Dopiero dwa miesiące temu pojawiły się pierwsze informacje o zachorowaniach na koronawirusa we Włoszech. Tylko trzy tygodnie wystarczyły, aby zatrzęsła się polityczna ziemia w całej Europie
W Polsce trzęsienie przyszło szybciej i już w kilka dni po wprowadzeniu poważniejszych obostrzeń okazało się, że państwo jednak jest tylko „teoretyczne”. Oprócz kolejnych sejmowych burz, naprędce pojawiły się głosy ogłaszające koniec świata z jednej, a budujące już „ten nowy, wspaniały” z drugiej. Tylko, że nie ma jeszcze wystarczających przesłanek, aby móc je wygłaszać z satysfakcjonującym prawdopodobieństwem. To, co zrobić trzeba, to zwolnić tempo tych projekcji i zastanowić się, jak wyglądać ma nasze państwo w międzyczasie. A ten okres może potrwać dłużej niż nam się dziś wydaje.
Damy radę tylko wspólnie, jako Unia
Przepychana pod osłoną nocy „tarcza antykryzysowa” jest raczej wydmuszką, która nie tylko nie pomaga przeciwdziałać pandemii i jej skutkom, ale jest oderwana od rzeczywistości, z którą się mierzymy. Upór rządu w kreowaniu fake newsów o braku unijnej pomocy potwierdza tylko zagubienie i pęknięcia w szukającej wymówek ekipie. I na „lepsze” pozwala sobie tylko Donald Trump. Wymówki w panice zaskoczenia, niewiedzy, nie są niczym nowym i, o ile rzeczywiście nie wszystko wiadomo, to coś już jednak wiemy.
Według różnych analiz stworzenie szczepionki potrwa co najmniej kilkanaście miesięcy, o ile nie kilka lat. Inne badania wskazują, że nawet przy zdolności ludzkiej biologii do wytworzenia antyciał, te mogą być jedynie czasowe. Oznacza to, że osoba, która przeszła wirusa bezobjawowo może być odporna jedynie przez kilka miesięcy. To sugeruje kolejne fale epidemiczne.
Państwa, zwłaszcza unijne, patrzą na siebie nawzajem i kopiują rozwiązania antyepidemiologiczne. Szefowie państw i rządów wspólnoty są ze sobą częściej na „łączach” niż sugerowałyby to oficjalne fotografie, a antyunijna retoryka niektórych z nich jest tylko na chwilowe i własne lokalne potrzeby. Udawanie, że ustawka opancerzonego pojazdu na byłej granicy Polski zatrzyma wirusa, działa dobrze na wyobraźnie nielicznych.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Nowa normalność
Nie ma alternatywy dla głębszej jeszcze integracji. Tym bardziej, że żadne państwo w UE nie przetrwa bez wspólnych obszarów, chociażby wspólnej ekonomii. Dziś jako Europejczycy stanowimy jedynie 16% światowego rynku, a w 2050 roku jako Unia będziemy reprezentować śladowe 4% światowej populacji. Te liczby podzielone na 27 państw członkowskich są globalnie okruchami. Wystarczy zerknąć na europejskie wpływy w Afryce w porównaniu z hegemonią Chin u naszych kontynentalnych sąsiadów. Nie prześpijmy tego, że naszym głównym atutem pozostaje to, że jesteśmy najbardziej stabilnym regionem świata – ale tylko dlatego, że jesteśmy wspólnotą. To przecież sieć wzajemnych powiązań, jaką jest UE, służy jako żyrant pod korona-obligacje, czyli dług „na wieczne nieoddanie” dla państw takich jak Polska, z państw takich jak np.: Holandia.
