Statuetka „Stającym w imię zasad” dla Barbary Borowieckiej [WYSTĄPIENIA]

27 maja w klubie Stodoła w Warszawie Obywatele RP wręczyli swoją statuetkę „Stającym w imię zasad” Barbarze Borowieckiej. Uroczystość była częścią koncertu Marii Peszek, gdzie po raz pierwszy zabrzmiał pełen materiał z najnowszej jej płyty „Ave Maria”. Na płycie artystka umieściła utwór „Barbarka”, poświęcony właśnie Borowieckiej

Barbara Borowiecka jako dziewczynka była molestowana przez nieżyjącego już księdza Henryka Jankowskiego. Zetknęła się z nim w latach 1967-70, gdy była parafianką św. Barbary w Gdańsku. Przyszły kapelan „Solidarności” i prałat służył tam jako wikary.

Trzy lata temu, nocą z 20 na 21 lutego 2019 roku, Konrad Korzeniowski, Rafał Suszek i Michał Wojcieszczuk obalili w Gdańsku pomnik Henryka Jankowskiego. Dołożyli jednak starań, by monument nie uległ zniszczeniu (pomnik upadł na gumowe opony). Ich akcja była  protestem przeciwko gloryfikowaniu człowieka, który przez kilkadziesiąt lat wykorzystywał seksualnie dzieci. Była też modelowym przykładem pokojowego nieposłuszeństwa obywatelskiego. 

Poniżej publikujemy wystąpienie Pawła Kasprzaka z Obywateli RP, laudację Rafała Suszka, która podczas spotkania w Stodole została przerwana, ponieważ nie mieściła się w czasie i konwencji imprezy oraz podziękowanie  Barbary Borowieckiej.

Paweł Kasprzak, Obywatele RP

Nakurwiać zen – mówią Państwo… No, skoro zen i skoro nakurwiać, to może na przykład zrozumieć zło [podczas koncertu Marii Peszek wystąpił Jan Peszek z utworem „Nakurwiam zen”, Kasprzak nawiązuje do tego kawałka – red.]. Na przykład to niewyobrażalne dla nas zło zupełnie niezrozumiałe, którego doświadczyła Pani Barbara Borowiecka.  

Człowiek to jest takie zwierzę, które ma dziwną skłonność do długotrwałego wpatrywania się w gwiazdy na nocnym niebie. Uważa się, że człowiek – jako szczególny gatunek zwierzęcia – narodził się, kiedy zaczął troskliwie grzebać swoich zmarłych, kiedy położył pierwszy kwiat na grobie. Wtedy ta pradawna istota już bez wątpliwości dotknęła włochatym paluchem zagadki własnej śmierci i zaczęła stawiać pytania, z których potem zrodziły się kosmogonie, kultura – i dzisiejszy koncert także. Jeśli taka jest prawda o pochodzeniu ludzkiej natury – a chyba jest – to jest w niej równocześnie koszmarny paradoks. Trzeba było tego pierwszego kwiatu na grobie – był konieczny, byśmy stali się tym, czym jesteśmy i byśmy kilkadziesiąt tysięcy lat później, na żadne gwiaździste niebo nie spoglądając, mogli buldożerami przewalać całe stosy bezimiennych trupów ofiar Holokaustu. Człowiek jest wyjątkowy, bo patrzy w gwiazdy – i jest wyjątkowy, bo jest zdolny do niewyobrażalnego zła. Jedno wymaga drugiego. No, niewiele wynika z tej figury – ot, po prostu figura, a jednak warto ją mieć w głowie. To banał, że tylko człowiek jest zdolny do tak niepojętego zła, ale wynika z tego myśl wcale nie banalna, tylko przerażająca. Skoro to tak bardzo ludzka cecha, to być może wszyscy jesteśmy do takiego zła zdolni. Więc na przykład ja.  

Zrozumieć zło – to jedno z tych bardzo ludzkich pytań nierozstrzygalnych, które raczej nie było pierwsze, pojawiło się nie od razu w dziejach i którego znaczenie niestety wciąż rośnie, wystarczy spojrzeć wkoło. To także oczywisty powód, dla którego w imię dobra, piękna, wartości i w imię zasad da się stawać tylko tak, jak to próbuje wyrazić ta na nasza statuetka. W sprzeciwie – w dobra staje się w sprzeciwie. Czasem wprawdzie heroicznie, ale – proszę popatrzeć – ta postać nie stoi hardo. Głowę ma opuszczoną. Wie, co ją czeka.

