„To jest wojna” pisze Klementyna Suchanow. Rzeczywiście równouprawnienie kobiet stanowi teren wojny, a dowodów na to jest aż nadto
Jak mawia klasyk, to oczywista oczywistość. Sądząc po militarnym słownictwie nie budzi to chyba wątpliwości po obu stronach konfliktu. Toczy się jednak dzisiaj jeszcze jedna, mniej dostrzegana wojna, która zresztą najprawdopodobniej zostanie przegrana przez stronę słabszą. Wojna pomiędzy pokoleniami rodziców (i dziadków), a pokoleniem dzieci.
Pisząc „wojna” nie mam na myśli konfliktu pokoleń, który jest zresztą o miliony lat starszy niż Homo Sapiens. Mam na myśli konflikt, którego stawką jest fizyczne przetrwanie grup i jednostek.
Oczywiście człowiek, podobnie jak wszystkie organizmy żywe, mniej lub bardziej świadomie chroni własny materiał genetyczny. Jednak ochrona ta zanika wraz z genetyczną odległością oraz wiekiem potomstwa.
PRZECZYTAJ TAKŻE: To jest wojna. Normalne życie staje się nielegalne
Młodzi dorośli są dla swoich rodziców konkurencją w walce o zasoby i dopóki nie staną się „dojrzali”, konflikt ten przegrywają. Nie ma w nim nic dziwnego. Poziom kompetencji społecznych jest dobrą przesłanką dla nierówności w dostępie do władzy. Trudno zresztą byłoby wyobrazić sobie inny sposób funkcjonowania społeczeństw niż promujący doświadczenie i wiedzę. Jednocześnie mechanizm fali daje stronie słabszej pewność, że w którymś momencie przejdzie z pozycji defaworyzowanej na uprzywilejowaną. I na tle innych czyni to grupę tę wyjątkową. Kobiety, niepełnosprawni, osoby nie heteronormatywne mogą mieć tylko nadzieję, że za ich życia ich pozycja w społeczeństwie się zmieni.
Dzisiejsza sytuacja jest jednak zupełnie inna. Sposób sfinansowania wzrostu konsumpcji pokoleń rodziców, dziadków i pradziadków stał się śmiertelnym zagrożeniem dla pokoleń wchodzących dzisiaj w dorosłe życie. Śmiertelnym dlatego, że nawet jeżeli dożyją wieku dojrzałego, to będzie to życie w ubóstwie i strachu. Pytanie mojej 15-letniej córki, czy koniec Świata zdarzy się z jej życia jest racjonalne, nie histeryczne.
Są co najmniej dwa obszary, w których zgrzeszyliśmy jako rodzice i dziadkowie. Jeden jest dzisiaj oczywisty – kryzys klimatyczny. Chociaż, gdy można było skutecznie konsekwencjom zapobiec, taki oczywisty nie był. Drugi jest może mniej uświadamiany, ale nie mniej realny – zabezpieczenie na starość. Niewystarczające zabezpieczenie nie tylko skaże dzisiejszych młodych na życie w ubóstwie, ale także życie im skróci.
Wszystkie systemy emerytalne są w rzeczywistości realizacją IV przykazania. Aby zabezpieczyć osoby, które ze względu na stan zdrowia i wiek nie są w stanie pracować, trzeba zapewnić międzypokoleniowy transfer dochodów. Społeczeństwa krajów rozwiniętych po II Wojnie Światowej utrzymywały wysokie dochody emerytalne dzięki swoistej piramidzie finansowej. Pokolenia, które aktualnie pracowały na transfery do emerytów były coraz mniej liczne, więc musiały płacić coraz wyższe składki, za coraz mniej realne obietnice.