Chwilowe pociechy spadku emisji
Początkowo pozytywne informacje o zmniejszeniu się emisji dwutlenku węgla okazały się anegdotyczne. Wielki przemysł, odpowiadający za zanieczyszczenie naszej planety, musiał się zatrzymać. Niestety, jedynie na chwilkę. Pseudo-ekologiczne mapki satelitarne prowincji Wuhan i północnych Włoch obiegły Internet i posłużyły jako chwilowe ukojenie tym, którzy tego potrzebowali. Tylko, że trujący przemysł ruszy, i to ze zdwojoną siłą, aby nadrobić straty i wypełnić lukę w dochodach zanim „nowy model rozwoju” stanie się dominujący. Presja na inwestorów będzie jeszcze większa, bo ich straty na rynkach finansowych już są ogromne. Jeśli natychmiast nie wprowadzimy bardziej restrykcyjnych regulacji trucicieli, to emisje dwutlenku węgla wzrosną, a nie spadną, w porównaniu z tymi sprzed pandemii. To tragicznie wpłynie na bioróżnorodność, a co za tym idzie nasz system immunologiczny – jedyny bufor chroniący nas przed kolejnymi patogenami. A te będą się pojawiać wraz z topniejącymi lodowcami czy wzrostem spożycia produktów odzwierzęcych.
Indywidualnie rzeczywiście mniej używamy transportu spalinowego, bo nasze poruszanie jest ograniczone, ale ropa tanieje w skali świata i jej baryłka kosztuje już połowę tego, co przed pojawieniem się pandemii. Przewiduje się, że spadnie do 1/4 swojej ceny. Tymczasem Arabia Saudyjska wcale nie zmniejszyła jej wydobycia, przeciwnie, wypełniła magazyny, które osiągnęły już 75% obłożenia.Opisywane później informacje o porozumieniu OPEC o częściowym wstrzymaniu wydobycia, wypływa więc z konieczności. I to nie konsumenci indywidualni, czy małe i średnie przedsiębiorstwa, będą tymi, którzy skorzystają na niskiej cenie paliwa.
Najbardziej uprzywilejowanymi gałęziami w „paktach kryzysowych” są linie lotnicze, potentaci transportowi i przemysł. Przy taniej ropie, parcie na jej spalanie będzie ogromne. Jedynym sposobem, aby obronić się przed najazdem transportu spalinowego i tirów na drogach, jest poważna, kryzysowa, inwestycja w kolejowe cargo – włącznie z nakazem przemieszczania się tirów przejeżdżających przez Polskę tranzytem tylko na kolejowych platformach. Tym bardziej, że sieć kolejowa istnieje i spełnia wszystkie wymogi, aby stać się transportowymi korytarzami kraju pozostawiając długodystansowe dla indywidualnych użytkowników.
W miastach należy wprowadzić ograniczenie tonażu pojazdów i zachęty do używania bez- i niskoemisyjnych pojazdów indywidualnych. W przeciwnym razie zaleją nas początkowo ciężarówki dowożące „wcześniej zamówiony, a nigdy nie dostarczony towar”, któremu wtórować będzie tania benzyna i wymówka „odrobienia ekonomicznych strat”. Prawie wszystkie polskie miasta mogą już wprowadzić takie ograniczenia, bez potrzeby czekania na spalinową tragedię. Jeśli zbyt duże skupiska ludzi, tak jak transport zbiorowy lub dzielenie samochodu, będą czasowo ograniczone, to należy dać priorytet pieszym, rowerom czy skuterom elektrycznym. To także oznacza taki system sygnalizacji świetlnej, który pozwala pieszym na przejście przez ulicę bez oglądania się na to, ile sekund życia im zostało dopóki światło nie zmieni się na czerwone. Ograniczenia w transporcie publicznym, czy zakazy wypożyczania rowerów miejskich przy jednoczesnym obniżaniu stawek parkingowych wskazują jednak na parcie w drugą stronę.