Nocą z 20 na 21 lutego 2019 roku Konrad Korzeniowski, Rafał Suszek i Michał Wojcieszczuk obalili w Gdańsku pomnik Henryka Jankowskiego – gwałciciela dzieci, który potrafił swe ofiary doprowadzić do śmierci. Sprawcy zła, którego zrozumieć się nie da. Ci trzej panowie bardzo starannie zadbali o to, by było jasne, że nie chodzi o „zwalanie pomników”, „rwanie bruku,” czy palenie kościołów. Nie – chodzi o to, by Jankowskiego usunąć sprzed oczu jego wciąż cierpiących ofiar i żeby stanąć przy nich. W imię prawdy i właśnie w imię człowieka.

Jestem przekonany, że Polska po tym 21 lutego jest już innym krajem niż była przedtem. Dlatego Obywatele RP bardzo chcieli swoją statuetką uhonorować tę trójkę, która tamtej nocy 21 lutego stała nad obalonym pomnikiem jak ten człowiek – z opuszczonymi jak sobie wyobrażam, głowami, czekając na to wszystko, co miało nastąpić. Ale ci trzej panowie tyvch statuetek odmówili. Powiedzieli, że tu przecież nie ma czego świętować, z czego się cieszyć i za co rozdawać nagrody. Powiedzieli, że w imię tych zasad w tej akurat sprawie stoi kto inny, nie oni. Kto inny płaci cenę naprawdę wielką.

Pani Barbara Borowiecka jest jedną z tych osób. Wciąż patrzy w oczy złu. Stoi przy ludziach. Tych, którzy tego potrzebują najbardziej. Robi to, byśmy mogli być dobrzy, a nie źli. Tak dobrzy, jak wtedy, kiedy kładziemy kwiaty na grobach, zadajemy nierozstrzygalne pytania, nakurwiamy zen i dziwacznie patrzymy w gwiazdy – bo tylko człowiek to potrafi. W ostatecznym rachunku chodzi przecież o to, żeby ludzie mogli być dobrzy w ten sposób.

I w ostatecznym rachunku ważne jest, czy zawsze da się być dobrym. Ja mam taką nadzieję, Pani Barbara, jak mi się zdaje, po prostu to wie. Dowodzi tego całą sobą, patrząc w oczy złu.

Rafał Suszek, bardzo Cię proszę o laudację dla Pani Barbary Borowieckiej i powiem jeszcze tylko, że ta statuetka teraz przez chwilę jest Wasza i bardzo się z tego cieszę. Cieszę się z tej okazji byście mogli tym malutkim pomniczkiem dopisać rodzaj klamry do tego innego sprzed trzech lat. Za to jestem wdzięczny losowi i państwu.

Laudacja Rafała Suszka:

Szanowni Państwo!
Staję tu dziś przed Basią i przed Wami w roli przedstawiciela trójki promotorów kandydatury Pani Barbary Borowieckiej do Nagrody Obywateli RP ,,Stający w Imię Zasad”, staję, ażeby – formalnie rzecz biorąc – wygłosić laudację. Proste? Otóż nie… Trudność tej roli jest niezwyczajna, cała bowiem historia sprawczej obecności Barbary Borowieckiej w życiu publicznym jest w swej najgłębszej istocie historią zrywania okowów ,,oczywistości”, jakie narzuca nam obowiązujący porządek obyczajowy, a w konsekwencji rzeczona trudność to bynajmniej nie trudność uzasadnienia wyboru dokonanego przez Kapitułę, lecz trudność dekonstrukcji pewnego kompleksowego porządku logicznego, w którym ta kandydatura i ten wybór są zgoła niemożliwe do pomyślenia, są pozbawione głębszego sensu – ten porządek zwie się rzeczywistością większościową skażoną przemocą, zamieszkuje go, zgodnie z nazwą, większość z nas. I dlatego zacznę od prośby, kładąc na stole całą wartość, jaką w swoim sumieniu, kulturze i wrażliwości jesteście skłonni przypisać aktowi strzelistemu trójki promotorów: Michała Wojcieszczuka, Konrada Korzeniowskiego i mojemu sprzed trzech lat – aktowi wycofania z przestrzeni publicznej Gdańska 3.5-tonowego monumentu krzywdy, pychy i zła. Zabierzcie ją całą – czekaliśmy na ten moment trzy lata, a teraz oddajemy to wszystko w tym ostatnim geście proszalnym, który jest tamtego aktu finałem – zabierzcie, lecz zechciejcie wysłuchać do końca tej opowieści, którą domykamy ważny i nieprosty rozdział z naszej wspólnej historii. Pozwólcie nam zabrać Was na szlak, na który zawiodła nas ponad trzy lata temu Barbara Borowiecka – na szlaku się nie galopuje, przejdziemy go zatem powoli, tak jak wymaga tego zrozumienie istoty dzisiejszego wydarzenia, tak jak wymaga tego szacunek dla Barbary Borowieckiej. Właśnie dlatego – nie spieprzmy tego…

Szanowni Państwo!
Nasz świat jest krytycznie wysycony przemocą, jest przez przemoc współokreślany, na straży przemocy – fizycznej i psychologicznej, obyczajowej i ekonomicznej, politycznej i środowiskowej, etnicznej i religijnej, codziennej – rodzinnej i tej w miejscu pracy, seksualnej, patriarchalnej i każdej innej; w jej wszystkich przejawach: indywidualnych i systemowych – staje, bywa, nie tylko szeroko rozumiana władza, lecz także tzw. kultura wysoka i tzw. autorytet intelektualny.

