Warto chyba przytoczyć tę sprawę, bo ona może mieć znaczenie dla wielu grzywien wymierzonych mandatami karnymi lub wyrokami sądowymi za rzekome wykroczenia popełnione w okresie obowiązywania obostrzeń pandemicznych. Jeśli sprawy są w toku lub kara nie została wykonana – czy to jest grzywna, czy ograniczenie wolności poprzez np. prace społeczne, czy wreszcie areszt – postępowanie wykonawcze, a więc mówiąc po ludzku
wykonanie kary za złamanie przepisów pandemicznych powinno zostać natychmiast umorzone, a kara uznana za niebyłą.
Było tego całe mnóstwo, mój przypadek był akurat procedowany wyjątkowo długo (za chwilę, dlaczego), ale da się sądzić, że takich niewykonanych spraw może być jeszcze trochę.
W Warszawie sądy niemal zawsze umarzały sprawy lub uniewinniały obwinionych – w przypadku obwinionych o udział w „zakazanych demonstracjach”, złamanie zakazów przemieszczania się itd. To jednak nie dotyczy tych, którzy przyjęli mandaty (i mogli wciąż nie zapłacić grzywny), którzy nie wnieśli sprzeciwu na wyroki nakazowe (choćby dlatego, że się o nich nie dowiedzieli), ale także mnóstwa ludzi ukaranych „niepolitycznie” – za brak masek ochronnych i podobne rzeczy. Jeśli mandat lub postanowienie powoływał się na przepis Kodeksu wykroczeń, kara powinna zostać umorzona. Każda, która ma związek z pandemią.
Wszystkie kary za pandemię są niebyłe, jeśli ich nie wykonano
Dostałem w tej sprawie postanowienie SR dla m.st. Warszawy o sygn. akt: V Ko 1868/22, V W 1114/20, gdyby ktokolwiek potrzebował sprawdzić lub się na nie powołać. W starannie udokumentowanym uzasadnieniu, referendarz sądowy Patryk Sokołowski powołał się na art. 2 § 2 Kodeksu wykroczeń, według którego, jeśli czyn objęty orzeczeniem nie jest już zabroniony pod groźbą kary według nowej ustawy, ukaranie uważa się za niebyłe.
Tu wprawdzie rzecz wymagała dalszych wyjaśnień, ponieważ przepis art. 54 k.w., na podstawie którego mnie skazano, nie uległ zmianie, ale zarówno sam ten przepis, jak i wyrok mówiły o naruszeniach przepisów niższej rangi wydanych na podstawie ustawy, do których ta ustawa wprost odsyła. Zmiana rozporządzeń jest więc w tym przypadku tym samym, czym byłaby zmiana ustawowego przepisu art. 54, jak to wyjaśnił Patryk Sokołowski. Radek Baszuk – nasz najlepszy fachowiec od tych dość przecież nudnych spraw – powiedział o tym: „mucha nie siada”.
Z powodów, o których poniżej, chciałem złożyć sprzeciw od tej decyzji. Baszuk stanowczo orzekł jednak z zimnym okrucieństwem znającego się na rzeczy prawnika: „nie ma grawamenu, nie masz szans”.
Dlaczego to trwało tak długo?
Moje rzekome wykroczenie nastąpiło podobno ponad dwa lata temu, 26 marca 2020 w trakcie jakiejś demonstracji na Nowogrodzkiej, której mówiąc szczerze kompletnie nie pamiętam. Dostałem wyrok nakazowy, jeden z wielu, które postanowiłem uznać za skandal sam w sobie i zaprotestować tak stanowczo, jak tylko mogłem. A trochę mogłem. Na początek nie złożyłem sprzeciwu.
To są bowiem wszystko wyroki wydane bez rozprawy, wysłuchania obwinionego, wyłącznie na podstawie policyjnych notatek z założenia uznanych za prawidłowe i wystarczające. Od tego uproszczonego postępowania przysługuje wprawdzie prawo sprzeciwu i ono uruchamia normalny proces. W moim przypadku jednakże sama ilość tych procesów nosi znamiona nękania zarówno mnie samego jak i wymiaru sprawiedliwości oraz Poczty Polskiej, która w długich okresach czasu codziennie dowoziła do mnie obszerną związaną z tym korespondencję. Ilość tej korespondencji dawała przy tym gwarancję, że jakaś jej część nie dotrze do moich rąk, a zgodnie z przepisami sąd uzna ją za prawidłowo doręczoną. Wyrok zatem ma wszystkie szanse się uprawomocnić w sytuacji, kiedy skazany nie ma o tym bladego pojęcia (działa tu dodatkowo krótki, siedmiodniowy termin sprzeciwu).
Przede wszystkim zaś sąd dający wiarę policyjnym notatkom nadużywa uproszczonego trybu. Sprzeciw obwinionego jest oczywisty. Sprawa trafia do sądu właśnie na skutek odmowy przyjęcia mandatu lub w okolicznościach podobnych – wyraźną i często deklarowaną wprost intencją obwinionego jest właśnie stanąć przed sądem. W wyroku nakazowym w takich przypadkach sąd pozbawia obywatela prawa do procesu. Dopuszcza się więc bardzo grubego pogwałcenia praw obywatela, choć przecież chodzi tu o śmiesznie drobne kary.