Dzisiaj nie ma wątpliwości, że umowa pokoleniowa została przez pokolenia rodziców złamana. Pierwszą generacją, która najprawdopodobniej nie zobaczy obiecanych im emerytur będą dzisiejszy 40-latkowie. Jutro, aby umożliwić seniorom życie na znośnym poziomie trzeba byłoby albo znacznie podnieść wiek emerytalny, albo masowo naturalizować emigrantów, albo bardzo zwiększyć daniny publiczne. Wszystkie te rozwiązania są dzisiaj nierealne, ponieważ uderzają w interesy rodziców i dziadków. Polska jest tu świetnym przykładem. Wybory się wygrywa obniżając wiek emerytalny, rozdając 13. i 14. emerytury oraz nakręcając ksenofobiczną histerię.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Waga „zastępczych tematów”
Tego typu obszarów można wymienić jeszcze kilka – chociażby ochronę zdrowia. Relacja kosztów refundowanych procedur dla osób starszych, do korzyści (dodanych lat życia) jest wielokrotnie gorsza niż w przypadku dzieci. Widać to np. w przypadku raka prostaty. Zarówno badania przesiewowe, jak i leczenie (skuteczne) populacyjnie nie przynoszą dodatkowych lat życia, bo wyleczeni seniorzy umierają na choroby współistniejące. Dlaczego na leczenie tej choroby kierowane są duże środki publiczne? Wydaje się, że nie bez znaczenia jest fakt, że dotyka ona białych mężczyzn w wieku dojrzałym.
Oczywiście sytuacje, gdy rodzice zaprzepaścili przyszłość dzieci zdarzały się w historii. Bardzo dobrym przykładem jest tu I Wojna Światowa, gdy pokolenie starców zafundowało hekatombę swoim wnukom. Tym razem nie dotyczy to jednak części pokolenia, a całej populacji.
Czy młodzi się zbuntują? Sporo nadziei pokłada się w takich inicjatywach jak Strajk Klimatyczny, czy Ruch 8 Gwiazd. Obawiam się, że to myślenie życzeniowe. Są to ruchy nie mające zaplecza i bez liderów. Zwłaszcza 8 Gwiazd. Nie można walczyć o władzę pozostając anonimowym. Ktoś musi mieć mandat do reprezentowania grupy lub poprowadzić ją na Pałac Zimowy. Anonymus może sprawdzić się w takiej roli w filmie, nie w rzeczywistości. Bardziej obstawiałbym na bunt pod wodzą radykalnej prawicy. Nie jest to dobra informacja nie tyle ze względu na jej faszyzujący charakter. Proponuję dokładniej przyjrzeć się ich programowi gospodarczemu. Nie uważam liberałów za wcielenie wszelkiego zła, jednak przeraża mnie skrajny leseferyzm propozycji Bosaka. Jednocześnie radykalna prawica ma zaplecze i rozpoznawalnych liderów
Piszę, że wojna ta jest przypuszczalnie przegrana nie dlatego, że młodzi się nie zbuntują. Widmo rewolucji jest realne. Tylko, że najprawdopodobniej nie poprawi ona ich sytuacji, a jedynie pogorszy położenie rodziców – na przykład poprzez radykalne obniżenie emerytur. Starszym nie pomoże to, że są bardziej liczni i częściej głosują. Za to jednak słabiej sprawdzają się na rewolucyjnej barykadzie.
PRZECZYTAJ TAKŻE: PiS nie osiągnął swego celu, opozycja zyskała oczywistego lidera
Zatem co robić, jakby zapytał inny klasyk?
Ja rekomendowałbym przyłączyć się do ruchów kobiecych. Przeprowadzona przez kobiety rewizja umowy społecznej, dotyczącej udziału we władzy i dystrybucji zasobów, mogłaby przynieść zmiany nie tylko obejmujące je same (w każdym razie takie są deklaracje liderek). Jednocześnie to ruchy kobiece mają dzisiaj realną szansę na zwycięstwo w tej wojnie. Stanowi o tym ponad 100 lat doświadczeń walki o prawa kobiet, zaplecze intelektualne oraz rozpoznawalne i zdeterminowane liderki.
Ze względu na płeć, wiek, kolor skóry i orientację seksualną nie jest to najprawdopodobniej droga najlepiej zabezpieczająca moje partykularne interesy. Widzę również realne zagrożenia związane z taką zmianą układu sił w społeczeństwie. Wolę jednak być po stronie Klementyny, nie tylko dlatego, że już zdarzało nam się wspólnie stawać na barykadach. Nawet jeżeli niepewna, to jest to jedyna droga, która daje cień szansy na uniknięcie nadchodzącej katastrofy.