Dokumentacja przemocy jest pełna obrazów mężczyzn (bo przecież najczęściej są to mężczyźni) w uniformach – w kolorze khaki, brunatnych, czarnych. Usprawiedliwienie czynionej przez nich krzywdy pieczętowane jest pojęciami wielkimi i symbolami świętości. Za takim ryngrafem, za taką ikoną mistyczną lub świecką odbywa się zło, jak to obecne w wielu – zbyt wielu – polskich plebaniach, jak to obecne w kanadyjskich szkołach dla ludności rdzennej i irlandzkich placówkach dla dzieci prowadzonych przez kościół katolicki, w chilijskim seminarium duchownym ,,ojca” Karadimy, w meksykańskim Legionie Chrystusa ,,ojca” Degollado, jak to doświadczane w tzw. rezerwatach dla Aborygenów w postępowej Australii, w rasistowskim getcie palestyńskich Terytoriów Okupowanych, w zniszczonym przez zwyrodnialców Aleppo i na bagnach śmierci polskiego Podlasia, w okupowanej przez Rosjan Buczy. Z tego ryngrafu, z tej ikony mistycznej lub świeckiej odczytują pochwałę wielkości i rzekomo należnej czci dla złoczyńców, krzywdzicieli oraz ich mocodawców i obrońców także ludzie światli, umysły, zda się, nie-zniewolone – członkowie akademii naukowych i artyści, którzy podpisują listy poparcia dla sprawców przemocy, wybitni publicyści i niegdysiejsi dysydenci, którzy dławią rozmowę o krzywdzie indywidualnej i sprawiedliwych żądaniach rozliczenia i zadośćuczynienia oraz topią świadectwo ofiar w oceanach wyświechtanego pustosłowia: ,,zasługi dla Polski”, ,,walka o wolność i demokrację”, ,,dziedzictwo narodowe”, ,,denazyfikacja”, ,,naród Puszkina, Dostojewskiego, Turgieniewa i Czechowa”… Przede wszystkim jednak przed tym ryngrafem, tą ikoną mistyczną lub świecką wciąż pokornie, bałwochwalczo lub po prostu lękliwie klękają tłumy – tak, tłu-MY, tłu-MY
– tzw. prostych ludzi zamroczonych obietnicą przyszłej chwały w Panu z tej czy nie z tej ziemi, jak w niezliczonych wsiach i miasteczkach parafialnej Polski, jak w niezliczonych wsiach i miasteczkach imperialnej Rosji;
– patrycjuszy związanych z urzędem krzywdziciela stułą politycznego lub ekonomicznego interesu, jak w Wolnym Mieście Gdańsku kapelana ,,Solidarności”, jak w transpolitycznym Szczecinie Andrzeja D.

Złoczyńcy są silni przede wszystkim ohydną mocą powszechnego przyzwolenia, usprawiedliwienia, milczenia, obojętności, intelektualnej lub obyczajowej parafiańszczyzny.

Przestrzeń zwana publiczną jest dziś przemocą szeroko i głęboko naznaczona, staje się sama jej ofiarą i zarazem sprawcą semiologicznego gwałtu demarkującego granice tzw. oczywistości i tzw. tabu, wdrukowującego w naszą świadomość uzgodnioną z przemocowym systemem miarę słuszności, sprawiedliwości, wiarygodności, świętości, mądrości, wreszcie wolności i wszelkich zacnych -ści. Taką właśnie rolę – normatywną, ale też prewencyjną i wzmacniającą kulturową kohezję – pełnią statuy zwycięskich tyranów i ludobójców, obeliski bojowej chwały barbarzyńskich armii, pomniki zwyrodnialców i nienawistników, jak też ich mocodawców i opiekunów, figury błogosławionych i świętych konkwistadorów, morderców i ciemięzców, monumenty wybiórczego, więc skłamanego humanitaryzmu – jak utopiony w Kanale Bristolskim pomnik Edwarda Colstona, filantropa-rasisty i handlarza ludźmi, jak usunięty sprzed budynku Uniwersytetu Ghanijskiego w Akrze cichcem, pod osłoną nocy pomnik Mahatmy Gandhiego, promotora bezprzemocowej walki o swobody i prawa człowieka oraz zracjonalizowanej segregacji rasowej w Afryce Południowej… Filozof powiada