Sitko nie tarcza
Puste dziś ulice to efekt tego, że od tygodni około dziesięciu milionów dzieci i młodych do 24 roku życia nie ma dostępu do powszechnej edukacji i opieki przedszkolnej czy żłobków. System oświaty przechodzi zmianę, jakiej nigdy nie widział. Z dnia na dzień nauczyciele i wykładowcy starają się jak mogą przechodzić na zdalne realizowanie programu, mimo nacisków na realizację za wszelką cenę pełnej podstawy programowej i zbliżających się dat egzaminów, zaliczeń i matur. Pięć dni nauki w tygodniu sam-na-sam z monitorem komputera jest nie tylko wbrew wszelkim zdobyczom wiedzy pedagogicznej, ale też nie jest realne. Nie wszyscy mają sprzęt i umiejętności niezbędne do takiej nauki. Uczniowie (i nauczyciele) muszą mieć możliwość zaliczania przedmiotów i egzaminów w późniejszym terminie. Tym bardziej, że podobnie do reszty społeczeństwa nauczyciele przecież sami mają nowe obowiązki domowe. Też pracują zdalnie, a ich dzieci też biegają po domu. Pomimo tych problemów, jest to szansa na poprawę metod polskiej edukacji. W skutek kapitulacji państwa i braku narzuconych reguł pole do popisu mają najlepsze wychodzące od nauczycieli i uczniów zmiany w edukacji.
Trwająca, radykalna dla większości ludzi w Polsce zmiana społeczna i psychologiczna, przechodzi bez echa w rządowej „tarczy”. Organizacje pozarządowe i społeczne przejmują funkcje państwa. Tak jak Fundacja Feminoteka, która w swoim pierwszym odruchu na wieść o ograniczeniu swobody poruszania się rozpoczęła kampanię informującą o bezpiecznych miejscach dla kobiet i dzieci doświadczających przemocy w domach. Z których przecież teraz jeszcze trudniej uciec.
Jeśli konstytucyjnie edukacja i dostęp do informacji są podstawowymi prawami w Polsce, to Internet też musi stać się powszechnym i bezpłatnym medium. Nie, nie należy się obawiać – i ostatni czas już to pokazał – że lekcje online obalą te „w realu”. Poza tym, głównym celem edukacji powszechnej jest przecież nie tyle wiedza czy produkcja przyszłych uczestników rynku pracy, a właśnie interakcja społeczna, która ucząc życia w grupie, kompromisów i współpracy pozwala przetrwać demokracji.
Nie ma zdalnych demokracji
Bo tej Internet też nie zastąpi. Niech post-apokaliptyczne propozycje o wprowadzeniu głosowania w wyborach przez Internet, jako koniecznego rozwiązania, rozbiją się o próbkę statystyczną, jaką były głosowania online podczas ostatniego posiedzenia Sejmu. Nigdzie zresztą na świecie, poza specyficzną kulturowo i małą Estonią, nowe technologie w wyborach powszechnych jeszcze nie zadziałały. W krajach, w których są próbowane, trwają tylko jeden cykl wyborczy. Szybko okazuje się, że firmy technologiczne świadczące takie usługi, nie mają doświadczenia w zastępowaniu funkcji państwa. Poza tym, ich celem jest „wieczny serwis”, bo przecież sektor prywatny ma zarabiać, a nie dostarczać usług publicznych. Na dziś nie ma alternatywy w technice głosowania dla papieru i długopisu. Wynika to z powszechnej wiedzy o ich użyciu oraz jasności dla wszystkich co do tego, kto po naszym głosowaniu trzyma naszą skreśloną kartę wyborczą w ręku – kto liczy nasz głos i kto uznaje (i jak) jej ważność. To zaufanie znika w głosowaniu przez technologię.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Poczta jako narzędzie zbrodni
W czasach klęski żywiołowej, przed której prawnym wprowadzeniem broni się rząd, organizacja wyborów jest tym samym czym organizacja mszy w kościołach. Narażane jest życie i zdrowie ludzi. Przy wyborach to przede wszystkim ćwierć miliona pracowników lokali wyborczych obsługujących resztę obywateli. Jednocześnie dziennikarze nie mogą w pełni wykonać powierzonego im zadania do zadawania krytycznych pytań, a sami kandydaci nie mogą prowadzić kampanii. Za wprowadzenie w życie prawa wyborczego, o którym decyduje partia rządząca, odpowiadają przecież samorządy. To na nich spoczywa przygotowanie spisu wyborców, wyznaczenie miejsc na lokale, transport, zwrot i magazynowanie głosów oraz rekrutacja i przeszkolenie wszystkich pracujących przy wyborach. Tylko niektóre z tych zadań odpadają przy „kopertowej wersji wyborów”. Obciążanie w taki sposób władz samorządowych, już stojących na froncie kryzysu sanitarnego jest poważnym nadużyciem władzy centralnej.