Mój wyrok – raptem 200 zł grzywny plus stówa kosztów postępowania – uprawomocnił się szybko, w sierpniu 2020 roku. Od tego czasu próbowano wyegzekwować ode mnie te trzy stówy, bo sam konsekwentnie odmawiam jakichkolwiek opłat. Tu moja sytuacja jest szczególna z powodu… – faktycznego bankructwa. Nie mam dochodów, które mógłby zająć komornik, na moich kontach także nie ma czego szukać ponad kwoty ustawowo wolne od zajęcia. Skutkiem długotrwałych i nieudanych prób najpierw umorzono egzekucję grzywny, a potem w kwietniu 2022 roku – więc niemal po dwóch latach i kolejnych plikach korespondencji (sam papier jest prawdopodobnie wart o wiele więcej niż te 3 stówy) – sąd orzekł o zamianie grzywny na 2 tygodnie „pracy społecznie użytecznej” oraz o umorzeniu nieściągniętych kosztów postępowania.
W tej fazie sprawę przejmuje tym razem kurator sądowy, który do orzeczonych prac powinien mnie skierować. W poprzedniej sprawie, w której udało mi się dobrnąć do tego etapu, z radością odmówiłem wykonywania jakichkolwiek orzeczeń będących skutkiem wyroku nakazowego, sprawa musiała więc wrócić do sądu, który nie miał wyjścia i musiał mnie skazać na więzienie. Za trzy stówy siedziałem dwa dni – w więzieniu w Siedlcach sąsiad z celi naprzeciw za tę samą kwotę siedział dwa tygodnie, zatem sąd był dla mnie niewątpliwie łaskawy, podobnie jak dość zszokowani klawisze z Siedlec.
Zdołaliśmy w ten sposób zaprotestować przeciw nakazówkom we dwóch. Dwa dni przesiedział w Białołęce Tadeusz Jakrzewski. Trudno mi wciąż o statystyczne potwierdzenia, ale wygląda na to, że od tego czasu bardzo zauważalnie wzrosła skrajnie dotychczas minimalna liczba wyroków nakazowych umarzających postępowanie. Coś się udało.
Sądzę, że powodem odesłania mojej kolejnej sprawy do umorzenia była ta sama niezręczność sytuacji. Kurator w moim rejonie wiedział, że odmówię i znów będzie niepotrzebna chryja. Być może spodziewano się tego również w sądzie.
Grawamen – seks oralny i ptak dodo
Sądowe unieważnienie kary niezupełnie mi się spodobało, ponieważ powody protestu przeciw „nakazówkom” nie ustały. Sądy nadal orzekają o winie w ten sposób i nadal jest to skandalicznym nadużyciem. Nie po to zresztą podstawiałem się pod karę, by jej teraz unikać z powodu, który wydał mi się podejrzany.
W Północnej Karolinie seks oralny i seks pozamałżeński w pokoju hotelowym jest wciąż przestępstwem. Wspominam o tym z lękiem, bo byłem w Północnej Karolinie i spałem tam w hotelu, dalszych wyjaśnień odmawiam. Ale np. w Kalifornii zbrodnią to wszystko już nie jest – początek dwudziestego wieku przyniósł szereg epickich batalii sądowych w tego rodzaju sprawach. W miasteczku Carmel-by-the-Sea w Kalifornii, Clint Eastwood wybrany tu w 1986 roku na burmistrza zniósł tamtejszy zakaz ulicznej sprzedaży „obscenicznych” lodów w rożkach — dopiero wtedy, ale przecież jednak zniósł (byłem w Carmel i jadłem lody po historycznej interwencji Eastwooda). Norma wspomnianego w mojej polskiej sprawie art. 2 § 2 Kodeksu wykroczeń powinna – moim zdaniem – dotyczyć właśnie takich przypadków. Coś kiedyś było przestępstwem (tu wykroczeniem), ale potem prawodawcy lub sędziowie stuknęli się w czoła i uznali to za absurd, co wydarzyło się w Kalifornii, a nie wydarzyło w Karolinie. Ktoś skazany w Kalifornii powinien więc – naturalnie – opuścić więzienie natychmiast, kiedy jego popełnioną i dowiedzioną „zbrodnię” uznano za czyn absolutnie dozwolony, choć oczywiście nadal moralnie naganny, fuj…
W przypadku regulacji pandemicznych – niezależnie od tego, że były wszystkie niekonstytucyjne – rzecz ma się inaczej. Przepis zniknął, bo zniknęła możliwość popełnienia przestępstwa (wykroczenia). To tak, jakby szczególną ochroną objęto tygrysy szablozębne lub ptaki dodo i karano dożywociem za ich zabicie, a potem przepis wykreślono z kodeksu, bo ani tygrysów, ani ptaków dodo już po prostu nie ma. Siedzący w mamrze za zamordowanie ostatnich przedstawicieli ginących gatunków powinni siedzieć nadal według wyroku – czyż nie? To sytuacja zupełnie inna niż z nagła zdepenalizowany seks oralny, prawda?
Z tych powodów umorzenie mojej kary uznałem za podejrzane z punktu widzenia własnego poczucia sprawiedliwości i chciałem to orzeczenie podważyć. Apelacja wymaga jednak w takich razach interesu prawnego, a tym interesem jest istnienie po stronie apelującego pokrzywdzenia spowodowanego wydaną decyzja procesową. To właśnie jest „grawamen”, o którym Radek Baszuk bezlitośnie orzekł, że go nie mam.
Nadal mam wątpliwości, czy sprzeciwu wnieść nie powinienem. Nie dlatego należy odstąpić od kary, że zniknęła norma penalizująca, ale dlatego, że tu wszystko było nieprawidłowe. Łącznie zresztą z ostatnim umorzeniem, w którym normę odpowiednią dla seksu oralnego lub do lodów w rożku zastosowano do przypadku ptaka dodo. Siedem dni na sprzeciw minęło, a ja pozostałem z dręczącym moje poczucie sprawiedliwości pytaniem o karę za zabicie ostatniego ptaka dodo. Bo przecież żadnego seksu oralnego nie było, Wysoki Sądzie! Był ptak!