 ,,[…] Zamieszkujemy zbiorowo pewien krajobraz ikoniczny wysycony znakami władzy sankcjonowanymi przez historyczne i epickie narratywy, a przy tym poddanymi estetyzacji i naturalizacji w stopniu, który pozbawia nas możliwości odczucia ich przemocy poznawczej. […]”

Mamy zatem porządek kulturowy fundamentalnie współokreślany przez przemoc i oswajającą nas z przemocą jako normą i niezauważalną ,,oczywistością” przestrzeń zwaną wspólną. Dostrzeżenie krzywdy i naszego w niej współudziału często staje się w tych okolicznościach niemożliwe.

Ale oto… płyta tektoniczna tego świata, na której – nierzadko w zakłamaniu i uzurpacji, w zamaskowanej niesprawiedliwości – ufundowane zostały wielkie organizmy społeczne, jak społeczeństwa postkolonialne, jak społeczeństwo polskie po 1989 r., jak społeczeństwo rosyjskie po rozpadzie Związku Sowieckiego, pęka i kruszy się dziś z wielkim hukiem na naszych oczach. Jakąż to sekretną prawdę o jej budulcu objawiają nam szczeliny? Doskonałą odpowiedź na to pytanie, doskonałe rzeczy Słowo dała Vanessa Kisuule, potomkini ofiar krzywdy doznanej z rąk brytyjskiego handlarza ludźmi:

“[…]
Countless times I passed that plinth, Its heavy threat of metal and marble. But as you landed, a piece of you fell off, Broke away, and inside – nothing but air.
This whole time, you were hollow.”

Oto więc spomiędzy pęknięć wyziera często wewnętrzna pustka formy skrojonej wedle usankcjonowanej obyczajem i nakazem powszechnej miary estetyki – estetyki metodycznie wywyższonej, szczególnej estetyki zbroi konkwistadora, munduru najeźdźcy, munduru ,,naszych okupantów”. Owa pusta forma – retoryczna lub symboliczna – broni dziś spękanej rzeczywistości przemocowej. Ten wiersz został napisany w związku z obaleniem pomnika Colstona w Bristolu. Mógł był przecie jednak – w swej uniwersalności – zostać napisanym w związku z obaleniem pomnika Henryka J. w Gdańsku. Lub w związku z rozmową Dominiki Wielowieyskiej z Adamem Michnikiem na temat plemiennego naszego stosunku do kryjącego pedofilów i despotów Karola Wojtyły, w której czołgiem z napisem ,,zasługi dla Polski” rozjechano godność ofiar krzywdy. Lub też w związku z niewczesną apologią Wielkiej Kultury Rosyjskiej ogłoszoną przez Jana Hartmana na łamach Polityki w dniu, w którym świat dowiedział się o zbrodni w Buczy, reinscenizującej romantyzm wielkorosyjskiej zbrodni przeciwko ludzkości udokumentowany w pismach Tołstoja i Lermontowa, przekuwającej w czyn pogardę Brodskiego dla ,,chachłów”. Ta uniwersalność wiersza Kisuule uzmysławia nam, jak trudno – nawet po długich latach logicznej i emocjonalnej erozji paradygmatu, nawet społecznościom i jednostkom wyposażonym w najcięższe, zda się, młoty – rozbić bazaltową skorupę hegemonii kulturowej, odrzucić jej ,,oczywistości”, nadpisać bombast narracji zwycięzców skromną prawdą świadectwa ofiar ich gwałtu – dla nazwania krzywdy, dla odnalezienia się we współwinie, dla jej naprawienia, a wraz z nią – świata.

Niemoc rozbicia ścian pudełka zwyrodniałej normy od wewnątrz to zresztą niejedyne źródło niebezpieczeństw. O tym, jak łatwo ulec pokusie ubogiej autodefinicji jako awersu kontestowanego rewersu – jako jego banalnej zwierciadlanej negacji, tudzież o tym, jak cienka jest granica autokarykatury, niech zaświadczy każdy rykoszet pocisku-ślepaka, pocisku-kapiszona z pustym hukiem uderzającego hasłem ,,Wypierdalaj!” w ścianę kościoła realizującego gdzieś tam rzetelnie użyteczną misję społeczną; każdy okrzyk bitewny, którego agresywna fonetyka jest sobie wyłącznym sensem, celem i spełnieniem; każda sytuacja, w której w awangardzie międzynarodowej walki z nowoczesnym imperializmem i nacjonalizmem staje chwalca imperializmu i nacjonalizmu rodzimego, sławiący imię zbrodniarzy wojennych walczących o czystą etnicznie Wielką Polskę, jak ,,Bury”, jak ,,Ogień”, jak ,,Wołyniak”…