Antydemokraci United chcą naszych danych
Gdy narracja bezpieczeństwa przed „nową, niewidzialną chorobą” przejmuje przestrzeń, łatwo wpaść w radykalizm stawiania wolności versus przeciwdziałanie epidemii. Zachowanie równowagi wymaga od nas bycia głośniejszymi dokładnie wprost proporcjonalnie. Nie bez powodu przecież swobody obywatelskie i prawa człowieka są właśnie pod szczególną ochroną w czasach force majeure, czyli nieprzewidzianych okoliczności, uzasadniających czasowe zawieszenie odpowiedzialności. Bo antydemokraci właśnie wykorzystują ten moment do zawłaszczania dalszej władzy. Victor Orban i Vladimir Putin jak zwykle zaczęli pierwsi. Rządząca w naszym kraju prawica lubi dołączać do tego grona.
W czasach wszechobecnego zjawiska magazynowania danych osobowych jako zasobu, którym można handlować, to właśnie ten aspekt naszej wolności wymaga najpilniejszej ochrony. Dostarczanie darmowych i bezpiecznych aplikacji oraz witryn, czy usług online do wymiany informacji czy dóbr, to zadanie do którego etycznie przygotowane są organizacje pozarządowe. Przed nimi stoi wyzwanie cyfryzacji jako aktywizmu. Mogą się tu przydać umiejętności i doświadczenie sektora prywatnego, lecz ta wymiana umiejętności musi być częścią „umowy społecznej o współpracy”. I nie wymaga to wymyślania struktur od nowa – w ostatnich tygodniach sieć zalały platformy edukacyjne czekające tylko na „ruch” i treść.
Dobrej jakości media i przestrzeń w nich dla obywateli będzie kluczowa, aby zadbać o to, aby każdy milimetr specjalnych prerogatyw władzy nie był wykorzystywany przeciwko prawom podstawowym. To z kolei nie odbędzie się bez mediów obywatelskich i tu pierwsze kroki podejmują już Obywatele RP, ze swoją internetową telewizją Obywatele.News. Ostatnie dziesięciolecia pokazały, że media obywatelskie nie zastępują tych tradycyjnych, ale je uzupełniają, i przy dobrze ułożonej współpracy oba kanały informacji zyskują. Reszta społeczeństwa dołącza właśnie do technologicznie zaawansowanych młodych.
Młodzi raz jeszcze
Ci mają dziś trudno. Starsi ich widzą jako roszczeniowych, niektórzy dali im nawet nazwę snow-flakes jako „zbyt delikatnych” i antyspołecznych. Trudno nie być innym, gdy dorasta się już w świadomości zatrudnienia na śmieciówkach, hiperkonkurencji i przekonania, że nie będzie ich stać na kupno własnego mieszkania. Do tego doszła powszechna (w końcu!) akceptacja starszych pokoleń dla faktów o katastrofie klimatycznej. Teraz młodzi „otrzymują” koronawirusa. To, co ich odróżnia, to to że urodzili się ze „smartfonami w ręku”, a nowe technologie komunikacji towarzyszyły im odkąd nauczyli się pisać i czytać. Ich napięcia są nieporównywalnie większe od tych, które ci urodzeni jeszcze bez technologii są przyzwyczajeni filtrować. Naszą jednorazową dawkę wieczornych wiadomości czy porannej gazety, zamieniliśmy po prostu na codzienną prasówkę w Internecie.
