Jeszcze kilka miesięcy temu nikt z nauczycieli, uczniów, rodziców nie spodziewał się tego, że nagle znajdziemy się w tak nieoczekiwanych dla siebie warunkach szkolnych, a raczej domowych
Kiedy podjęta została decyzja, że od 12 marca szkoły zostają zamknięte (to nauczyciele pierwsi mówili o takiej konieczności, podpisywali petycję, występowali w mediach, ponieważ doskonale wiedzą, jak szybko i łatwo wirus może rozprzestrzenić się w szkołach, czy przedszkolach), nikt z nauczycieli czy z dyrektorów nie wiedział, co będzie dalej. Nie było żadnych decyzji ze strony MEN dotyczących tego, jak praca i nauka ma przebiegać.
Na rozporządzenie podające konkrety czekaliśmy dość długo, pierwsze ukazało się 11 marca, z kolei drugie, poniekąd sprzeczne z pierwszym, 20 marca. Na mocy tego ostatniego nałożono na dyrektorów obowiązek zorganizowania zdalnego nauczania, polegającego już nie tylko na przekazywaniu materiału, kontakcie i wsparciu uczniów, ale na realizowaniu podstawy programowej podczas lekcji online. 25 marca nauczyciele i nauczycielki, od wielkich miast począwszy, na małych wioskach skończywszy, mieli pracować w trybie dotąd nieznanym w polskich szkolnych realiach.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Egzamin próbny ósmoklasisty. Wszystko padło!
Choć MEN dało sobie dużo czasu na pisanie rozporządzeń, polskie szkoły zaczęły działać od samego początku. Zarówno dyrektorzy, jak i pedagodzy myśleli przede wszystkim o uczniach, którzy odcięci od szkoły, rówieśników, codziennych zajęć nie mogli pozostać sami. Już w pierwszych dniach nauczyciele i uczniowie kontaktowali się nie tylko za pomocą dzienników elektronicznych, ale również nowoczesnych komunikatorów czy platform. Najważniejsze w naszej pracy stało się wsparcie uczniów, mimo że zostaliśmy pozostawieni sami sobie, bez konkretnej pomocy i pomysłów ze strony kuratorium czy ministerstwa. Odpowiedzialność za zorganizowanie zdalnego nauczania spadła na dyrektorów (więc i na nauczycieli) na zasadzie: radźcie sobie sami, a my was później z tego rozliczymy.
Pierwsze dwa tygodnie były bardzo trudne. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że pracowałam od rana do późnych godzin wieczornych, z krótkimi przerwami na to, żeby coś zjeść. Nagle szkoła weszła do domu, poświęcając się pracy nie dało się normalnie funkcjonować z rodziną, nie było czasu na wspólne gotowanie, zakupy, spokojny posiłek, rozmowę. W moim przypadku tak właśnie wyglądały pierwsze dni. W pracy byłam nieprzerwanie, tyle było do zrobienia: kontaktowanie się z uczniami, zakładanie kont dostępu na Office czy też innych platformach, zdalne szkolenia, przygotowywanie nowych narzędzi pracy.
Uczniowie potrzebowali wsparcia, zwyczajnej rozmowy, odpowiedzi na pytania. Zdarzało się, że pisali do późnych godzin. Pracuję w szkole średniej, więc było mi łatwiej zorganizować sobie kontakt i pracę z uczniami, ponieważ media społecznościowe i Internet to ich świat. Dużo trudniej mają koleżanki i koledzy ze szkół podstawowych. Dzieci nie są w stanie same bez pomocy rodziców pracować zdalnie. Nauczycielki i nauczyciele, będący przecież w różnym wieku (młodzi w szkole to rzadkość), zaczęli na własną rękę szkolić się, szukać informacji, przesyłać uczniom filmiki, linki przydatne do nowych warunków pracy, brać udział w webinariach, dyskusjach, wymieniać się poglądami, metodami, doświadczeniami, i to przede wszystkim w gronie osób spoza miejsca pracy, z różnych stron Polski. Wirtualna przestrzeń dała nauczycielom możliwość wzajemnego realnego wsparcia. Wszystko, co robiłam w tym najtrudniejszym czasie, i co robię nadal, robię z myślą o uczniach. Podobnie działają pedagodzy w całym kraju.