Ta immanentnie przemocowa, więc fundamentalnie zła natura naszej rzeczywistości i ten krytyczny moment w długiej historii jej dekonstrukcji, opór wobec tej ostatniej oraz wszystkie towarzyszące dekonstrukcji ryzyka uwypuklają potrzebę i znaczenie Przewodniczek i Przewodników, które i którzy – nim staną się Charonami starego porządku, na którego oczach, tak długo ślepych na krzywdę wielu, położymy wspólnie obole fałszywych kompromisów – muszą najpierw przyjąć rolę rozumnych zawiadowczyń i zawiadowców magmatycznych (nierzadko) prądów emancypacji dyskursów uparcie dotychczas marginalizowanych; którzy sprawią, że prądy te – miast ledwie bezsprawczo podgrzewać atmosferę – w rzeczywisty sposób przyczynią się do rozbicia tektonicznej skorupy zastanego porządku.

My, uczestnicy codzienności i kultury wysyconej przemocą potrzebujemy – nieodzownie i pilnie – Przewodniczek i Przewodników na szlaku wiodącym – mipnei tikkun ha’olam – od dzisiejszej bez[1]wspólnoty zniewolonej przez rytuały tradycji, mechanizmy porządku merkantylnego, polityczne koniunktury i dekoniunktury oraz bezduszną tzw. dialektykę dziejową, a wreszcie – sparaliżowanej przez sankcję kultury i instytucji wysokiej estetyzujących i normalizujących przemoc – poprzez indywidualne i zbiorowe samopoznanie i samoidentyfikację we współwinie za krzywdę oraz poprzez samoprzekroczenie w obszary mniejszościowych nie-oczywistości dochodzących obecnie do głosu – ku Wspólnocie Troski, ku Frontydarchii. Potrzebujemy Czułych Narratorek i Narratorów zamilczanej, zakazywanej, wyśmiewanej, lekceważonej lub zgoła negowanej i prześladowanej opowieści o krzywdzie współdefiniującej nasz przemocowy krajobraz obyczajowy. Potrzebujemy ich z przyczyn fundamentalnych – gdyż całkiem po prostu lepiej jest żyć w niewygodnej prawdzie niż w wygodnym zakłamaniu, będącym źródłem perpetuacji krzywdy pierwotnej. Potrzebujemy ich nieodzownie i pilnie także z przyczyn wtórnych – gdyż doszliśmy do końca słownika pogardy w okolicznościach kompromitacji instytucjonalno-proceduralnego substytutu wspólnoty, gdyż niezbędną nam jest nowa zasada porządkująca, której definicja musi obejmować – to wiemy na pewno – troskę wzajemną, a czysto pragmatycznie – także rezygnację z większościowej tyranii w kamuflażu tzw. demokracji. Troska i czułość wzajemna jako wartości założycielskie mają przy tym cenne własności: elementarność i uniwersalność. Te podpowiadają, a wręcz nakazują, byśmy dostrzegli i przyjęli w roli Przewodniczek i Przewodników pomiędzy starym i nowym porządkiem Osoby ze świadomością istoty przemocy wywiedzioną nie z abstrakcyjnej, formalnej refleksji, lecz z bezpośredniego doświadczenia, a przy tym takie, które owo doświadczenie pozostawiło z kluczowymi narzędziami obiektywizacji i naprawy: wrażliwością nieodzowną dla czułej narracji i zdolnością konstruktywnego wyjścia poza ramy przeżycia jednostkowego, ku naprawie rzeczywistości. To właśnie życie na styku niepoddającego się uwspólnieniu mniejszościowego doświadczenia przemocy z uczestnictwem w większościowej rzeczywistości przemocą naznaczonej czyni z Nich naturalnych architektów Przemiany: wyzwolenia naszej rzeczywistości z opresji, jej konsekwencji i znaków, rzeczywistości tej symbolicznego rozminowania, a także identyfikacji i unieczynnienia mechanizmów psychologicznych i systemowych, które utrzymują większość w ślepocie lub obojętności na krzywdę. Warto przy tym odnotować z jednej strony, że doświadczenie polsko-ukraińskie z ostatnich trzech miesięcy pozwala patrzeć z rozsądną nadzieją na wybór troski wzajemnej jako nowej zasady porządkującej i mechanizmu wspólnototwórczego, z drugiej zaś – że słabość postawy altruistycznej w innych podobnych okolicznościach, więc np. w obliczu kryzysu uchodźczego na granicy polsko-białoruskiej i w okolicznościach publicznej dyskusji o przemocy w kościele instytucjonalnym właśnie, uzmysławia nieodzowność czułego i rozumnego Przewodnictwa.