Młodsi już przed wirusem żyli w indywidualnych centralach przepływu informacji – newsroomie pojedynczej agencji prasowej każdy – fizycznie osobno, ale w kontakcie ze sobą na kontach, czatach i portalach. Teraz to tam codziennie doświadczają wspólnie niezrozumiałego niepokoju, czającego się gdzieś w powietrzu na zewnątrz. O tragicznym stanie polskiej psychologii i psychiatrii dziecięcej bito na alarm już na długo przed obecnym kryzysem. Ale prawdziwe żniwa „państwa z tektury” widać dopiero kiedy system się zawala. Z absolutnym obłożeniem państwowych placówek medycznych, budujących kryzysowy system opieki zdrowotnej od zera, to medyczny sektor prywatny musi zdobyć się na świadczenie wolontaryjnych usług psychologicznych młodym i innym w największej potrzebie. Takie usługi zaczynają świadczyć co prawda indywidualni psychoterapeuci i chwała im za to, ale problem powinien zostać rozwiązany bardziej systemowo, a udzielenie świadczeń nie powinno być ograniczone jedynie do tych, którzy mają szczęście i przywilej znalezienia informacji o pomocy.
To właśnie najbardziej wykluczone grupy najbardziej ucierpią w 30% bezrobociu, które ma nadejść w Europie i USA już najbliższych miesiącach. Polskie firmy, już po „tarczy” rządowej, zapowiedziały masowe zwolnienia w kwietniu i maju. W tych warunkach nasz rynek pracy wymaga przemodelowania. Na krótszy tydzień pracy i na system mentorowania, gdzie każdy, od początku swojej kariery, zajmuje się młodszymi. Juniorzy stażystami, seniorzy tymi w połowie kariery. Proporcja aktywnej pracy na stanowisku do mentorowania młodszych zmniejszałaby się wraz ze stażem. To nie tylko po to, aby aktywizować młodych, ale także by przechodzenie na emeryturę nie było tak dotkliwym obciążeniem, jakim jest teraz, a naturalnym procesem rozłożonym. Nikt, zwłaszcza najmłodsi i najstarsi, w pojedynkę i w napiętym do granic możliwości rynku pracy, nie ma szans.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Tresowanie lwa. Państwo PiS w czasach zarazy
Od kilku tygodni także intelektualiści z całego kontynentu biją na alarm i wzywają do ustanowienia podstawowego dochodu minimalnego, aby sprostać temu zbliżającemu się kryzysowi. Pod listem „Pacjent Europa”, inicjatywą wychodzącą z Polski ale już uznaną w Brukseli i w reszcie UE, podpisało się kilkuset ludzi nauki. To jeden z kilku tylko w ostatnich latach przypadków, gdy z naszego kraju wychodzi pozytywna, proeuropejska myśl solidarności na taką skalę. Indywidualizm i samowystarczalność była wartością, która zdominowała Polskę przez ostatnie trzydzieści lat. Zagrożenia, na które się szykowaliśmy też były symetrycznie uosobione – były w terroryście, kapitaliście, komuniście, konkurencie. Tego obecnego jednak nie da już się nikomu konkretnemu przypisać. I choć są próby obarczania za koronawirusa „Unii”, „Chin”, „zagranicy” – to jest to tylko kiepska zasłona dymna antydemokratów przekierowująca narrację.
Olga Tokarczuk w swoim noblowskim przemówieniu powiedziała, że kto ją ma „ten rządzi”. W tym międzyczasie orężem naszej narracji w walce z niedziałającym państwem jest wspólnota i współpraca nas wszystkich. Pomimo państwa PiS i poza nim. Organizujmy się i współpracujmy, bo państwo już przestało działać.
fot. Pixabay
- Bartosz Lech – jeden z założycieli Partii Zieloni. Pracuje jako niezależny ekspert wyborczy i demokratyzacyjny na misjach obserwacji wyborów OBWE, UE, NDI. Dotychczas analizował w tym charakterze wybory powszechne w 13 krajach na całym świecie.