Gdzie w tym czasie był minister Piontkowski? W okresie największego pożaru mogłam usłyszeć jedynie jego pełne cynizmu i szyderstwa słowa o tym, iż nauczyciele udowodnią, że nie tylko potrafią strajkować, ale również uczyć i wspierać swoich uczniów w tych trudnych warunkach.
Jak sytuacja wygląda po trzecim tygodniu tak zwanego zdalnego nauczania? W różnych miejscach Polski zapewne nie tak samo, nie wszystkie szkoły miały wcześniej platformy, z których mogły od razu skorzystać, wiele placówek musiało je w pośpiechu zakładać, trzeba było szkolić się samemu, ale i pomóc uczniom, którzy doskonale czuli Facebook lub Messenger, jednak nie do końca inne narzędzia.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Telewizyjne lekcje o tym, jak nie należy robić telewizji
MEN udaje albo faktycznie nie widzi problemu wielu polskich rodzin, w których nie ma szybkiego łącza, kilku komputerów, osobnych pomieszczeń przerobionych na salę lekcyjną, ciszy i spokoju, warunków do nauki. Przejawem wyjątkowej ignorancji i pychy była postawa ministra Piontkowskiego, który w pierwszych dniach stwierdzał, że 90 procent placówek jest gotowych do zdalnego nauczania. Czy minister uwzględnił w tym realia polskich rodzin?
Kolejne działania rządzących raczej utrudniały niż ułatwiały nam pracę. Jak wytłumaczyć celowość i sens przeprowadzania zdalnych próbnych egzaminów zewnętrznych, opierających się na materiałach z poprzednich lat, dawno przepracowanych? Jakim wsparciem miały być lekcje w TVP, z których jest więcej szkody niż pożytku, przy okazji których można zdyskredytować polską szkołę i jej kadrę? Zamiast tych budzących nasz opór działań, z niecierpliwością czekam na jakieś wiążące decyzje ministerialne w sprawie egzaminu ósmoklasisty i matury, uczniowie żyją bowiem w wyjątkowym stresie i niepewności. Pojawiła się w mediach społecznościowych petycja i list maturzystów do premiera i ministra edukacji, by jak najszybciej podjęli konkretne działania w sprawie egzaminu, w innych krajach już to zrobiono.
Co pozytywnego odnajduję w obecnej sytuacji? Są takie rzeczy. Pozwolę sobie choćby wspomnieć o zwiększeniu świadomości nie tylko wśród ludzi związanych z oświatą, ale całego społeczeństwa, jak ważna jest szkoła i rola nauczycieli; wiele oddolnych nauczycielskich inicjatyw coraz bardziej rozwija swoje skrzydła; to czas zwiększonej autonomii nauczycieli, którzy nabierają odwagi do tego, by mądrze działać, nie tylko powielać schematy, tak skrupulatnie dotąd kontrolowane przez instytucje zwierzchnie; to świetny moment na budowanie relacji nauczyciel – uczeń, nauczyciel – rodzic; to wspaniała okazja do tego, by zmienić paradygmat, odejść od skostniałego systemu rodem z oświecenia.
Kiedyś wyjdziemy z domów, wrócimy do szkoły, a wtedy – mam nadzieję -nie zmarnujemy tego, co zadziało się w edukacji, nie dzięki reformom, przeładowanym podstawom programowym, narzucanym odgórnie przepisom, ograniczeniom autonomii szkoły, ale dzięki kreatywnym i empatycznym pedagogom.
Może to początek jakiejś zmiany, której autorami będą nauczyciele we współpracy ze środowiskami akademickimi, inspiratorami edukacyjnymi, autorytetami, uczniami, rodzicami? Jak dotąd nikogo z nas specjalnie nie słuchano!
fot. pxhere
Bogumiła Bielak, nauczycielka