Czy jednak realizacja tak nietrywialnej i jednocześnie pilnej potrzeby – potrzeby bycia wyprowadzonym z błędu i nieświadomości, potrzeby bycia wyzwolonym z dyskretnie acz totalnie zakodowanej rzeczywistości – jest w ogóle możliwa? Czy wola i gotowość do poddania się nieodzownemu Przewodnictwu – na przekór uświęconemu tradycją i pragmatyką dnia codziennego wyniosłemu spokojowi większości – napotyka gotowość do objęcia roli Przewodniczki lub Przewodnika, Czułego Narratora krzywdy indywidualnej zdolnego zuniwersalizować swą opowieść dla naprawy porządku powszechnego? TAK, i to w tej właśnie sprawie stajemy tu dzisiaj razem – stajemy, by uhonorować Barbarę Borowiecką – Przewodniczkę sprawczego i trwałego exodusu wielu z rzeczywistości większościowej naznaczonej i zniewolonej przemocą wobec poniżonej mniejszości, Czułą Narratorkę krzywdy, która swoją opowieścią z grudnia 2018 r., spisaną we współpracy z redaktorką Bożeną Aksamit, pod własnym wszakże nazwiskiem, w które w następstwie uderzyła nienawiść i pogarda, rozkruszyła z zewnątrz twardy mur Bastylii porządku zastanego; zgasiła zimny płomień fałszywej świętości krzywdziciela i takiejż jego czci, rozpiętej cynicznie staraniami wielu pomiędzy kapłańskim misterium, eschatologiczną trwogą i Pojęciami Wielkimi spod szyldu ,,zasługi dla Polski”; obnażyła starannie skrywaną tudzież lekceważoną ohydę ikony napisanej w symbolice, estetyce i etyce świata krytycznie współokreślonego przez przemoc i postawiła w czystym, prostym świetle swej uniwersalnej historii intymnej cały brud załganego do imentu Wolnego Miasta Gdańska, którego patrycjat po dziś dzień trwa w tchórzliwym milczeniu i podłym zakłamaniu wobec skalanej złem biografii swego do niedawna honorowego obywatela. Świadectwo Barbary Borowieckiej, wypowiedziane śmiało, lecz spokojnie w środowisku kulturowym przeżartym parafiańszczyzną i poddanym bezwzględnej hegemonii i terrorowi – psychologicznemu, ekonomicznemu i politycznemu – instytucji kościoła katolickiego, doprowadziło do wyzwolenia zbiorowych i indywidualnych działań kontestacyjnych i deliberatywnych w przestrzeni publicznej, których rezultatem jest permanentne oczyszczenie przestrzeni miejskiej Gdańska z artefaktów fałszywej pamięci Henryka J., jak również istotne zjawiska pochodne: odnowienie świadectw historycznych dotyczących krzywdziciela, wydatne pogłębienie – poprzez studium przypadku modelowego – dyskusji na temat systemowych źródeł przemocy w kościele katolickim i objawianych wobec nich ogólnospołecznych mechanizmów fałszu i obojętności, kontekstualizacja historyczna i obyczajowa gdańskiego ikonoklaszu w odniesieniu do globalnych ruchów emancypacyjnych w szeroko pojmowanej przestrzeni postkolonialnej oraz antycznej instytucji damnatio memoriae, a wreszcie zjawisko zupełnie wyjątkowe w warunkach rodzimego ubóstwa obyczajowego: przebudzenie we wspólnocie winy wyznanej wobec ofiar systemowej krzywdy oraz zadeklarowanej wobec nich odpowiedzialności, jakie stało się udziałem grupy sygnatariuszek i sygnatariuszy spisanego przez Panią Danutę Kuroń Listu Dziesięciorga Przyzwoitych – tylko i aż dziesięciorga – dawnych działaczek i działaczy oraz współpracowniczek i współpracowników pierwszej ,,Solidarności”, który przynosi tak potrzebne i tak bardzo zapoznane w mowie publicznej słowo ,,przepraszam”. Tak, to Barbara Borowiecka była i pozostaje pierwotną siłą napędową tych bezprecedensowo sprawczych zjawisk i działań zbiorowych, co stwierdzam z całą mocą jako przedstawiciel trójki ich aktywnych współuczestników i współ-sprawców. Wyłom w murze dyskursu większościowego, jaki uczyniła Barbara Borowiecka swą opowieścią i konsekwentną postawą oraz – wtórnie – poprzez zjawiska pochodne, odniósł jeden jeszcze istotny skutek: oto wydatnie wzmocnił on i ustrukturyzował pozycję ofiar przemocy w kościele katolickim w tzw. debacie publicznej, w szczególności zaś – w trwającym obecnie zwarciu obyczajowym z instytucją-krzywdzicielem, instytucją-kłamcą, instytucją-pyszałkiem, instytucją-tchórzem, z instytucji tej wpływowymi świeckimi apologetami i hunwejbinami oraz ogromną rzeszą ludzi przez nią dramatycznie zniewolonych. W odróżnieniu od krajów takich jak USA, Australia, Kanada, Irlandia, Niemcy, Francja, a nawet Chile w Polsce zwarcie to wydaje się bardzo dalekie od rozstrzygnięcia, co wtórnie rozzuchwala wojujących przedstawicieli instytucji odpowiedzialnej za wielką ludzką krzywdę; nadto wszelkie inicjatywy obywatelskie podejmowane w tym kontekście są potężnie, bezwzględnie i nader skutecznie torpedowane zarówno przez hierarchię kościelną, jak i przez polityczne zaplecze kościoła katolickiego – na tym tle mocne i godne stanowisko Barbary Borowieckiej, które ośmieliło wielu i wiele do kolejnych uderzeń z zewnątrz w mur bez-wrażliwości, obojętności, nieusprawiedliwionej niewiedzy i wzgardy oraz urzędowej protekcji, nabiera wartości zupełnie wyjątkowej.

