zabytek, albo nonsens
Zabytek – bo istniały takie programy w drugiej połowie XIX wieku, kiedy spierano się o całościową strukturę społeczeństwa i w tym sporze uczestniczyły – w różnych dekadach – co najmniej cztery tendencje: socjaliści, liberałowie, konserwatyści oraz nacjonaliści. A także komuniści i radykalna prawica chrześcijańska.
Dzisiaj po uznaniu praw człowieka za obowiązujące, po – w każdym razie teoretycznym i konstytucyjnym – uznaniu pełnych praw kobiet, równości zatrudnienia, dostępu do służby zdrowia i do edukacji oraz opieki społecznej, a w tym do emerytur, oryginalność programowa może tylko polegać na uczepieniu się spraw seksualnych lub innych formach łamania praw człowieka, na przykład posługiwaniu się przemocą prawną. To jednak nie są elementy programu, ale elementy dewiacji programowej i duchowej. Niestety obecnie całkiem częste i nie tylko w Polsce.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Tęczowe flagi na magistracie to symbol tolerancji – list do prezydent Zdanowskiej
Spróbujmy zatem zastanowić się – porzucając te groźne bzdury – jak zbudowane powinny być projekty polityczne (nie programy). Projekty czyli wskazówki lub kierunki działania proponowane razem ze sposobami ich realizacji. Bez zaproponowania sposobów realizacji projekty są nieważne. Do kosza. Jest kilka tematów, o których już mówiliśmy, a które należało by włączyć do takich projektów. Niekoniecznie od razu wszystkie, w jednym pakiecie. Lepiej po kolei, tak żeby obywatele mogli śledzić tok działania wybranych przez nich reprezentantów i administratorów wskazanych i zatrudnionych przez tych reprezentantów.
Przede wszystkim zasadnicza orientacja polityki zagranicznej. Używam słowa orientacja, wielokrotnie posługiwano się nim przed ponad stu laty, gdyż sądzę, że aż tak wiele się nie zmieniło. Orientacja proeuropejska wydaje się nam oczywista, ale decyzja zależy nie tylko od nas, ale także od losów Unii Europejskiej, które nie są całkowicie pewne. Orientacja wschodnia jest wykluczona z racji niemożliwego porozumienia z Rosją, niemożliwego teraz i niemożliwego w jakiejkolwiek przewidywalnej przyszłości. Jednak orientacja wschodnia, ale lokalna, sięgająca do tradycji Piłsudskiego i Jerzego Giedroycia nie jest pozbawiona sensu. Ponadto nie wyklucza ona orientacji europejskiej, a raczej ją wspomaga. Całkowite lekceważenie takiego sposobu myślenia, oznacza ciemnotę geopolityczną.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Boję się państwa PiS-u
Drugim punktem takiego projektu powinno być rozstrzygnięcie sporu o centralizm i decentralizację, czyli – innymi słowy – o miejsce władzy państwa. Jestem zwolennikiem zdecydowanej decentralizacji, ale trzeba mieć na uwadze sytuację międzynarodową i konieczność posłużenia się państwem do wykonania innych wielkich projektów. Na przykład przejście z gospodarki opartej na węglu na inne źródła energii wymaga zasadniczej interwencji na skalę państwa, tego na poziomie wspólnot lokalnych czy samorządowych nie da się wykonać. Samorządy mogą być pomocne, ale nie udźwigną takiego ciężaru. Podobnie jest z nielicznymi, ale ważnymi decyzjami makroekonomicznymi, jak podatki czy stopy procentowe. Różnorodność jest tu dopuszczalna i sensowna, ale w pewnych granicach. Nie możemy już wrócić do czasu myt i ceł w ramach jednego kraju. A zatem ten projekt odnoszący się do miejsca państwa jest także ważny, nie ideologiczny, ale praktyczny i wymaga rozwagi. W projekcie politycznym chętnie znalazłbym wskazówki dotyczącego tego tematu. Nie ideologiczne państwowotwórcze okrzyki oraz nacjonalistyczne wypowiedzi na temat suwerenności.
Idea decentralizacji prowadzi do kolejnego niezbędnego elementu projektu, a mianowicie do oddzielenia tego co publiczne, od tego, co prywatne. To jest problem bardzo trudny i poważny na poziomie filozoficznym, a tym bardziej na politycznym. Innymi słowy jest spór między liberalizmem a demokracją, o którym już wielokrotnie pisałem. Spór ten ma jednak bardzo konkretne konsekwencje. Jak bardzo i kto może ingerować w moje życie. W tym także w moje sposoby leczenia, czy – tym bardziej – w programy szkolne, według których uczą się moje dzieci. Oto niesłychanie skomplikowana sprawa. Z jednej strony mam swoje poglądy, z drugiej samorząd – z całym szacunkiem dla samorządów – może wprowadzać głupi program szkolny. Kto ma tutaj rozstrzygać? Czy zupełnie inny element projektu, czyli prawo do prywatności. W jakim momencie pojawia się przemoc w rodzinie, która powinna podlegać przepisom prawnym, a ile należy zostawić ludziom do uzgodnienia między sobą. Oczywiście nie przemoc fizyczna, ale to tylko jedna z jej odmian, nie zawsze najgorsza.
Czy wreszcie przemoc obyczajowa, czasem postrzegana jako już miniona. To nieprawda. Tylko drastyczne formy tej przemocy już przezwyciężyliśmy, ale łagodne, oparte na zasadzie naśladownictwa i mody lokalnej, wpływają na życie wielu ludzi, czasem ku ich wściekłości. Czy i kto ma uprawnienia do interweniowania w takich sytuacjach? Ponieważ są to sprawy trudne i cienkie – tym bardziej chciałbym zobaczyć chociaż szkic projektu politycznego.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Kryzys nowoczesności. Reprezentacja – notatki prof. Marcina Króla
Projekt polityczny to zatem nie jest program. To nie jest propozycja etyczna lub światopoglądowa. Polityce wara od moralności. Ale, jak każdy obywatel, chciałbym mniej więcej wiedzieć, w jakim kierunku zmierzamy. Sformułowanie sensownych, w miarę interesujących, krótkich, ale wyczerpujących projektów jest wykonalne. Trzeba jednak o życiu wspólnym myśleć w kategoriach nieustannych dylematów i wobec tego – nieustannej rozmowy. I to jest podsumowanie rozmowa jest esencją projektu politycznego. A stworzenie odpowiednich warunków – także technicznych – do jej prowadzenia, zadaniem wybranych przez nas reprezentantów.
Lektura polecana: Platon „Państwo”.
fot. Wikipedia