„Biedroń oszukał swoich wyborców, nie zrzekając się euromandatu”, „Kidawa nie ma za grosz charyzmy”, a „Hołownia to kościelny agent i prześladowca kobiet” – te i podobne „bratobójcze” wpisy demokratów na Facebooku świadczą nie tylko o błędzie, jakim była pochopna rezygnacja z prawyborów, ale także o braku świadomości, że majowe wybory prezydenckie to bitwa o wszystko
Piszę te gorzkie słowa w cztery lata po tym, jak w odruchu desperacji stanęliśmy wraz Pawłem Kasprzakiem, Tadeuszem Jakrzewskim i Tobiaszem Budzyńskim przed Pałacem Prezydenckim z banerem lżącym Andrzeja Dudę. Szczerze wtedy wierzyłem, że narażając się na szykany pisowskiej prokuratury uruchomimy lawinę: bo jeśli nas przymkną – kalkulowaliśmy – KOD się zradykalizuje i w naszej obronie na ulice wyjdzie milion ludzi, wskutek czego zostaną rozpisane kolejne wybory.
Wtedy wydawało się to racjonalnym działaniem – w perspektywie niszczenia Trybunału Konstytucyjnego, zapowiedzi likwidacji sędziowskiej niezawisłości, zmiana demokracji na dyktaturę wydawała się kwestią czasu.
Dziś moja motywacja jest dokładnie taka sama, jak w 2016 roku. Liczyłem, że dzięki naszym protestom praworządność zostanie przywrócona i będziemy mogli znów w demokratycznej ojczyźnie puste zapisy Konstytucji wypełnić treścią – pod obywatelską presją politycy zadbają o prawa mniejszości i zajmą się tym, czym każda władza powinna się zajmować: budową infrastruktury, bezpieczeństwem oraz ochroną zdrowia.
Nie wiem, jak Wy, ale ja chciałbym znów oddać się swoim pasjom, rodzinie a nie protestowaniu! Więc błagam, ogarnijcie się – to PiS i jego bezwolna marionetka Andrzej Duda jest przeciwnikiem, a nie ten czy ów kontrkandydat z obozu opozycji. Dlatego coraz bardziej irytują niepochlebne opinie na temat „prodemokratycznych kandydatów”, które spotykam na facebookowych tablicach moich znajomych, nierzadko tych samych, z którymi stawałem co miesiąc na kontrmiesięcznicach. A przypomnę, że były to przecież nie aż tak odległe czasy, gdy liberał „wyznawca” Arek Szczurek dzierżył transparent z hasłem „Konstytucja”, którego drugi koniec trzymał skrajny lewak, komunista Sebastian Słowiński.
Czyżby w ciągu dwóch lat Konstytucja i jej naczelne wartości straciły na ważności, że skaczemy sobie do gardeł, zapominając, że warunkiem wszelkich reform jest restytucja państwa prawa? A może w ruchach obywatelskich wcale nie o dobro wspólne jednak chodzi, lecz o ekspresję emocji i płynące samozadowolenie ich aktywistów i aktywistek?
Tymczasem kilka dni temu scenarzysta Andrzej Saromowicz napisał to, co popularnym aktywistom nie przyjdzie nigdy do głowy, a dla wielu z nas jest oczywistością: którykolwiek z przeciwników Dudy (z wyjątkiem tych ze skrajnej prawicy) jest o niebo lepszy niż ten pisowski namiestnik.
Gdy zwróciłem uwagę, że wrocławski Strajk Kobiet zamiast na posponowaniu kandydatury Dudy, skupia się na walce z Szymonem Hołownią, czym przysparza punktów temu pierwszemu (przez to, że kreując ku niemu niechęć może spowodować, iż w przypadku, gdy to akurat Hołownia zakwalifikuje się do II tury, część wyborców i wyborczyń z naszej strony już nie odda na niego głosu) rozległy się głosy potępienia, że mój apel godzi w pluralizm.
To ja wam drogie „feministki“ dosadnie odpowiem, co ja o takim fejsowo-hejterskim pluraliźmie sądzę – mam go w dupie. Bo przecież Facebook oraz inne społecznościowe portale, wbrew pozorom, wymianie opinii nie służą i każdy, kto choć trochę orientuje się, jak działają sieciowe algorytmy, zdawać sobie musi sprawę, że ten fejsowy pluralizm jest ilujzą, która żeruje na naszych złych emocjach. Nie poszerza horyzontów, lecz je zawęża, ogranicza komunikację do osób o zbliżonym światopoglądzie, utwierdzających się wzajemnie w swoich przekonaniach. Jeśli już czemuś aktywność na Facebooku służy, to wyłącznie promowaniu własnej osoby i subiektywnych przekonań.
Wiedząc o tej ułomności Internetu jako medium, ograniczmy się lepiej do afirmacji „swoich” kandydatów. Wiem, że idealnego nie ma i nie będzie, ale przynajmniej wybierzmy takiego, z którym zgadzamy się w kluczowych dla nas kwestiach, a najlepiej z jego wizją prezydentury.
Tej jednak nie poznamy nigdy, jeśli nasze poznawcze wysiłki ograniczą się do lektury prostackich tweetów oraz memów. Dlatego apeluję – chodźmy na spotkania poszczególnych kandydatów, a swoich faworytów wspierajmy w pozytywny sposób. Gdy nadejdzie II tura zagłosujmy na tego, który zmierzy się ze szkodnikiem Dudą. Najważniejszy jest WyPAD 2020.
1 thought on “Najważniejszy jest WyPAD 2020”
Przeczytałem. Zgadzam się.
Mam stałą uwagę i stałe pytanie o kontrapunkt i kontekst. Przekonujemy siebie samych.
Żeby wygrać wybory, trzeba przekonać wyborców PIS, trzeba odwrócić ich dotychczasowe poczucie wykluczenia, składając proste do sprawdzenia propozycje.
Co mamy do zaproponowania tym ludziom, aby przesunąć granicę my – oni i objąć tą granicą chociaż część z nich.
Zadam dwa pytania:
1.
Jak długo dzieci z ubogich obszarów będą wykluczone z nowoczesnej edukacji. Dzieci elit zostaną wykształcone, bo elity wiedzą i mogą a dzieci ludu? W weekendowym Dzienniku – Gazecie Prawnej jest wywiad z nauczycielem z Koziegłów pod Poznaniem, panem Dawidem Łasińskim. Ten nauczyciel wiąże lekcję w klasie z filmem i kanałem na Youtube’ie. Ma milionową publiczność. Da się. Jak to rozpowszechnić?
2.
Co z wykluczeniem komunikacyjnym, jakieś konkrety?
Te propozycje powinny być proste do realizacji, tak proste, żeby oni uwierzyli. Itd. to co zawsze.