Historia Barbary Borowieckiej przynosi nam wszystkim także niezwykle istotną naukę osobną, którą mamy obowiązek na trwałe wbudować w naszą świadomość:

Nie ma Ofiar, są Ludzie.

Barbara Borowiecka jest artystką-malarką tworzącą w unikalnym stylu rdzennych mieszkańców Australii. Jest filantropką współtworzącą na Kaszubach wraz z partnerem, Markiem Kuligowskim ośrodek dla dzieci-ofiar przemocy w kościele katolickim. Jest matką. Jest partnerką. Jest tym wszystkim, czym chce być, w harmonii ze swymi zdolnościami i pasjami. Jest Osobą. Oto ostateczny triumf nad krzywdzicielem, który złem przez siebie uczynionym próbuje uwięzić osobowość krzywdzoną – przede wszystkim w wyobrażeniu powszechnym, a stąd wtórnie także w wyobrażeniu własnym krzywdzonej/krzywdzonego – w ,,oczywistości”-celi pod szyldem ,,ofiara przemocy” – celi ciasnej, celi zimnej, celi o ścianach bez właściwości, nieprzeniknionych dla krzyku wnętrza i głosów z zewnątrz. Życiorys Barbary Borowieckiej objawia nam fałsz tej scenografii, wypełniając powyższą parafrazę słów Henryka Goldszmita (Korczaka) treścią prawdziwą, piękną i cenną. Uczymy się jej od Barbary Borowieckiej, Przewodniczki naszego wyjścia z twierdzy skłamanych ,,oczywistości”. Nasz szacunek dla jej podstawowej roli w tym naszym ruchu samopoznawczym i samonaprawczym potęguje jej szczególna postawa konsekwentnie utrzymywana w jej publicznej konfrontacji z pamięcią krzywdy, niepamięcią gromady oraz podłością i butą instytucji kryjącej krzywdziciela – jest to przede wszystkim postawa refleksyjna, która oddziela wiarę, będącą w jej światopoglądzie źródłem dobra, od instytucji, będącej nośnikiem zła, oddziela zatem ziarno od plew – nie mam w sobie wiary w bogów, lecz mam wiarę w człowieka i wspólnotę ludzi, którą taka postawa potężnie animuje i poi nadzieją; jest to też postawa walki słusznej – nienapastliwej, nie przeciwko ludziom, nie dla próżnej chwały, lecz w obronie – godności, prawdy i sprawiedliwości. W świecie pełnym upamiętnień walki najeźdźczej, walki przeciw ludziom, walki dla chwały, na tle bezrefleksyjnych postaw rabacyjnych to postawa godna najwyższego szacunku i uhonorowania.

