Polski Ład okazał się katastrofą, czego w obozie władzy nikt nie przewidział. Teraz, w drugim miesiącu od wejścia Ładu w życie, do władzy dociera, że to jest w ogóle klęska. Bo w nas, obywatelach żyjących tu i teraz, od pierwszego do pierwszego i płacących tu i teraz podatki, od dwóch miesięcy narasta świadomość rozmiaru tej klęski
Mamy inflację, której nikt w obozie władzy nie tylko nie przewidywał, ale i o której przez miesiące nic nie wiedział. Prezes NBP zauważył to całkiem niedawno, kiedy już wszyscy inni nie tylko to widzieli, ale nawet czuli zasobnością swego portfela.
Polacy są oburzeni, że Sejm ustawą ma przekazać Węgrom Kodeks Korwina. Są oburzeni dlatego, że kodeks ten to bezcenny, renesansowy manuskrypt szkoły florenckiej, wpisany na Światową Listę Programu UNESCO „Pamięć Świata” i jeden z najcenniejszego zabytków kultury, a nie materiał promocyjny prawicowego polityka, Janusza Korwina-Mikke, który walczy z PiS-em o głos tego samego wyborcy. Wszystko wskazuje na to, że o tym też nikt, w obozie władzy nie wiedział. Nawet piastujący urząd Minister Kultury.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Czy klęska nam się po prostu należy?
Te trzy oderwane od siebie i pozornie niezależne fakty mają jednak jedno, wspólne źródło: zerwanie więzi – a właściwie komunikacji – pomiędzy władzą a suwerenem. Bo Oni – nie wiedzieli, a My – i owszem.
W społeczeństwach bardziej lub mniej demokratycznych władza komunikuje się z suwerenem w sposób pośredni i bezpośredni. Sposób pośredni to parlament i media.
W parlamencie nasi przedstawiciele mają głos i można ich wysłuchać. To teoria, bo rzeczywistość jest inna. U nas opozycja została uznana przez władzę za totalną, której nie warto słuchać. Ma więc ona w parlamencie 30-90 sekund na wypowiedzeniesię i pewność, że niezależnie od tego, co powiedzą i tak to nic nie zmieni. Nie jest to dużo, tym bardziej, że z całym szacunkiem dla posłów opozycji, styl żadnego z nich nie może równać się ze stylem Jerzego Leca, a stenogramy obrad parlamentarnych to nie są „Myśli nieuczesane” tegoż autora.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Ostrożny Paweł Wojtunik. Przed senacką komisją ds. Pegasusa
Media w Polsce dzielą się na narodowe i inne. Przedstawiciele władzy oglądają media narodowe, które opisują Krainę-Której-Nie-Ma. Bywają także w tych mediach innych, które mówią o tym, jak jest, ale w tych mediach bywając tego, co się tam mówi nie słuchają. A nawet jeśli, to na pewno nie słuchając i nie oglądając ich ze zrozumieniem.
Obecna władza, co muszą przyznać nawet jej najzagorzalsi przeciwnicy, miała przez ostanie kilka lat sukcesy. A takie sukcesy są możliwe tylko gdy się jednak coś o suwernie wie. Skąd więc pochodziła ta wiedza?
Odpowiedź nasuwa się sama: była to łączność bezpośrednia w postaci Pegasusa. To właśnie korzystając z niego w umiejętny sposób, wszyscy ministrowie wiedzieli, czego kto od nich chce. A jeśli mieli wątpliwości, to jeden telefon wątpliwości te zawsze rozwiewał.
Minister Kultury wiedział jakie są bolączki twórców. Minister Sprawiedliwości wiedział, jakie są bolączki sędziów, który sędzia planuje ukraść wiertarkę, który kupił Zbiór Orzeczeń TSUE, a który zapłacił składkę dla „Iustitii”. Minister Obrony Narodowej wiedział, jakie czołgi i rakiety marzą się mundurowym, a Minister Finansów – jakich podatków chcieliby zarówno przedsiębiorcy, jak i zwykli podatnicy z I-szej, II-giej, II-ciej grupy.
Aż wybuchła afera Pegasusa i to źródło informacji się urwało z dnia na dzień. Ludzie zaczęli uważać co mówią przez telefon.
ZOBACZ TAKŻE: Pegasus
I tak oto, z dnia na dzień, więź komunikacyjna między władzą i suwerenem uległa zerwaniu.
Dzisiaj Minister Kultury Narodowej i Dziedzictw nie dowiedział się wcześniej, że Kodeks Korwina to nie tylko, że nie jest materiał promocyjny jednej z prawicowych partii, że wręcz nie ma on nic wspólnego z Januszem Korwinem-Mikkem! Minister Finansów dopiero teraz, gdy rzucił okiem na swój pasek wypłaty w ministerstwie, zorientował się, że z Polskim Ładem są kłopoty.
Zapewne kiedy władza korzystała z Pegasusa bez ograniczeń mogło dochodzić do jakichś tam nadużyć, błędów i wypaczeń, ale powiedzmy sobie szczerze: w sumie bilans wychodził na plus.
Kiedy jednak sprawa się rypła i Pegasus zaliczył twarde lądowanie, pojawiły się problemy. Ludzie zaczęli się bać mówić wszystko przez telefon, choć przecież ci, którzy nie robią nic złego, bać się nie muszą.
Dzisiaj więc setki godzin pracowicie spędzone w słuchawkach nie dają słuchającym pełnej i wiarygodnej informacji o tym, jak jest. Co gorsza, coraz częściej słyszą oni w słuchawkach zwodniczą ciszę, za którą nie wiadomo co się kryje, albo słyszą nic nie znaczące informacje, które mają wręcz dezinformować władzę, a nie pomagać jej w rządzeniu nami.
I chociaż – muszę się do tego przyznać – nigdy nie byłem entuzjastycznym zwolennikiem tej władzy, to jestem w stanie przyznać obiektywnie, że ta nowa jakość to dla władzy ogromny dyskomfort i niedogodność.
Bez wiedzy o tym, czego chce suweren, nie da się rządzić krajem, w którym – nawet jeśli nie jest w pełni demokratycznie – odbywają się wybory jeszcze w miarę uczciwe i powszechne, choć niezbyt rzetelne.
Można oczywiście mieć nadzieję na to, że parlament albo media odzyskają swój status kanału komunikacji między władzą i suwerenem, ale wszyscy wiedzą, że to mrzonki.
Jest jednak rozwiązanie, które daje nam nadzieję, na wybrnięcie z impasu. W tej nowej jakościowo sytuacji władza musi zdecydować się na najbardziej racjonalne rozwiązanie i zatrudnić wróżów i wróżki. To oni dzisiaj najlepiej wiedzą, czego nam brakuje na co dzień i od święta.
Na tym i tamtym świecie.
fot. Pixabay