Szacunek jest faktem od długiego już czasu – nienawiść nie jest w mocy go osłabić, świadomość zaś roli Barbary Borowieckiej w naszym kulturowym spektaklu, którą starałem się przybliżyć, z pewnością przyczyni się do jego scementowania. Uhonorowanie staje się faktem dzisiaj, dzięki decyzji Kapituły Nagrody Obywateli RP ,,Stający w Imię Zasad”, staje się faktem tutaj dzięki szczodremu gestowi artystki, Pani Marii Peszek. Niech mi będzie wolno na koniec wypowiedzieć ten sąd ocenny, zakotwiczony sztywno w najgłębszym sensie mej laudacji: Dzisiejsze uhonorowanie jest JEDYNYM – z logicznego i etycznego punktu widzenia – właściwym zwieńczeniem długiej dotychczasowej historii obecności w przestrzeni publicznej Barbary Borowieckiej – Przewodniczki, Czułej Narratorki, Osoby. To uhonorowanie utrwala w sposób nieodwracalny i należyty wyrwę w grubym murze twierdzy większościowej nie-rzeczywistości skażonej przemocą, wyrwę uczynioną przed laty przez dzisiejszą laureatkę Nagrody Obywateli RP Panią Barbarę Borowiecką.

Rafał R. Suszek

(w imieniu promotorów kandydatury: Konrada Korzeniowskiego, Michała Wojcieszczuka i swoim)

P.S. Jestem geometrą, uważam przeto, że słowo znaczące powinniśmy zawsze starać się – o ile to możliwe – wpisywać w świadomość alegorycznym kształtem. Kiedy myślałem nad tym, jaki kształt najzgrabniej odzwierciedli najgłębszy sens mojej wypowiedzi i odda stan mego ducha w obecnych okolicznościach, przyszedł mi do głowy obraz stworzony w roku 1934 przez Pabla Picasso, a opatrzony tytułem “Ślepy Minotaur prowadzony poprzez Noc przez Dziewczynkę”.

Nie umiem rysować, Picasso natomiast robi to świetnie, a Basia – potrafi docenić. Mam więc dzisiaj dla Niej mój „dessin d’enfant”, który tak właśnie podpisuję – jak(o) dziecko, którym byłem i pozostaję w tej Księdze Wyjścia, jak umysł chłonny, lecz czysty – wdzięczny za przeprowadzenie szlakiem samopoznania i odkłamania większościowej rzeczywistości skażonej przemocą. Podpisuję go intymnym ,,Ja” na znak tego, że oto każdy przechodzi ten szlak samodzielnie. Ufam, że kiedyś spotkamy się na nim wszyscy – na zewnątrz grubych murów areny korridy, która przecie nigdy nie przestanie cieszyć mężczyzn w uniformach…

Przemówienie Barbary Borowieckiej

Z wielką pokorą chciałam podziękować za tę statuetkę. Jest mi niezmiernie miło i jestem zaskoczona, że taka sława, jak Maria Peszek znalazła w sobie tyle siły, tyle emocji, żeby napisać o mnie piosenkę. Jest mi niezmiernie przyjemnie, jestem zaskoczona tym przyjęciem, serdecznością, wiwatami. Ja tego nie zapomnę do końca życia. Chciałam również z głębi serca podziękować moim trzem bohaterom. Tym, którzy obalili ten wstrętny pomnik, ale również podziękować mojej największej ostoi, jaką jest mój mąż Marek Kuligowski. Przez Facebook filtrował wszystkie słowa nienawiści w stosunku do mnie, nie pozwolił założyć swojej strony internetowej, w ten sposób mnie ochraniał. I właśnie dlatego miałam szansę wyjść z tego szamba. Dało mi to wielką siłę, że jednak nie jestem sama, że takie osoby, jak moi trzej bohaterowie, jak taka sława jak Maria Peszek, potrafili znaleźć w sobie tyle siły, żeby zrobić coś dla jakieś zwykłej osoby, dla takiej zwykłej Basi. Nigdy w życiu nie pomyślałam będzie w moim rogu ringu, bo walka nie jest skończona, jeżeli chodzi o pedofilię. I wszystkich tutaj zebranych błagam o jedno. Jeżeli jedno chociaż dziecko podejdzie do Was i powie: „Mamo, tato, wujku, babciu, dziadku, coś jest nie tak, ktoś mnie dotyka nie tak, jak powinien, nie czuję się komfortowo”, nie odrzucajcie tego dziecka. Ja byłam odrzucona tyle razy. Właściwie nie wiem jak mam Wam wszystkim, za to co robicie, podziękować, bo „dziękuję” to jest za mało. Jesteście niesamowici.

O autorze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Głosy w dyskusji

Wybory już za:

Dni
Godzin
Minut
Sekund

Znaczenie „partyjnego programu”

Wygrane kampanie PiSu w praktyce uruchamiały spontaniczne działania oddolne (by użyć ukochanego słowa z czasów „Solidarności”) nie tylko działaczy partyjnych, ale bardziej zaangażowanych wyborców PiSu. Program najwyraźniej do nich przemawiał i zostawiał miejsce na włączenie się w akcję za własną partią.

Czytaj »